Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

niedziela, 28 kwietnia 2013

O Jednym Ważnym Człowieku

Kiedy Alcyś u siebie pisała o książce 'Żyj wystarczająco dobrze', pomyślałam, że na urodziny kupię ją Młodej.
Wygląda na to, że każde z nas ma z tą lekturą sprawy do załatwienia.
Dzisiaj rano dopadłam swojego rozdziału z ciekawości.
'O tym, co znaczy wychowywać się bez ojca' miał mi wyjaśnić, czy dlatego jestem taka popaprana, że ojca w domu zupełnie nie pamiętam.
Czytając, co dzieje się w głowie dziewczynki, która w życiu codziennym nie posiada męskiego wzorca zrozumiałam, że ten tekst mnie nie dotyczy. Nie dlatego, że podważam wiedzę pani Ewy Chalimoniuk, ale dlatego, że zdałam sobie sprawę, kto mi tę lukę wypełnił.
Starszy Brat.
Facet, który był zawsze.
Który swoim wyjściem na balkon oczyszczał podwórko z szumowin.
Ktoś, kto robił dla mnie łuk i strzały oraz budował tapicerowane mebelki dla lalek.
Gość, dzięki któremu rozumiałam matmę. 
Facet, który powiedział Tedowi: 'jak ją skrzywdzisz, rozwalę ci łeb', czym wzbudził Jego szacunek.
Człowiek, który nauczył mnie, że muszę być silna właśnie dlatego, że jestem dziewczyną.
I nagle wszystko stało się jasne.
Nigdy nie wychowywałam się bez ojca, chociaż ten umarł, zanim zajarzyłam świat.
I już chyba wiem dlaczego teraz, po akcji z Angelem i jej mamusią (a moją bratową), jest mi tak strasznie przykro.
On chyba pierwszy raz w życiu nie stanął po mojej stronie, a w zasadzie nie wiem, czy stanął po którejkolwiek.
Chciałabym wiedzieć.
Taka muza mi się skojarzyła... nie wiem dlaczego.

piątek, 26 kwietnia 2013

O taczkach słów kilka

Pamiętacie taki komunistyczny dowcip o wizycie dygnitarza na budowie?
Ten o taczkach i zapier... takim, że nie ma czasu załadować.
To ja teraz tak mam.
O ósmej lecę do Ośrodka. Do dwunastej palę głupa w charakterze mamagera, chociaż jestem jedyną osobą, która nie wie co jest pięć.
O dwunastej wychodzę.
Pędzę do biura, do siebie znaczy.
O 12:40 pojawiają się Tygrysy.
Pracuję do 18:30, czasem do 19:30 z małą przerwą na posiłek.
Kiedy wracam do domu nic mi się nie chce.
Moi gotują.
W zasadzie, gdyby nic nie ugotowali, byłoby mi wszystko jedno.
Chleb ze smalcem i gorzka herbata byłaby OK.

Przedwczoraj do biura wpadł Ted.... z żółtym rowerem.
- Co to jest?- zapytałam mało inteligentnie, gdyż mi percepcja siadła jakoś ostatnio..
- Rower- zabłysnął mój Małżonek, chociaż na moim tle ostatnio błyszczy każdy.
- Skąd go masz?
- Kupiłem...
- Jaja sobie robisz?
- Myślałem, że nie muszę...

No dobrze, skoro On kupił od kumpla rower, jest nadzieja.
Że On się na niego przesiądzie.
Że jak przestanę latać po mieście i zacznę się przemieszczać w tempie cywilizowanym, wróci mi.
Zdolność do spostrzegania świata.
Bo w pełnym biegu z taczkami przed sobą obraz mam jakiś zamazany.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Się chwalę...

... bo mnie Nika przycisnęła ;o)
Nie należę do osób, które chwalą się swoimi 'dziełami', gdyż jako pieprzony perfekcjonista zawsze twierdzę, że można było zrobić coś lepiej.
Nika pod notką 'dwoje w kuchni' wypatrzyła bieżnik, nad którym pracowałam przed świętami i zażądała ;o) pokazania efektu w całości, no to pokazuję.
Na swoje usprawiedliwienie muszę dodać, że szydełko nie jest moim ulubionym narzędziem pracy.
Et voila ;o)


 


 P.S.
Od piątku działam na dwa etaty.
Trzeba ratować koleżankę, która idzie walczyć do szpitala i po powrocie chciałaby, żeby jej miejsce pracy na nią czekało (ja, zastępując ją, jestem taką gwarancją).
Jak się w tej podwójnej roli odnajdę i nie oszaleję, będzie git. Na razie moja rodzina daje ciała, gdyż dzisiaj rano w domu nie było pieczywa.
Nauczą się, wszyscy się zaraz nauczymy :o)

niedziela, 21 kwietnia 2013

Inspirowani...

Pisałam kiedyś na starym blogu o badaniu, które w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w ubogich dzielnicach dużych miast USA przeprowadził pewien profesor ze swoimi studentami. Z badań wynikało, że na 100 badanych 10 zginie przed osiągnięciem pełnoletności, następnych trzydziestu wyląduje w więzieniu za różnego rodzaju przestępstwa, z najcięższymi włącznie. Jakaś część założy rodziny, ale nie wybije się ponad status rodziców, czyli nadal będzie żyła skromnie i jedynie malutki odsetek bo jedna do dwóch osób osiągnie sukces. O badaniach i ich wynikach zapomniano. Trzydzieści lat później, inny profesor z innymi studentami odnalazł wyniki badań i postanowił dotrzeć do badanych, żeby sprawdzić, jak potoczyły się ich losy i, oczywiście, czy kolega postawił słuszne wnioski.
Kilku z badanych oczywiście nie żyło- ubogie dzielnice i działające w nich gangi zrobiły swoje, kilku zmarło z przyczyn naturalnych, ale większość z badanych osiągnęła sukces. Kilkanaście osób miało swoje kancelarie prawne, gabinety lekarskie lub zajmowało wysokie stanowiska w dużych korporacjach. Większość wiodła szczęśliwe życie rodzinne. Na pytanie, jak udało im się wyrwać z zaklętego kręgu biedy i beznadziei, każdy udzielił odpowiedzi w stylu: 'był taki nauczyciel, który we mnie uwierzył, nie pozwolił mi się poddać, podał mi rękę'.

W perspektywie ostatniej notki i dyskusji, która się pod nią toczyła, wyglądać by mogło, że teraz nie ma już takich nauczycieli.
W szkole Młodej, dyrekcja poprosiła OMC abiturientów o wypełnienie ankiety, która ma dać... no coś ma jej dać.
Pytanie: Czy nauczyciele w naszej szkole spełnili twoje oczekiwania? wkurzyło Młodą.
- Hej, co ja miałam zaznaczyć TAK, odnosząc się do polonistki, historyczki, geografa, romanistki czy chemicy, czy NIE  i tu z nazwiska wysypać matematyczkę, stukniętą fizyczkę, anglistkę, wuefistów czy panie od PP, WDŻ czy wiedzy o kulturze, bo tu chyba miałam  delikatnie większa wiedzę?
- Co zaznaczyłaś?- zapytałam z ciekawości.
- NIE, bo tych, którzy mnie wkurzali było więcej, ale wiesz jakie pytanie rozśmieszyło mnie najbardziej?'Który z nauczycieli cię inspirował?' Ryknęłam śmiechem, a za mną cała klasa. Inspiruje to mnie Pan od Rysunku!

I gdzie jest ten jeden nauczyciel, dający im wiarę, że mogą dojść, dokąd chcą, osiągnąć, co chcą, podbić sad, albo kraj, albo tylko miasto czy wieś, ale to wszystko zależy od nich?

Przerzucaliśmy się z Desperm pod poprzednią opisami nauczycieli, którzy wyszli z ram.
Ja:
Czekaj, miałam wyczesanego dyrektora w podstawówce. Przyszedł do nas kiedyś na zastępstwo na matmę, kazał wyciągnąć podręczniki, po czym stwierdził, że jak pani nie ma, to matmy nie ma i... całą lekcję robiliśmy papierowe samoloty. Do dzisiaj umiem zrobić samolot z dwóch kartek papieru, który lata jak, nie przymierzając, F16 :o) Dlatego moi uczniowie mają możliwość powiedzenia mi czasem, że nie mają siły na angielski. Gramy wówczas w scrabble, wisielca lub memo (po angielsku oczywiście, i oni nadal myślą), ale mają poczucie, że czasem mogą wyluzować.
Desper:
Ehhhh jak się człek nie upomni to nic nie dostanie ooo!! Widzisz jak gładko Ci poszło :) Ja miałem w technikum gościa od silników, raz na jakiś czas, jak nikomu nic się nie chciało wyciągał swoją bogatą kolekcje slajdów i oglądaliśmy nowinki techniczne, wiesz nowe motocykle samochody takie tam. Koleś opowiadał bardzo ciekawie wszyscy zadowoleni byli, i coś tam w tych pustych łepetynach zostawało :)
Ja:
Mój lektor angielskiego przez rok był na stypendium w Rzymie. Jak nam w piątek na ostatnich zajęciach waliło na dekiel, wyciągał rzutnik i... zwiedzaliśmy Rzym
Desper: 
Dla odmiany podam przykład matematycy mojego najstarszego w podstawówce, nauczycielka starego bicia, jeszcze mnie uczyła, zauważyła, że młody ma ciągotki do matmy i z własnej woli na przerwach zaczęła go motywować do indywidualnego rozszerzonego programu. Tak młodego nakręciła że do końca podstawówki i przez gimnazjum ciągnęła go na takim rozszerzeniu - efekt LO mat-fiz matura rozszerzona z matmy z wynikiem 96%. Są jeszcze ludzie na tym świecie :)

Macie takie wspomnienia?
Opiszcie je, żeby pokazać Krajanowi i Teatrowi że to co robią, kim są, jest dla dzieciaków ważne, może najważniejsze. 

środa, 17 kwietnia 2013

Finisz czyli pierwsza i ostatnia...

... piątka.
Maturzyści, w tym Młoda, ciągną już ostatkiem sił.
Nie dlatego, że są głupi, niedrobieni, mają w dupie czy ... (tu wpisz sobie dowolny powód).
Zwyczajnie poddawanie ich praniu mózgów (bo KAŻDY z nich ma swój) tekstami, że "do niczego nie dojdą, czarno widać tę ich maturę, zapewne potrafią układać puzzle, a to dobrze, bo to już nadzieja, że po oblanym egzaminie mają chociaż szansę na fuchę brukarza oraz jak to oni są przyszłością tego kraju, to biedna ta Polska" przynosi już swoje zmasowane efekty.
Jedna z moich dziewczyn na fejsbuku opublikowała tekst "I'm a fucking loser"*.
Wiem, że mają w kontaktach swoich nauczycieli, tylko ja odpisałam "you're not a loser, keep fighting"**.
- Ja już wiem do czego nie dojdę, do czego się nie nadaję, teraz dla odmiany może by nas tak zmotywować?- mówi Młoda.
- Ja nie byłam święta, ani w podstawówce, ani w gimie- mówi Dre- ale takiej papki z mózgu, jaką zrobili mi nauczyciele w liceum, nie zafundował mi nikt.

I nachodzi mnie czasem takie pytanie, co adepci sztuki nauczycielskiej robią na zajęciach z psychologii?
Bo według mnie, kuźwa śpią!!!
Jak można osłabić 80% klasy?
Klasy, która miała ambicje, wizje, nadzieje.
Jeszcze życie kopnie ich w dupę, ale dlaczego teraz i dlaczego w taki sposób?
Motywacja negatywna nie działa na wszystkich.
Gdybym ja tak motywowała swoje Tygrysy, padłby mi biznes.

A wracając do piątki... Prawie trzy lata becalowania za korepetycje z matematyki dało efekty, mimo, że matematyczka robiła wszystko, żeby Młoda ani na moment nie poczuła się komfortowo.
Ostatni sprawdzian z trzech arkuszy maturalnych, Młoda walczy...
- Młoda, a co ty się tak nauczyłaś?- rzuciła znad okularów jędza, komentując, z bólem zapewne postawioną, piątkę.
- Tak się głupio składa, że mi chyba zależy-odcięła się Młoda, nie mając już nic do stracenia.

Nasze dziecko nigdy nie było bezczelne, ale szybko się uczy.

P.S.
Prośba do Ludzi Dobrej Woli ;o)
Kochani, jeżeli możecie, macie chęć, nie stanowi to dla Was problemu, polubcie nas na FB (link w drugiej od góry ramce po prawej). Nie mogę pisać ofert na FB bo mam za mało 'lajków'.
Ted robi trening dla ekipy z knajpy naszych przyjaciół. Do kursu mogliby dołączyć inni, ale mamy za mało czasu, żeby ogłosić się inaczej niż na Fejsie.  No i tu robi się problem, gdyż ja ten rodzaj kontaktu skutecznie lekceważyłam, a teraz nastał czas zemsty ;o)

* Jestem pierdolonym przegrańcem.
** Nie jesteś. Walcz.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Słaba płeć, ale ze wsparciem

Gryzmo i Natt mnie natchły, natchnęły bym nawet powiedziała, do opisania pewnego wspomnienia z LO.
Do mojej szkoły szło się przez park, co było przyjemnie zawsze, oprócz zimowych, popołudniowych powrotów z treningów. Zainstalowanie się na tej drodze czubów różnej maści było w zasadzie nieuniknione, gdyż zadrzewiona po obu stronach droga i dwa mostki aż kusiły zboków do wyskoków.
Wyobraźcie sobie ciepły letni dzień.
Końcówka roku szkolnego.
Idzie sobie ekipa roześmianych młodych ludzi i gada bzdury. Ktoś rzuca jedno zdanie, ktoś dorzuca skojarzenie i... jedna z koleżanek się obraża ( na żarty oczywiście). Startuje do przodu i z fochem na twarzy zarzuca grzywką, okazując reszcie pogardę.
Nadal idziemy, spokojnym krokiem, tylko ta dziewczyna, Agata, idzie przodem.
Nagle Aga staje jak wryta, zaczyna się śmiać, odwraca się do nas i woła:
- Chodźcie szybkoooo, zboczeeeenieeec!!!- i rzuca się biegiem za gościem w prochowcu, z interesem na zawietrznej.
Co robi reszta grupy?
Również rzuca się oczywiście w pogoń i nagle z myśliwego biedak staje się zwierzyną. Grupa jest  mieszana, chłopcy ewidentnie oburzeni postawą przedstawiciela swojej płci biegną wołając:
- Utrącić zbokowi kutasa!!!
Pamiętam drogę powrotną do domu. Pamiętam zmęczenie dziką gonitwą i śmiechem.
A facet z interesem na wierzchu?
Zmienił chyba obszar działania, bo przez następny rok, jaki pozostał nam do ukończenia szkoły, nikt już nie słyszał o grasującym w parku zboczeńcu ;o)))

P.S.
Dowcip mi się przypomniał na temat oraz dzięki komentarzowi Mammy :o)
Otóż wychodzi kobieta ze sklepu, obładowana siatami, W jednej ręce torba pełna wiktuałów w drugiej wór ziemniorów.
Nagle zza rogu wyskakuje zbok w prochowcu i rozchyla poły.
Kobieta mierzy go nieobecnym wzrokiem i mówi zbolałym głosem
- Jesoo, jeszcze jajka- i... zawraca do sklepu.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Dwoje W Kuchni czyli tango na butelkę wina i Ceasar Salad

Pomysł ten chodził mi po głowie już czas jakiś.
Zauważyłam, obserwując znajomych i bliskich, że jest takie miejsce, w którym idealnie widać ich zgranie. Doskonałe porozumienie.
Wygląda to jak taniec.
Potem z zaciekawieniem zaczęłam obserwować nas.
Miejsce poddane szczególnej obserwacji to KUCHNIA.
Kiedy Ted staje pod oknem 'robi ciemno'.
Odsunięcie Go od okna jest łatwe, trzeba zaprosić go do tańca.
Genetycznie obciążony jest jest hasłem 'wszyscy wyjść z kuchni', chwilkę mi zatem zajęło wytłumaczenie Mu, że do tańca... itepe.
Pomyślałam sobie, że pokażę Wam nasz taniec.
Ponieważ jest piękny.
Ponieważ jest... smaczny.
Ponieważ może będzie dla Was inspiracją.
Ponieważ chyba nikt, albo prawie nikt, z Was nie ma pojęcia jakie smaki i zapachy 'widzi i czuje' sommelier.
No i może jeszcze po to, żebyście mnie pożałowali, bo ja dla Niego gotuję ;o)))

Dzisiaj o ulubionej potrawie Teda i zupełnie przypadkiem kupionej butelce wina.

- Hej, nie brakuje Ci tych wszystkich smaków z czasów kiedy jadłeś i piłeś z górnej półki?- zapytałam kiedyś przy obiedzie.
- Nie, bo polskie potrawy są najlepsze na świecie, a fajitas umiesz zrobić... No może brakuje mi czasem takiego dobrego 'cezara'- odpowiedział Ted, prowokując...
I tak powstał pomysł, który rozbił się od razu o brak sałaty rzymskiej.
Mój upór, byczy, jednak się na coś czasami przydaje gdyż...
Do Ceasar Salad potrzebujemy MUZYKI oraz:


  • oliwy z oliwek
  • 2 ząbków czosnku
  • 1 łyżeczki musztardy
  • 2-3 łyżeczek soku z cytryny
  • 2  żółtek (jajka na 1,5 min wrzucamy do zimnej wody i gotujemy na dużym ogniu- to dla tych, którzy boją się salmonelli, inni mogą darować sobie tę akcję)
  • łyżeczki posiekanych kaparów (ja daję dwie)
  • kilku posiekanych filecików anchovies (ja nie dodaję, podniebienie sommelierskie nie lubi zbyt ostrego, rybnego smaku)
  • 2-4 łyżek startego parmezanu
  • 30g sosu Worcestershire
  • sałaty rzymskiej (nie mam pojęcia ile, zwykle jest długa, ale ostatnio w Lidlu kupiliśmy małą)
  • soli i pieprzu do smaku 
  • grzanek czosnkowych (które zrobicie osobiście, gdyż inaczej wszystkie wysiłki na nic)
Do tańca zapraszamy wszystkich, którzy mają ochotę pomóc.
Młodzież w wieku prawie każdym zaprzęgamy do robienia grzanek: biały chleb tostowy kroimy w dowolnej wielkości kostkę (ale bez przesady z drobiazgiem, bo po upieczeniu zrobi się zbyt mała). Na blachę wylewamy kilka łyżek oleju, wyciskamy ząbek czosnku mieszamy łapą i wrzucamy na to chleb. Ponownie mieszamy łapą i na 15-20 minut wkładamy do piekarnika w temperaturze 180 stopni.
Jednocześnie gotujemy (parzymy) jajka i szybko zalewamy zimną wodą.
Z samych żółtek (które wybijamy tak, jak z surowego jajka) robimy bazę do sosu czyli majonez. Ubijamy żółtka wolno dolewając oliwę ( w zależności od tego jak bardzo zalaną sosem sałatę lubimy, tyle robimy majonezu i niech Was ręka boska broni, przed skrótem ze słoika) Na koniec dodajemy czosnek, Worcestershire, musztardę, sok z cytryny, kapary, sól (ostrożnie, Worcester jest słony i parmezan też) i pieprz do smaku. Chłodzimy.
Jednocześnie zupełnie inne łapki myją sałatę, suszą, rwą lub kroją (byle nie metalem) i wrzucają do miski.
Sałatę posypujemy parmezanem, mieszamy łapkami i również chłodzimy.
Kiedy wszystko, łącznie z winem (ale o tym na końcu) jest chłodne, a grzanki gotowe, sałatę zalewamy sosem i dokładnie mieszamy.
Na talerze wykładamy solidne porcje, grzanki podając oddzielnie- każdy zjada tyle, ile lubi. Całość można dodatkowo posypać parmezanem (to dla tych, którzy tak, jak Ted mogą go zawsze i wszędzie).
Wersję podstawową można wzbogacić filetem z kurczaka.
Do wyboru mamy zgrlilować go posypanego ulubionymi przyprawami, lub, jak my, pokroić w drobną kostkę i  usmażyć na patelni z solą i pieprzem. Jeżeli decydujemy się na wersję wzbogaconą, kawałki kurczaka mieszamy z sałatą przed podaniem.










Zupełnie przypadkowo kupione wino pochodzi z Lidla. Nazywa się Vernaccia di San Gimignano. Jest to wino toskańskie, powstałe ze szczepu Vernaccia- jedno z najlepszych włoskich win białych.
Słomkowożółte w barwie, ze średnią intensywnością aromatów jabłek, gruszek, cytryny i grejpfruta. W smaku dominują dojrzałe jabłka, cytryna i grejpfrut. Wino średnio zbudowane, ze średnim plus poziomem kwasowości.
Wino dosyć szorstkie, brakowało mu gładkości, kwasowość odbierała mu szlachetność, a cena (15PLN) była adekwatna do jakości.  

Wino to będzie dobrym towarzystwem dla sałat, szparagów, jasnych mięs z parowanymi warzywami w delikatnym białym sosie.
Według Teda wino do sałaty pasowało średnio (z czym ja się nie zgadzam), gdyż goryczka grejpfruta nadała całości lekko nieprzyjemny smak (Jesooo, o czym On mówi?).



To było nasze tango , teraz Wy zatańczcie swoje, a w naszym przypadku ciąg dalszy, oczywiście, nastąpi.

piątek, 12 kwietnia 2013

Pod wpływem...

Ludzie czekają:
Cały tydzień na piątek,
Cały rok na lato,
Całe życie na szczęście.

                                                            Raimonda B.

Toż to głupie jest.
Trzeba tu i teraz.
Bez czekania na lepszy piątek.
Z tym, co jest do dyspozycji.
Z głośnikami na full...
Miłego dnia.


Poniosło mnie?
Sorry ;o)))

czwartek, 11 kwietnia 2013

Praca

Przez wiele lat  wakacje miałam wolne.
Ted zarabiał tyle, że mogłam pozwolić sobie na komfort.
Od czasu, jak podjęliśmy heroiczną decyzję, że zostaje w kraju zmieniło się wszystko.
W ubiegłym roku latem, trzeba było znaleźć pracę, na czas, kiedy szkoła była zamknięta.
Trudno było.
W końcu, za psie grosze (ale jednak) znalazłam pracę przy wczasach odchudzających.
Było ciężko, najbardziej dlatego, że mocno różniłyśmy się z szefową w kwestii etyki zawodowej.
W ubiegłym tygodniu dzwoniła.
Podczas zajęć odbieram telefony jedynie od uczniów lub ich rodziców, nie odebrałam więc.
Zaraz potem zadzwoniła jedna z (moich ulubionych) instruktorek- dietetyczek i powiedziała mi, że szefowa zbiera ekipę.
- No... nie- pomyślałam- świeciłam za ciebie twarzą w ubiegłym roku, gdyż nie miałam innego wyboru, w tym roku mam.
Zaraz potem rozdzwoniły się następne telefony z... propozycjami.
Dla mnie.
Dla Młodej.
Dla Teda.
Wybieramy...
Moja Babcia mówiła zawsze, że robota lubi głupiego.

Zgłupieliśmy najwidoczniej od ubiegłego roku.
Czuję się z tym zaje... fajnie, aż sobie pogwizduję.
Dziękuję.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Tylko dla dorosłych czyli wiosenne rozważania


Napisała do mnie Monika. 
Boszszszs, jak dobrze, że napisała. Gdyby nie ona, żyłabym w słodkiej nieświadomości, a tak wiem, że:

"Tylko członek masywny w obwodzie, w rozmiarze 18-23 cm pozwala mężczyźnie w pełni zaspokoić kobietę i zapewnić jej orgazm, o którym będzie opowiadać swoim przyjaciółkom.
Mały penis nie jest w stanie dosięgnąć tak wielu obszarów pobudzenia jednocześnie – możesz być świetnym kochankiem, jednak bez odpowiedniego rozmiaru członka nie będziesz w stanie osiągnąć pełni swoich możliwości."

Siedzę teraz i myślę, co mam zrobić, żeby dorobić się szybko penisa. Bo bez niego chyba nie mam szansy na osiągnięcie pełni moich możliwości. Te prochy, co mi poleciła Monika, to one tylko powiększają, a ja nie mam, więc nie ma mi się co powiększać.
Niektórzy piszą, że u nich już wiosna... może urośnie jak stokrotki na trawniku.
No tak, ale po co mi penis na trawniku...
Po co mi w ogóle penis?
Chociaż z drugiej strony niektórych penis prowadzi przez życie więc gdybym go miała, doszłabym dalej i szybciej.


Boszszszs, niech już będzie wiosna, bo mnie te egzystencjalne rozważania zabiją ;o))))

czwartek, 4 kwietnia 2013

Na nanana na

Napisałam dzisiaj komentarz u kogoś z Was.
Był to komentarz płynący prosto z głębi mojego, czarnego, serca (ze zdziwieniem stwierdzam dualną jego naturę...)
Odważnie podpisałam się pod wredną wypowiedzią ;o)
W odpowiedzi zobaczyłam, że jako jedna z dwóch osób, byłabym brana pod uwagę nawet, gdybym się nie podpisała.
Nie wszyscy wiecie o co chodzi, zmierzam do brzegu zatem.
Macie tak czasem, że nie lubicie kogoś, w życiu nie widząc go na oczy?
Mnie się to zdarzyło kilka razy.
Opowieść, grymas, pustka w oczach osoby mówiącej kazała mi wyrobić sobie zdanie o człowieku.
To okropne, ponieważ zdarzyło mi się już również odszczekiwać nielubienie.
Było mi głupio, ponieważ ocenianie ludzi, w oparciu o jednostronną relację, jest, delikatnie mówiąc, infantylne.  
Jakiś czas temu znowu przyszło to uczucie.
Nie lubię człowieka, chociaż pewnie nigdy go nie zobaczę.

Bo jest egoistą.
Bo rani.
Bo wybiela się kosztem innych.

Młoda, będąca skarbnicą wiedzy muzycznej, opatrzyła notkę piosenką.

Szkoda czasu na negatywne emocje.
Zaraz się ogarnę.
Zaśpiewam tylko z Kaśką i wrócę na białą stronę.

Przepraszam.
Musiałam :o)

   

wtorek, 2 kwietnia 2013

Poświąteczne, radykalne porządki

Tak było w ubiegłym roku:

Wielkanoc przyszła nagle i niespodziewanie.
Tak nagle, że do końca nie wiedzieliśmy czy wyjeżdżamy, czy zostajemy, nagle i niespodziewanie bowiem przyszła również choroba Młodej.
W Wielki Piątek rano, w panice robiłam zakupy, żeby nie zostać z ręką w, ozdobionym bukszpanem, nocniku .
Po południu Kit, używając najcięższej artylerii jako argumentu za, przekonała nas do wyjazdu.
Dzisiaj sprawy mają się następująco:
- spędziliśmy, jak zawsze magiczne święta w stadzie, które uwielbiamy i które uwielbia nas
- przygotowaliśmy do jedzenia tylko to, co lubimy
- Mgiełka, tradycyjnie już, latała pół godziny po domu, szukając zająca, a Kit i Angel nie kiwnęły palcem, gdyż miały zakaz
- pańcia od wkurzania mnie w Sylwestra (siostra mojej bratowej) zrozumiała, że ma jej nie być ;o)
- to był czas dla Mojej Mamy bez względu na wszystko
- przetestowaliśmy kilka fajnych win, aż Mama dostała niezdrowych rumieńców, czym trochę nas nastraszyła
- w Poniedziałek Wielkanocny latając z kubkami wody, jak za dawnych dobrych czasów, zlaliśmy z bratem wszystkich, a co!
- mam teraz pełną zamrażarkę, gdyż nabyte w piątek dobra trzeba było zamrozić

- nie pamiętam, kiedy ostatnio musieliśmy wstać w święta od stołu i wracać do domu, ale mus, to mus
- dzisiaj obie jesteśmy chore, a Teda ‚drapie w gardle’

Dwa ostatnie podpunkty to niewielka cena, za to, że znowu byliśmy wszyscy razem, a w Wielką Sobotę  patrząc, jak za oknem pada śnieg, komisyjnie odśpiewaliśmy tradycyjne, wielkanocne ’Jingle bells’.

W tym było dziwnie.
Z jednej strony sympatycznie, spokojnie i absolutnie po naszemu, a z drugiej głupio tak, w perspektywie tekstu z ubiegłego roku. 
Gdybym ja nie zadzwoniła do Mamy, nie usłyszałabym nawet głosu mojego brata, o głosie dzieci (które jeszcze do niedawna wisiały na nas w każde wakacje) nie wspominając. Te ostatnie słyszałam tylko w tle. Żadna nie miała jaj, żeby powiedzieć 'wesołych świąt ciociu'. Głupio tak, Wielkanoc bez jaj... ale, że Angel ich nie ma, domyślałam się już od jakiegoś czasu.

Wino piliśmy więc w bardzo ograniczonym gronie, ale za to Ted sięgnął na półkę, z której nawet kurzu wycierać nie śmiem. Ku mojemu zaskoczeniu, najbardziej smakowało mi białe. I'M Chardonnay, Isabel Mondavi. Już mi szkoda, że następne będzie dopiero, jak wrócimy do Sonoma Valley, a to nastąpi chwk :o)

Dobrze, że już po...
Trzeba złożyć stół, przywrócić salon do normalności i zacząć żyć tu i teraz.
Ktoś za nas podjął decyzję, trzeba ją uszanować.