W absolutnej, powiedziałabym nawet, opozycji do wczorajszej urzędowej opowieści
Ewy, ja opowiem Wam swoją;
Otóż w poniedziałek Ted latał po urzędach. Zostało Mu złożenie PITów i prośby o wystawienie zaświadczenia w US.
PITy poszły, ale do zaświadczenia potrzebna była opłata skarbowa w wysokości 17 polskich złotych.
Nie dał rady, bo gonił go termin spotkania.
- Kochanie- poprosił po powrocie- proszę zrób to jutro przed pracą, bo ja nie dałem rady.
- Nie ma sprawy, i tak idę po zakupy.
Rano wstałam, odpękałam pierwsze zajęcia, zjadłam śniadanie i o godzinie 11:30 ruszyłam na drugą stronę ulicy dokonać opłaty.
Weszłam do Kasy Urzędu Miasta, a tam ciemno od nadmiaru kolejkowiczów. Otwarte jedno okienko, a przed nim gość. Facet z plikiem dokumentów opłaca. Opłaca. Oraz opłaca. W międzyczasie dowiedziałam się za kim stoję i kto jest po mnie. I jeszcze, że o 12:00 pani w kasie ma pół godziny przerwy, więc, jak się gość sprzed kasy się nie ruszy, to czeka mnie utknięcie na dłużej.
No kuźwa, nie ruszył się.
Moją walkę z myślami, czy zostać, czy iść, bo jeszcze zakupy do zrobienia, a o 13:40 zaczynam zajęcia, przerwała pani stojąca przede mną.
- Ja tylko opłatę paszportową muszę wnieść, ale i tak już zdążyłam się zszokować poziomem obsługi.
Na moje pytanie, co ją tak zdziwiło, odpowiedziała, że wszystko, gdyż ok kilku lat mieszka na Tajwanie.
Zaczęłyśmy rozmawiać i okazało się, że pani pracuje w szkole językowej. Wymieniłyśmy poglądy na temat ambitnych rodziców, wysyłających dzieci na zajęcia różne w wieku 3 lat. Panowie stojący przed nami, wyjątkowo smutni, powiedzieli nam, że właśnie stracili mamę, więc nie było im do śmiechu. Powrót pani kasjerki przywitaliśmy prawie owacją, ale nikt nie śmiał za bardzo fikać, w końcu spotkanie z nią twarzą w twarz było naszym celem.
Za nami zorganizował się' siedzący' komitet kolejkowy w wieku 60+. Pewna pani o donośnym głosie, samozwańczy manager kolejki, pilnowała, żeby nikomu nie przyszło go głowy pominąć państwa siedzących na krzesełkach. My, ci stojący bliżej, musieliśmy już stać.
Do żartów na temat wieku pani w kasie, dołączyli nawet smutni panowie: "Starsza od prekambru", "Rocznik 1410", "Teraz jest nieźle, ale do 67 roku życia to już będzie dramat"- padały propozycje.
W końcu nadeszła upragniona chwila, kiedy do okienka podeszła moja rozmówczyni. Podała dokumenty i zaraz (kurna, spodziewałam się tego) usłyszała, że TO nie jest wypisane, a TO jest wypisane źle.
- Proszę, może pani wejdzie przede mnie, a ja sobie to szybko wypiszę- pani z Tajwanu rzuciła do mnie, łapiąc długopis przykuty do lady.
- Może w czymś pomóc?- ja do niej
- Nie, nie, dam radę, dziękuję.
Pani w kasie imię Teda chciała napisać przez dwa L (kuźwa, prawie wszyscy wią, że w Jego imieniu nie ma nawet połowy L!). Zniosłam to. Naściubiła coś w swoim komputerku, chyba jeszcze Atari, podała mi kartkę i rzuciła uprzejmie:
- Podpis proszę!
Szybki look na długopis w dłoni zrozpaczonej już, gotowej zrezygnować z obywatelstwa kobiety, która nie była nawet w połowie wypisywania pieprzonych papierków, kazał mi poszukać innego przyboru do pisania. Gdzieś w głębi po lewej dojrzałam jedną sztukę na sznureczku. Dałam dwa kroki w kierunku i słyszę zza szyby:
- Haaaaloooo, podpisać proszę.
- Zrozumiałam za pierwszym razem- odcięłam się- potrzebowałam długopisu, żeby spełnić pani prośbę.
- No tu przecież jest- pani pokazała na długopis w dłoni pani z Tajwanu.
- Przepraszam- pani poczuła wyrzuty sumienia.
O godzinie 13:05 wyszłam z kasy, życząc mojej przedstojącej wszystkiego dobrego. Pani w kasie, w myślach, szybkiej emerytury.
O 13:07 wpadłam do US, a tam... pustki. Złożenie papierka zajęło mi minutę. Gdyby tam poszło coś nie tak, zaczęłabym chyba płakać. Nie spóźniłam się na zajęcia ale zakupy obiadowe robiła Młoda po powrocie ze szkoły.
Nad morzem, Ewuś, nadal zima ;o)))
P.S.
Nie pytajcie mnie dlaczego opłaty nie mogłam zrobić przez internet. Nie mam pojęcia.