Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

wtorek, 30 października 2012

Awantura o cukierki

- Będzie dzisiaj o Halloween?- wpadły wczoraj Potworki do klasy i zapytały od wejścia.
- Nie- odpowiedziałam spokojnie.
- Ale dlaczego? To takie fajne święto!- wierciły nadal dziurę w brzuchu.
- O Halloween było rok temu i dwa i trzy lata temu, już wystarczy. Mamy w klasie dynie i cukierki, więcej nie trzeba.
- Ja mam w tym roku zakaz chodzenia- posmutniał Potworek rodzaju żeńskiego.
- Ja chyba też, po wczorajszym liście...
- Nie jestem w temacie- przerwałam te dialogi- o jaki list chodzi?
- Pani nie wie?- zawrzały oba Potworki żeńskie- Biskup napisał, że latanie w Halloween, w przebraniu ducha i proszenie o cukierki to kult szatana.
- ???
- No i jak ksiądz to czytał, to wszyscy w kościele się śmiali.
- Kurka, zamknijcie teczki, będzie o Halloween.- zmieniłam zdanie- Otóż oczywiście, jak pamiętacie Halloween wywodzi się od celtyckiego święta, które nazywało się...
- ... Samhein!- zakrzyknęły Potworki zaskakując mnie lekko.
- ... przypadającego na zakończenie żniw w dniu...
- ... 31 października!- współpracowały wdzięcznie.
- O tym dlaczego przebierano się wówczas za duchy pamiętacie, jak również dlaczego lampion z dyni nosi wdzięczną nazwę Jack-o-lantern...
- ... taaaak, od Jacka pijaka, który oszukał diabła, a dynia nie była kiedyś dynią, tylko rzepką!- wymądrzały się jedno przez drugie.
- A rzepka po angielsku to... - wykorzystałam okazję.
- Turnip!- nie dały się Gadziny zagiąć.
- No super, ale to są tylko legendy, teraz przejdźmy do faktów. W IX wieku naszej ery na terenie chrześcijańskiej Europy tradycją było, że dnia 2 listopada chodzono od posesji do posesji zbierając tak zwane soul cakes.
- Jakie ciasteczka?- zapytały czujnie Potworki.
- Ciasteczka duszy. Chodziło o to, że w tamtych czasach wierzono, że dusza po śmierci udaje się do Limbo, czyli przestrzeni między niebem, a piekłem. Pozostaje tam, aż zasłuży na niebo. Ale jeżeli z ziemi Bóg usłyszy wystarczająco dużo modlitw w intencji tej duszy, może ona opuścić Limbo wcześniej. Wracając do naszych soul cakes. Ty mi dawałeś soul cake, a ja w intencji twojego zmarłego odmawiałam modlitwę. Biznes był prosty- jedno ciasteczko, jedna modlitwa.
- To dlaczego teraz biskup pisze, że Halloween to bzdura?- dociekały Potworki.
- Nie wiem, może dlatego, że w IX wieku naszych biskupów jeszcze nie było, a nasi przodkowie latali z łukami po puszczy i modlili się do pieńka (Jesooo, jakim ja jestem heretykiem).
- No i co teraz?- zmartwiły się Potworki, gdyż kubraczki duchów wisiały już gotowe.
- Nic, teraz biskup pewnie odwoła Noc Kupały...
- A cooo to jeeeest?
-O nie, teraz wracamy do Present Simple.

I tak to biskup zmienił mi plan pracy, a ja zasiałam herezję i... jak co roku muszę kupić wór cukierków, bo może jednak rodzice zmiękną.
No i jeszcze muza dla dekoracji na temat, ja jakże ;o)

P.S.
Generalnie ze wszystkich obcych świąt najbardziej chciałabym przeszczepić do nas Thanksgiving, ale to na bank nie wyda, bo niby za co mamy dziękować w drugi poniedziałek października (Kanada) lub czwarty czwartek listopada (USA)? Za Indian, którzy się z nami podzielili żarciem, czy za pomysłowego biskupa?

poniedziałek, 29 października 2012

Zmagania do wysr...

Mierzenie się.
Z choroba, która nie chce odpuścić.
Z głupotą ludzką w kilku wersjach smakowych, wszystkie niestrawialne.
Z Młodą, w głowie której znowu wygrywa czarny pies.
Z pogodą, którą popier...
Z sądem, bo to przecież nie był koniec.
Z jesienną bezsilnością i niespełnialnym marzeniem o okopaniu się z książką na trzy dni.

I tylko jedno zdanie sprawia, że jeszcze nie jestem bliska obłędu:
'Jeżeli nie masz siły, wykorzystaj moją'.
Wiem, na co czekałam dwanaście lat.

Chooy z jesienią.
Ladies and Gentlemen.
Muzyka

środa, 24 października 2012

Dzień walki z otyłością dzisiaj mamy, czy jakoś tak ^.^

W dzieciństwie zawsze byłam 'szczypiorkiem'. Wiecznie zadawano mi pytania 'jadłaś dzisiaj coś?'. No początkowo nie jadłam. Posiłki były dla mnie walką nie do przejścia, a dla mojej rodziny traumą na maksa.
Potem coś się zmieniło. Jadłam, jak smok i... nie tyłam.
Kiedy urodziła się Młoda nadal nie tyłam. W ciąży przytyłam 12 kg i zaraz się tego pozbyłam. Spacerki z wózkiem robiły swoje.
A potem przyszło coś takiego, że tyłam nawet, jak nie jadłam.
Sie popsułam znaczy.
Kiedy doszłam do 74 kilogramów, a na zdjęciach z komunii bratanicy Teda wyglądałam jak foka, powiedziałam stop.
Znowu byłam OK, bo tak szczupła, jak przed laty, już nie.
A potem nastały czasy, kiedy Ted ruszył na podbój świata. Nie wytrzymałam tego psychicznie. Zajadałam stres. Skutkowało to tym, że każde spojrzenie w lustro sprawiało, że widziałam tłustego morświna, mimo, że pewnie tak żle nie było, gdyż nigdy już magicznych 74 kg nie przekroczyłam.
Myśl, że On wróci i zobaczy mnie w takim stanie niestety zamiast motywować do działania, jedynie mnie osłabiała.
Wtedy powstała moja teoria, że nadwagi nie mam w genach, tylko w głowie.
Chudłam i tyłam i... nigdy nie byłam zadowolona z tego, jak wyglądam.
W zasadzie nikt nie potrafił mi pomóc, bo ja kurka wiedziałam lepiej...
Dzisiaj wiem, że w chudnięciu najbardziej pomaga 'praca banią', dieta i trening.
Dokładnie w takiej kolejności.
Tyję, gdyż mój organizm dopomina się, żeby o niego zadbać.
Jem rozsądnie, bo po jaką cholerę mi czekolada hurtem, skoro wystarczy jedna kostka.
Ruszam się, bo wtedy lepiej się czuję.
Chudnę.
Zaprzyjaźnienie się z dietetyczką poskutkowało tym, że od miesiąca każdy mi mówi, że wyglądam świetnie.
Nie ćwiczę, żeby nie było...
Czy schudłam?
Nie wiem, nie interesuje mnie waga.
Dzisiaj czuję się fatalnie, ponieważ ciągle jestem chora, ale...
Nadal jem rozsądnie i nawet, jak czasem 'zgrzeszę', nie czuję wyrzutów sumienia.
Jutro znowu będę rozsądna.
Każdy kto ma problem z wagą, bez względu na to, czy jest to nadwaga, czy już otyłość, powinien pogadać z psychologiem albo z mądrym przyjacielem. Bez wsparcia jest doopa.
Dzisiaj jestem o tę wiedzę mądrzejsza.
Nie napiszę o tym książki, ale zapamiętam lekcję i... nigdy więcej morświnów w moim lustrze.
Każdy ma, kurka, swoją walkę do wygrania.

czwartek, 18 października 2012

Antyjesienna notka

Właśnie wpadłam do domu, gdyż nie mam dzisiaj kilku zajęć. Część mojej ekipy pojechała do Paryża.
Do Paryża pojechała również Młoda.
Od wczoraj co kilka godzin dostaję sms'y o treści, którą trudno zrozumieć normalnemu człowiekowi, ale ja, podobnie jak Młoda nie jestem normalna, więc rozumiem ;o)

Perełka z wczoraj:
MMS z facjatą Młodej na planie pierwszym, a w tle Łuk Tryumfalny ( L"Arc de Triomphe)

Kur... Lark de triomf

I te ułamki sekund zastanowienia, po cholerę ona uganiała się za skowronkami w Paryżu ;o))) (lark- ang- zool- n skowronek)

Perełka z dzisiaj.
MMS z facjatą Młodej w roli głównej i podpis.

Zanim cytat, muszę opowiedzieć Wam pewną historię. Dawno temu, kiedy poddawana byłam jeszcze procesowi edukacji w LO uczyłam sie również francuskiego, zdawałam nawet z niego maturę, byłam dobra w te klocki. Kiedy Młoda decydowała jaki będzie jej wiodący język w liceum zapytała, czy jeszcze (zwłaszcza, że teraz w pracy posługuję się zupełnie innym językiem obcym) coś pamiętam. Wyrecytowałam jej wówczas fragment jakiegoś tekstu, zapamiętanego jeszcze ze szkoły.
Versailles se trouve vingt- trois kilometres de Paris.
(kurka, nawet już nie jestem pewna czy tak się to pisze)

Podpis pod fotą brzmiał:
Wersaj se truw wę trła kilometr de Pari.

Czy Ona ma rzeczywiście rozszerzony francuski??? ;o)))
Chodzę po domu i sama się do siebie uśmiecham.

Dzisiaj muza nie może być inna
Posłuchajcież.

poniedziałek, 15 października 2012

Jesień

Dopadła mnie jesień.
W każdym aspekcie mnie dopadła.
Od zdrowia (nieprzespana noc i ciśnienie rozrywające zatoki) do nastroju.
Młoda się pakuje na wyjazd.
Bez euforii się pakuje, chociaż marzyła o nim od momentu jak się okazało, że dojdzie do skutku.
Ted oklapł.
Przeziębieniowo padł w ubiegłym tygodniu.
Kuźwa wiedziałam, że na takim speedzie nie pociągniemy długo, ale kryzys już teraz trochę mnie zaskoczył.
Chwilowo nie mam siły na pieprzenie, że damy radę.
Idę się okokonić...
Gówno prawda, zaraz muszę wrócić do pracy.
Obiecywałam sobie spacer z aparatem do parku, a stać mnie jedynie na wyprawę do apteki.

Marnie jest moi Państwo, i nawet moje jesienne róże nie poprawiają mi nastroju, chociaż Małga była nimi wyraźnie zachwycona.


I tylko muza magnetyczna mnie prześladuje, (mimo, że nie lubię Bonda) i ten tekst dający nadzieję, mimo wszystko.

Jesień Panie...

niedziela, 7 października 2012

Granola i sweet blogasek ;o)))

- To chyba jeden z niewielu produktów, którego skład mogę przeczytać bez obaw- wygłosiła opinię Młoda, sięgając po pudełko musli, znanej firmy, które to musli właśnie skończtła spożywać.
To, co przeczytała zjeżyło mi włos na głowie. Jakieś przedziwne ekstrakty E ileśtam oraz jakieśtam, a na koniec mój ulubiony bohater, olej palmowy.
- Nie jedz tego więcej!- zażądałam.
- Ale dlaczego?
- Bo to śmieci są, olej palmowy niech wpierniczają Jankesi, i tak im już nie zaszkodzi. Ja ci zrobię następne musli.
- A będzie dobre?
- Będzie, gdyż wrzucimy tam tylko to, co lubisz.
Skończyło się 'renomowane pudełko' i do akcji przystapiłam ja. Zrobiłam jej zwykłą granolę z płatków owsianych z jej ulubionymi dodatkami czyli... jedynym dodatkiem były migdały.
W czwartek wieczorem w domu pachniało cynamonem i imbirem ( no jeszcze kardamonem, ale im nie mówcie). Jeszcze gorące z blachy zaczęła podjadać Młoda, potem przyszedł z prezentacji Ted.
Wcinali z takim smakiem, że i ja się skusiłam.
Zagarnęłam do twarzy garść i to był mój błąd.
Nie o to chodziło, że tego się nie da przestać jeść (chociaż mleka jeszcze nie widziało nawet) ale dlatego, że jednym ugryziemiem skasowałam sobie DWA zęby!!!
Piątek w pracy spędziłam uśmiechając się półgębkiem, a wieczór kolędując w poczekalni u kumpla, bo w piątek, jak twierdzi kolega 'wszystkich boli najbardziej'.
Teraz oni wcinają i twierdzą, że zaje...mega smaczne, a ja patrzę, gdyż obawiam się utraty kolejnych/ tych samych już naprawionych (niepotrzebne skreślić).
Na osłodę, jeszcze przed utratą dostałam kolejny pin w klapę ruskiego generała czyli wyróżnienie jako, że mój blogasek jest podobno sweet.
Wszyscy wiedzą, co ja sądzę o tego typu łańcuszkach 'weź nagrodę, spal głupa i wrób kolejnych nieszczęśników' spodziewacie się zatem, że tu skończy się nasza zabawa.
Ale nie!
Po pierwsze, jako obdarowana czuję się niewymownie wdzięczna i szczególnie doceniona przez Akulara, a że nie muszę o sobie opowiadać ani wypisywać, co mnie gnębi, co cieszy i jakie mam włosy, i dlaczego długie, kręcone, kasztanowe nagrodę postanowiłam przekazać dalej.


Już się tłumaczę dlaczego. Mój blogasek jest równie 'sweet' jak Jej, znaczy wcale. Ale znaczek jest fajny więc w klapę wpinam go:
Valyo, czyli Teatralnej, ponieważ osobiście widziałam, jak napisała, że marzy o nim skrycie ;o)))

Ponieważ mój blogasek jest sweet, dołączam również sweet muzyczkę gdyż dowcip mi się ostatnio wyostrzył.

P.S.
Przepraszam, że ostatnio nie bywam, zwłaszcza Nowych Gości. Wciągnął mnie real, szczególnie zaś fakt, że ostanimi czasy kończę pracę o 19:30, co umówmy się, jest dobre, daje pewne profity, ale kradnie czas.
Jestem, czytam Wasze notki hurtem ale nie zawsze mam czas zostawić ślad.
Ściskam Was wszystkich i ciepełko posyłam.

P.S. 2
Dla zainteresowanych przepis. Niestety nie pamiętam skąd go mam, ale pamiętam, że w oryginale był to przepis Nigelli Lawson
Składniki na 2,5 litra granoli:
·         450 g płatków owsianych
·         120 g ziaren słonecznika
·         120 g ziaren sezamu (jasnego)
·         175 g jabłek z przecieru (dałam 1 jabłko starte na tarce)
·         2 łyżeczki cynamonu
·         1 łyżeczka imbiru
·         120 g brązowego syropu ryżowego lub ryżowego syropu słodowego lub golden syrupu (można zastąpić płynnym miodem)*
·         4 łyżki płynnego miodu
·         100 g jasnego brązowego cukru (dałam biały, gdyż brązowy chwilowo wyszedł)
·         250 g migdałów (w całości- tak mówi przepis, ja moje posiekałam, chociaż wcale nie drobno)
·         1 łyżeczka soli (nie bójcie się dodać soli, ja za pierwszym razem dałam za mało)
·         2 łyżki oleju słonecznikowego (Kujawski jest OK)
·         300 g rodzynków
Wymieszać wszystko za wyjątkiem rodzynek. Wysypać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia ( ja wykładam na samą blachę )
Piec w temperaturze 170ºC około 40 minut (piec jak ciasteczka, zwyczajnie obserwować, bo nadmierne wypieczenie grozi utratą zębów, chociaż nznacznie podnosi smak) , mieszając w trakcie kilka razy. Po wystudzeniu wymieszać z rodzynkami. Można ją przechowywać wiele tygodni w szczelnie zamkniętym pojemniku.
*Syrop powinnam zastąpić syropem klonowym, ale nie miałam. Nie kombinujcie z innymi płynami typu woda, czy sok jabłkowy, bo granola się nie sklei, lepiej dodać więcej miodu lub zwyczajnie drugie jabłko.
W mojej granoli są tylko migdały, ale i tak jest lepsza, niż każde musli dostępne w sklepie. I nadal wyżerają ją bez mleka ;o)))

środa, 3 października 2012

No nie...

Wyświadczyłam Jednej Takiej przysługę.
W związku z chwilowym brakiem środków i czasu, nie stać mnie na działalność charytatywną, powiedzmy zatem, że na tym nie straciłam.
Zadowolone byłyśmy obie. Ja może mniej, gdyż z racji rozciągnięcia się w czasie tej przysługi zobaczyłam parę takich akcji, jakich nie chciałam widzieć, ale, że dyplomacji uczyłam się od mistrzów, stosownie nie komentowałam.
Przyszedł czas na uściśnięcie dłoni i rozstanie, a tu nagle padło zaproszenie... na kolację, w podzięce.
Hotel, do którego zostaliśmy zaproszeni nie robi na mnie wrażenia, mimo, że na zapraszających pewnie tak. Trzeba było westchnąć, powiedzieć sobie 'sorry Winnetou' i pójść. Zaproszenie jednak 'z przyczyn od nas niezależnych' zostało odwołane.
- Uff- pomyślałam- odpieprzyli się.
Nic by, w zasadzie, nie było złego w zjedzeniu kolacji i napiciu się wina, tyle tylko, że po tych kilku akcjach, z gorącego okresu współpracy, wiedziałam z kim mamy się spotkać ('zapraszamy Dreama, ale że ty jesteś jej facetem, to też się łapiesz'- dobrze, że Ted nie jest przewrażliwiony na swoim punkcie). Poza tym od jakiegoś czasu już bardzo ostrożnie dobieramy towarzystwo, z którym pijemy wino, gdyż ostatnio jakoś każdy chce. Najlepiej, żebyśmy my je wybrali, zapłacili i... żeby było najlepsze z najlepszych.
Po tym przydługim wstępie zmierzam już do brzegu.
Sobota. My w biegu, gdyż to jedyny dzień w tygodniu, który od rana mamy do dyspozycji całą rodziną. Wpadamy na Jedną Taką.
- Dzwoniłam do ciebie, masz chwilę, żeby pogadać.
- Nie- ja jej na to zgodnie z prawdą.
- Zadzwoń, jak znajdziesz chwilę, jest parę pilnych spraw- prosi.
No raczej! W sobotę był 29 września, a od 1 października byłyśmy umówione, że mój projekt rusza u niej w firmie.
Nie powiem, że spędził mi sen z powiek, ale 'chwilę' przygotowań mi zajął.
Po południu znalazłam czas.
Dzwonię.
- Chciałabym ci powiedzieć, że mam raka, czeka mnie długie leczenie i wszystkie projekty idą w odstawkę. Nie wiem, jak to się skończy... -tu dużo bla, bla, bla, a na koniec- chcielibyśmy ponowić zaproszenie na kolację, co powiesz na poniedziałek?
Wryło mnie.
Odmówiłam, gdyż tydzień od poniedziałku do piątku nie wchodzi w grę. Ona wyrzygała się na mnie jeszcze stekiem informacji przekazanych mi 'po koleżeńsku' i odłożyła słuchawkę.
Moment mi zajęło, zanim zorientowałam się, że to ja wykonałam telefon i to ja powinnam skończyć tę rozmowę.
Potem (refleks klatki schodowej) zebrałam wymiociny Jednej Takiej i z obrazu całości wyszło mi, że nie rak, a guz, nie umiera, a nawet chemii pewnie nie będzie  gdyż to T2.
Zepsuła mi tym jednak trochę weekend, gdyż się przejęłam anyway, aż tu w poniedziałek otwieram sobie książkę a tam:
... musimy nauczyć się tworzyć granice, które nas ochraniają (...) Dla większości kobiet wytyczenie granic jest bardzo trudne i nie robimy tego do czasu, aż zostaniemy zmuszone przez zewnętrzne warunki i wyczerpie się nasza wyrozumiałość. (...) musimy nauczyć się mówić, dotąd i ani kroku dalej.
Ledwie skończyłam czytać, zadzwoniła Moja Ulubiona Dietetyczka:
- Pracujesz już, powiedz, że nie, muszę z tobą pogadać, bo mi łeb rozsadzi- wywaliła z grubej rury.
Przyszła w ciągu 10 minut, przypędziła znaczy, zgoniona, jak stara kobyła. A trzeba tu nadmienić, że jest trenerem personalnym i ma kondycję, jak nikt, kogo znam.
- Ostatnie dwie noce nie spałam, wiesz... - wysapała od wejścia.
- Wiem, nic już nie mów...
Potem wymieniła jeszcze kilka osób, którym Jedna Taka skasowała weekend, każdemu nota bene sprzedając inną bajkę, jak tak sobie wszystko porównałyśmy i wtedy ja ruszyłam do akcji.
- Uspokuj się, to jest manipulacja nami wszystkimi. Zapuściła jad, a sama siedzi w domu i śmieje się z nas, gdyż jest naszą główną myślą. Rozpętała cyklon, sama siedzi w jego centrum, a tam jest cisza i spokój.

W odpowiedzi na to wszystko Młoda pokazała mi fragment filmu 'Jak się pozbyć celulitu' 'NO NIE' (stąd tytuł i zakończenie notki)

Nie będzie żadnego projektu, kolacji też nie będzie.
Podobno to nie jest nawet guz, tylko jakaś choroba genetyczna, z którą da się żyć, tyle, że trzeba trochę uważać.

Najfajniej zareagowała jej pracownica, starsza pani. Powiedziała (tu autentyk przytoczony przez samą jego autorkę Mojej Ulubionej Dietetyczce) 'ty przestań chlastać jęzorem o tym raku, bo sobie go wykraczesz'. Wygadana Jedna Taka nie miała nic do powiedzenia.

Chyba nareszcie zrozumiałam, co chciał mi zasugerować Robert Frost tekstem: 'Zanim otoczę sie murem, muszę wiedzieć co będzie wewnątrz, a od czago się odgradzam'.

... no po prostu, kurwa, no nie!