Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

niedziela, 31 marca 2013

No matter what

Jeżeli możesz to przeczytać,
Jeżeli masz z kim zasiąść do stołu,
Jeżeli ...

środa, 27 marca 2013

W opozycji

W absolutnej, powiedziałabym nawet, opozycji do wczorajszej urzędowej opowieści Ewy, ja opowiem Wam swoją;
Otóż w poniedziałek Ted latał po urzędach. Zostało Mu złożenie PITów i prośby o wystawienie zaświadczenia w US.
PITy poszły, ale do zaświadczenia potrzebna była opłata skarbowa w wysokości 17 polskich złotych.
Nie dał rady, bo gonił go termin spotkania.
- Kochanie- poprosił po powrocie- proszę zrób to jutro przed pracą, bo ja nie dałem rady.
- Nie ma sprawy, i tak idę po zakupy.
Rano wstałam, odpękałam pierwsze zajęcia, zjadłam śniadanie i o godzinie 11:30 ruszyłam na drugą stronę ulicy dokonać opłaty.
Weszłam do Kasy Urzędu Miasta, a tam ciemno od nadmiaru kolejkowiczów. Otwarte jedno okienko, a przed nim gość. Facet z plikiem dokumentów opłaca. Opłaca. Oraz opłaca. W międzyczasie dowiedziałam się za kim stoję i kto jest po mnie. I jeszcze, że o 12:00 pani w kasie ma pół godziny przerwy, więc, jak się gość sprzed kasy się nie ruszy, to czeka mnie utknięcie na dłużej.
No kuźwa, nie ruszył się.
Moją walkę z myślami, czy zostać, czy iść, bo jeszcze zakupy do zrobienia, a o 13:40 zaczynam zajęcia, przerwała pani stojąca przede mną.
- Ja tylko opłatę paszportową muszę wnieść, ale i tak już zdążyłam się zszokować poziomem obsługi.
Na moje pytanie, co ją tak zdziwiło, odpowiedziała, że wszystko, gdyż ok kilku lat mieszka na Tajwanie.
Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało się, że pani pracuje w szkole językowej. Wymieniłyśmy poglądy na temat ambitnych rodziców, wysyłających dzieci na zajęcia różne w wieku 3 lat. Panowie stojący przed nami, wyjątkowo smutni, powiedzieli nam, że właśnie stracili mamę, więc nie było im do śmiechu.  Powrót pani kasjerki przywitaliśmy prawie owacją, ale nikt nie śmiał za bardzo fikać, w końcu spotkanie z nią twarzą w twarz było naszym celem.
Za nami zorganizował się' siedzący' komitet kolejkowy w wieku 60+. Pewna pani o donośnym głosie, samozwańczy manager kolejki, pilnowała, żeby nikomu nie przyszło go głowy pominąć państwa siedzących na krzesełkach. My, ci stojący bliżej, musieliśmy już stać.
Do żartów na temat wieku pani w kasie, dołączyli nawet smutni panowie: "Starsza od prekambru", "Rocznik 1410", "Teraz jest nieźle, ale do 67 roku życia to już będzie dramat"- padały propozycje.
W końcu nadeszła upragniona chwila, kiedy do okienka podeszła moja rozmówczyni. Podała dokumenty i zaraz (kurna, spodziewałam się tego) usłyszała, że TO nie jest wypisane, a TO  jest wypisane źle.
- Proszę, może pani wejdzie przede mnie, a ja sobie to szybko wypiszę- pani z Tajwanu rzuciła do mnie, łapiąc długopis przykuty do lady.
- Może w czymś pomóc?- ja do niej
- Nie, nie, dam radę, dziękuję.
Pani w kasie imię Teda chciała napisać przez dwa L (kuźwa, prawie wszyscy wią, że w Jego imieniu nie ma nawet połowy L!). Zniosłam to. Naściubiła coś w swoim komputerku, chyba jeszcze Atari, podała mi kartkę i rzuciła uprzejmie:
- Podpis proszę!
Szybki look na długopis w dłoni zrozpaczonej już, gotowej zrezygnować z obywatelstwa kobiety, która nie była nawet w połowie wypisywania pieprzonych papierków, kazał mi poszukać innego przyboru do pisania. Gdzieś w głębi po lewej dojrzałam jedną sztukę na sznureczku. Dałam dwa kroki w kierunku i słyszę zza szyby:
- Haaaaloooo, podpisać proszę.
- Zrozumiałam za pierwszym razem- odcięłam się- potrzebowałam długopisu, żeby spełnić pani prośbę.
- No tu przecież jest- pani pokazała na długopis w dłoni pani z Tajwanu.
- Przepraszam- pani poczuła wyrzuty sumienia.

O godzinie 13:05 wyszłam z kasy, życząc mojej przedstojącej wszystkiego dobrego. Pani w kasie, w myślach, szybkiej emerytury.

O 13:07 wpadłam do US, a tam... pustki. Złożenie papierka zajęło mi minutę. Gdyby tam poszło coś nie tak, zaczęłabym chyba płakać. Nie spóźniłam się na zajęcia ale zakupy obiadowe robiła Młoda po powrocie ze szkoły.
Nad morzem, Ewuś, nadal zima ;o)))

P.S.
Nie pytajcie mnie dlaczego opłaty nie mogłam zrobić przez internet. Nie mam pojęcia.

 
 

wtorek, 26 marca 2013

Pierwsze prezenty od zajączka

W dniu 23 marca na ciężką niemoc zapadł mój ulubiony komputer stacjonarny. Obawiam się, że to już jego koniec.
Stał sobie w kuchni, w kąciku, miał podłączone piękne głośniki.
Muza grała w kuchni radośnie.
Blogowanie było w centrum życia.
Kurna!
Nie lubię laptopów.
Tak bardzo nie lubię, że wczoraj, wiedząc, że ten stacjonarny już ledwie dyszy, zapomniałam jednego z biura.
Chciałam sobie do Was pozaglądać, popatrzeć, jak normalni ludzie szykują się do świąd, a tu... dupa.
Nie dopchałam się do laptopa Młodej, a Tedowy mnie wkurza najbardziej na świecie, więc nawet nie próbowałam.
Wygląda na to, niestety, że następnym poważniejszym zakupem, będzie laptop dla mnie, a tak się broniłam.
Szykujecie się do świąt?
My wczoraj zrobiliśmy zakupy.
Tak, kolejny raz zostajemy w domu.
Ted pracuje w niedzielę i od chwili, kiedy się o tym dowiedziałam, odechciało mi się świętowania.
Potem oczywiście przyszło otrzeźwienie, że to tylko śniadanie, na obiad już będzie, ale skrzydełka chwilowo oklapły.
Za długo jednak na Niego czekałam, żeby  ten drobny fakt mógł popsuć nam święta.
Będzie kaczka faszerowana, zrazy wołowe, surówka babci (Zante jest świadkiem, że jest mega) i wino...
Sernik, mazurek, babka drożdżowa...
Pisanki zrobi Moda, bo któż inny mógłby je zrobić, jak nie mistrz igły grawerskiej?
A porządki wiosenne?
Zrobię, jak pokaże się wiosna.
Na ławie w salonie pyszni się bukiet bukszpanu, czeka na żonkile, albo żółte tulipany.
Bieżnik z żonkilami prawie gotowy.
Idą święta i chrzanię to, że będą białe.
Nic (komputerze!) i nikt (wy, którzy zdecydowaliście, że Ted pracuje!) nie popsuje mi nastroju.
Muza dla Was i dla mnie, na vivat!

środa, 20 marca 2013

za mądre i racjonalne spojrzenie na świat z przymrużeniem oka


Zawsze lubiła misie.
Misie były takie dobre.
Nie krzywdziły ani czynem, ani słowem.
Kiedy była mała miała dwa ulubione.
Brązowego z białym uszkiem w domu i miodowo-żółtego u Babci.
Nie miały imion.
Były misiami.
Można było zawsze się do nich przytulić.
Teraz też ucieszyła się z szarego misia.
W zasadzie nie miała pojęcia za co go dostała.
Laudacja głosiła, że: za mądre i racjonalne spojrzenie na świat z przymrużeniem oka
Mądre?
A czym jest mądrość?
Czasem umiejętnością dostrzeżenia wszystkiego, a czasem totalną ślepotą.
Każdy to potrafi.
Racjonalne spojrzenie?
Czym jest jest racjonalizm?
Jakimś dziwnym przekonaniem o sile i możliwościach poznawczych rozumu.
Ale kto decyduje, że już poznaliśmy?
Gdzie jest granica, że to już poznanie, a nie jedynie pobieżna wiedza...
A co jest potem, po poznaniu?
Coś więcej, czy już tylko zapomnienie?
Patrzenie na śnieg ją uspokajało, chociaż powinno wkurwiać.
Od kilku godzin była wiosna, a za oknem sypał śnieg, dorzucając kolejne centymetry, do już walających się hałd.
- 'Santa baby' - zanuciła cichutko, mocniej przytulając szarego misia. Z nim będzie jej raźniej.
- Kochanie- usłyszała za plecami Głos- weź tabletki.
- Dziękuję- wyszeptała popijając je wodą.
- A teraz połóż się i śpij- powiedział Głos- jak się obudzisz, będzie wiosna.
- Dobrze, ale czym jest wiosna, bo to chyba już, ale nie bardzo...


P.S
Ewie, Alcysiowi, Tym, którzy nie wymienili mnie z nicka i tym, którzy nawet nie śmieli śmieć- dedykuję i dziękuję.

Misia ( MISIA) ofiaruję Zante, gdyż TAK.

P.S. 2
Włala Zantu
fota z Grafiki Google

poniedziałek, 18 marca 2013

Baba smok czyli kobieta marynarza

Mam kilkoro nowych uczniów.
Wpadli nagle i... zostali.
Troje z nich to rodzeństwo.
Starszy chłopak przychodzi sam, maluszki dowozi mama.
Zanim spotkałyśmy się po raz pierwszy, ucięłyśmy sobie półgodzinną pogawędkę przez telefon. Pomyślałam wówczas, że mama jest zainteresowana, komu oddaje dzieci. Chce wiedzieć, czy w dobre ręce. Czy w swojej głupocie nie palnę czegoś, czego ona by sobie nie życzyła.
W piątki, przychodząc po większego z krasnali, zostawała chwilkę, żeby pogadać. Jedno zdanie, drugie... piąte.
W miniony piątek dowiedziałam się w końcu o co chodzi.
Mama ma troje dzieci i jest z nimi sama, bo mimo posiadania męża czuje się tak jakoby go nie było. Facet pływa. Zarabia ciężką kasę i, kiedy jest w domu, jest dla niej dodatkowym dzieckiem, a nie wsparciem.
Kolejnymi ciuchami do uprania, kolejnym talerzem do umycia...
- Mój mąż też pływał... przez dwanaście lat, ale poczuł, że musi to rzucić, żeby być z nami - powiedziałam.
- Mąż widzę to mężczyzna z zasadami, może pani na niego liczyć, zazdroszczę- odpowiedziała- mój jest zbyt wygodny. Tak mu dobrze. Ja odpowiadam za wszystko, on za pieniądze. Za stara już jestem, żeby walczyć o miejsce u jego boku. Teraz traktuję go już tylko, jak źródło, dzięki któremu moje dzieci mogą się rozwijać.
Zrobiło się gorzko.
Stała przede mną eteryczna, piękna  kobieta, mająca w oczach żar, a w sercu... kuźwa, nie jestem pewna, czy w zwyczajowym miejscu nie było garści popiołu.
A potem, kiedy już biegłam na kolację naszła mnie refleksja. Mój Facet też zaczął się oddalać od szarości tego świata. Od kupowania chleba, robienia porządków, od bycia tu i teraz.
I miał jaja, żeby to przerwać.
Uratował mnie przed garścią popiołu w miejscu serca.
Dzisiaj, kiedy jeszcze jest nam ciężko, bo przecież 'tamtych łatwych pieniędzy' już nie ma, walczy, żeby wróciła równowaga.
Jak lew walczy.
Po niemiecku, chociaż biegle to On raczej po angielsku.
I wygrywa.
Dla siebie, ale i dla nas.
Nie ma już wielu takich.
Jeden wyszedł dzisiaj z naszego domu... i tu wróci wieczorem.

Mój Facet.

czwartek, 14 marca 2013

Habemus

... zapalenie spojówek, a ponieważ sprawa jest wirusowa powinnam napisać, iż mam nadzieję, że JA i tylko ja.
Się zrobiło we wtorek.
Zaczęło swędzieć, potem piec, a potem wyglądałam, jak po tygodniowym przepiciu..
I w zasadzie chrzanić to, jak wyglądałam, chociaż lewe oko przekrwione w stu procentach, zaczęło przekazywać francę prawemu, tyle tylko, że zaczęło boleć.
Zadzwoniłam do przychodni wczoraj.
- Jako, że nie jest to zagrożenie życia, pani doktor może panią przyjąć w poniedziałek o 17.
- Do poniedziałku to ja już będę miała zapalenie spojówek i skarpetek.
- Przykro mi, nie mogę pomóc.
Nie, to nie, kurwa! Pomogę sobie sama.
- Brat, co się bierze na zapalenie spojówek?
- A to zależy, jak w początkowym stadium, to nie panikujemy...
- Już panikujemy, brat...
- Maść z antybiotykiem jakąś...
- Coś mam...
- To coś musiałabyś mieć w lodówce.
- A to bardzo mam.
- Sprawdź termin i bierz.
Biorę.
Pomaga.
Wolno pomaga.
Boli.
Jeszcze chwilę mnie nie będzie.
Albo dwie.
Do tej pory Was czytałam z rzadka komentując.
Teraz nawet na czytanie nie mam siły.
Przepraszam.

I jeszcze ten biały dym wczoraj.
Młoda ma kumpli Jezuitów.
Od pierwszej chwili Go polubiła.
Od pierwszego pochylenia głowy.
- Patrz Jezuita, pokora przede wszystkim, nie ja wam błogosławię, tylko módlcie się za mnie.
Zrezygnował z sukienki, futerka i to coś na szyję chciał założyć sobie sam.
Lubię Go, bo Młoda Go lubi.
A Jej kumple są taaacy dumni.

poniedziałek, 11 marca 2013

A po Dniu Kobiet...

... przyszła zima ;o)))
Tyle chciałam napisać.
Że męska część mojej Ekipy nie pozwoliła mi się smucić w tym dniu.
Że 'chłopaki' od lat ośmiu do osiemnastu stawili się w komplecie z przysłowiowym badylkiem, nieobecni złożyli życzenia smsem, i czekoladki były i dużo śmiechu i napasłam Ich słodkościami.
Było miło mimo, że w pracy do wieczora.
I telefony były miłe i maile (dzięki Desperu).
A potem nastało to coś za oknem i cały największy wazon tulipanów od Teda nie zmieni faktu, że zapanowała nam biała franca.
Dostałam chichotów jakichś.
Ja dziergam... z żonkilami, przywołując ciepełko, a tu powinnam się zająć jingle bells* ;o)))
Nie umiem już gadać z wiosną. Może zakuma, jak zobaczy obrazek.

 
obrazek znaleziony TU
 
 
Dopisek z 12 marca, godzina 8:35
Najebało następne 30 centymetrów śniegu. No nie zrozumiała (wiosna znaczy), przysłała zimę, żeby nakurwiła.
I co z tego, że słońce świeci i jest pięknie?
NIE TAKIE BYŁO ZAMÓWIENIE!!!
 
 
* pierdolonymi dzwoniącymi dzwoneczkami- tłumaczenie oszszszywiście bardzo dowolne ;o)))

piątek, 8 marca 2013

Kontynuując temat z poprzedniej notki...

... gdyż dzisiaj tak wypada, stwierdzam, że świat dał nam poczucie, że jesteśmy pierdolnięte, chociaż MOŻLIWE, iż tak nie jest.

Bo widzisz świecie, trochę trudno być chorym, ale pracować, jak ktoś zdrowy.
Zmęczonym, ale uśmiechać się, jak w dzień po długim i leniwym urlopie na Hawajach.
Smutnym, ale pocieszać i przytulać tych, którzy myślą, że są smutniejsi od nas.
Pięknym, w środku czując się brzydkim.
Głupim, kiedy trzeba udawać mądrego.
Załamanym, rozsiewając nadzieję, jak trawę na wiosnę.

Takie pomieszanie ról i stanów kręci w głowie.
I sam już nie wiesz, świecie, gdzie kończy się rola, a zaczyna real.

Dzisiaj na chwilę zatrzymasz się świecie i...
Uraczysz kwiatem.
Docenisz.
Pocieszysz.
Zajmiesz się kolacją.

A jutro ruszysz wirem, jak zwykle.

Nie zatrzymuj się, bo jutro ten wir odczuję ze zdwojoną energią.
Udawajmy, że nic się nie dzieje.
I nie mów mi, że jestem pierdolnięta.
Wiem, ale na trzeźwo nie da się ciebie, świecie, przyjąć na klatę, nawet z cycem.

wtorek, 5 marca 2013

Baba

Jestem klasyczną, popieprzoną babą.
Beczałam, że chcę wiosny.
Słońce świeci, jak nienormalne.
Mało...
Widzę tylko, że trzeba umyć okna.
Nie zamierzam zrzucać winy na wiosenne przesilenie.
Jestem porąbana i tyle.

Potrzebuję spokoju, którego nie ma.
Potrzebuję ekscytacji, ale ten rodzaj, który mnie obecnie otacza, jest trudny do zaakceptowania.
Powód moich stanów dziwnych męczy się tak samo, jak ja.
Teraz już nie ustąpię.

Nie ma mnie chwilowo.
Okopałam się.
Tym razem pod kocyk zabrałam ze sobą szydełko.
Dziergam wiosenny bieżnik z żonkilami.

Kuuuuurnaaaaa!!!

Rozumiecie coś z tego?
Ja nie.
Jest piosenka, która mnie definiuje.
Jason napisał ją, kuźwa, o mnie, albo o innej porąbanej babie, ale to mnie wcale nie pociesza.

piątek, 1 marca 2013

Nie potrafię śpiewać...

... i w związku z tym pieśni triumfu nie będzie, mimo, że wygrałam tę sprawę.
Jestem tak zobojętniała na sukces, że wczoraj jedynie odetchnęłam z ulgą, między kolejnymi zajęciami i w celu odreagowania stresu zeżarłam batonik Toblerone, mimo, że nie jadam czekolady (na moje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że był mini).
To nie jest tak, że się nie cieszę.
Cieszę się, jak cholera, tyle, że sprawa była tak rozciągnięta w czasie, że poddawanie mnie presji od marca ubiegłego roku sprawiło, że wokół mnie powstał balon, przez który dociera do mnie mniej i znacznie wolniej.
Muszę zaraz napisać kolejne pismo do sądu, bo papierologii nigdy dosyć, a Zaprzyjaźniony Prawnik twierdzi, że mam na to siedem dni jedynie.
Wierzę Mu. Dzięki Niemu wygrałam.
Zamiast pieśni będzie to, co dostałam na okoliczność mojej tęsknoty za wiosną:

Rudy kocur z trudem przebijający się przez zaspy, z wysiłkiem odrywając swoją zmrożoną męskość od lodu, krzyczy:
- No i kur.. gdzie? Pytam was, gdzie jest ta pier… wiosna? Co za pokręcony kraj! Gdzie dziewczyny, przebiśniegi, świergolenie skowronków? Choćby ćwierkanie wróbli, choćby krakanie wron - gdzie to kur.. jest?! A odwilż kiedy przyjdzie? Śnieg z nieba sypie jakby ich tam wszystkich w górze popieprzyło...
Stojący niedaleko facet, słuchając tych kocich wrzasków, mówi do żony:
- Słyszysz jak się drze? Wiosna idzie. Kotów nie oszukasz.