Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

wtorek, 30 grudnia 2014

Z Nowym Rokiem

Jeszcze w końcówce starego roku zawitał do nas Anioł.
Anioł jest ranny w skrzydełko.


Opatrzyliśmy i zaopiekowaliśmy się Gościem, bo tak trzeba.
Tak jest dobrze.
Anioł w nagrodę obdarował nas uśmiechem.
Najszczerszym.
Czy to znaczy, że nadchodzący rok będzie dobry?
Mam nadzieję.
Ten odchodzący był obfity w wydarzenia, dawał radośnie i zabierał boleśnie.
Takie jest życie.

Stary Roku, dziękuję Ci, że byłeś.
Nowy Roku, bądź dla nas dobry.
Czego i Wam życzę oraz czego tam sobie zamarzycie najbardziej.
I żeby muzycznie było ślicznie.

niedziela, 28 grudnia 2014

Magiczne Święta

Magiczne święta zaczęły się, a jakże, trzęsieniem ziemi.
Trzy dni przed świętami zepsuła się pralka. Białe pranie, w tym służbowe koszule Teda, ugrzęzły nieodwirowane, łazienka zalana, następne prania zaplanowane przed przyjazdem gości, a tu dooopa.
Dostaliśmy zatem pod choinkę nową.
Następnie, trzeba było nadrobić stracony czas.
Ciężko było.
Puściły nerwy.
Daliśmy jednak radę.
Zawsze dajemy.

A potem było już tylko pięknie.
Mnóstwo ludzi przy stole.
Fura pyszności na stole.
I prezenty...

Jeszcze nigdy nie dostałam takich niesamowitych.
Wiem, muszę się przyzwyczaić, ale jeszcze nie potrafię.

Na początek było spełnienie moich dziecięcych marzeń.
Wśród słodyczy zagościła piernikowa chatka, prosto z Torunia.
Tym bardziej zaskakująca, że zupełnie nieoczekiwana.


Potem było jeszcze bardziej niesamowicie.
Może dobrze, że Ted był w pracy i swoje prezenty rozpakowywał kilka godzin po mnie, bo i tak wzruszenie odebrało mi mowę. Gdybyśmy zrobili to jednocześnie, mogłabym się rozbeczeć.


 Po lewej krawat jedwabny, farbowany ręcznie techniką shibori. Po prawej apaszka z jedwabnego muślinu, farbowana ręcznie. Oba te cuda uszyte/zrobione przez nasze Dziecko.



Duma, tak mogę podsumować te prezenty. Nie wiem, czy kiedykolwiek założę apaszkę.

O umagicznieniu Świąt niech świadczy fakt, że dzisiaj (niedziela), pierwszy raz od 23 grudnia, włączyłam telewizor.
Były kolędy chóralne, opowiadanie głupot i gry planszowe.
Były kalambury i 'jaka to melodia' wyta i gwizdana. I śmiech, i ból brzucha i mięśni twarzy.
Byli goście pobytowi i wpadający na kilka godzin.

- To były najpiękniejsze święta od czasu, jak byliśmy mali- powiedział mi brat na pożegnanie.

Jestem szczęśliwa.


poniedziałek, 22 grudnia 2014

O trzech kolędach, których już nigdy nie usłyszę

Pierwsza odeszła wraz z odejściem mojej Babci Wielkopolskiej.
Pamiętam, jak nuciła sobie cichutko po niemiecku:
O Tannenbaum, o Tannenbaum
Wie treu sind deine Blätter 

Nie potrafię zaśpiewać ani słowa więcej, ale melodię doprowadzę do końca, i właśnie ta, w języku zupełnie mi obcym, kolęda ma swoje najcieplejsze miejsce w moim sercu.

Kolejną, która w takiej formie już nigdy się nie przydarzy, jest Bracia patrzcie jeno.
Obdarzona genialnym słuchem, nie dostałam w darze głosu. Wydarcie twarzy z kuchni w Wigilię rano tekstem 'braaaacie patrzcje jenoooo' powodowało zawsze odpowiedź mojej Mamy, obdarzonej dla odmiany głosem wybitnym 'jaaak niebo gorejeeee'. I tak obwieszczałyśmy rodzinie, że to już.
Dzisiaj, krojąc cebulę, przypomniałam sobie o tym. I dobrze... że ją kroiłam.

I jeszcze ta, kojarząca mi się z Pasterką w ogromnej bazylice, w moim mieście rodzinnym.
Tam, mała Dreamu stawała na paluszkach, żeby zobaczyć Aniołki w szopce, a, że była za mała, zostawało patrzeć na te, u sufitu, w misternych, złoconych sukniach.
Pod koniec, za swoją cierpliwość mała Dreamu  dostawała nagrodę.
Już wtedy słyszałam, że chór śpiewa fatalnie, ale wybaczałam każdemu wibrującemu sporanowi, rozklekotanemu altowi oraz mocno wiekowym tenorom i basom. Bo śpiewały moją ulubioną kolędę. Nie ma już Dreama w tamtym miejscu, pewnie nie ma też tego chóru, ale jest najpiękniejsza chyba pieśń bożonarodzeniowa.

Zostawiam ją Wam wraz z życzeniami:

Żeby Wasze Święta były dobre, jak chleb,
Spokojne, jak najcichsza noc
I ciepłe, jak płomień świec.
Wszystkiego pięknego.

sobota, 20 grudnia 2014

Skończyła się Robótka

... zaczyna się robota ;)
Niniejszym Robótkę 2014 uważam za zakończoną.
W tym roku było to zupełne wariactwo na okoliczność absolutnego braku czasu.
Ale powiedziałam A, trzeba było być konsekwentną.


Teraz udaję się na, z góry upatrzoną pozycję, do kuchni w celu upieczenia ciasteczek korzennych (ponieważ nie chce mi się piec pierniczków) oraz ustalenia planu pracy na najbliższe dni, gdyż działam sama, wszyscy zjadą się na ostatnią chwilę, a Ted jest w pracy... oraz w Wigilię i pierwszy dzień świąt.
Taki lajf...
Spadam.
Trzymajcież się.
A muzycznie TAK... już TAK ;)

niedziela, 14 grudnia 2014

Przepraszam Drogi Pamiętniczku

Całą niedzielę przepracowałam.
Myłam okna i lampy.
Prałam i prasowałam firany.
Odkurzałam ściany.
Robiłam bigos.
Wszystkie te straszne rzeczy robiłam w duecie, więc odpowiedzialność i kara powinny dzielić się na dwa, prawda?
Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać jedynie, że w duecie było zabawnie i znacznie szybciej.

Nie dałam się porwać świątecznemu szaleństwu jednakowoż.
To tyle porządków w temacie.
Odbyły się tylko dlatego, że policzyłam, kiedy ostatnio myłam okna i wystraszyłam się, że nie zobaczę pierwszej gwiazdki ;)))

:Na wieńcu adwentowym zapłonęła trzecia świeca.

Jutro jedziemy po wino do grzańca.
To, przeznaczone na święta, już dumnie czeka.
Nalewki zlane.

To już prawie...


wtorek, 9 grudnia 2014

Czy tylko mnie

... to przeszkadza, że wszystkie telewizje promują świąteczne chamstwo?
Nie wiem, jak obchodzi się święta w domach bossów naszych 'wielkich' telewizji, ale zgoda na emisję rekalmy tępego niedźwiadka, który puszcza bąki na świeczkę, z której to płomień podpala choinkę, jest wysoce niestosowna.
Mnie święta kojarzą się z opłatkiem, choinką i muzyką, o której napiszę bliżej świąt.
Spokojem, błogością i smacznymi potrawami.
U mnie w domu nikt nie robi 'takich numerów'.
Zakładam, że u Was też nie.
Dlaczego my się godzimy, żeby ktoś nam wciskał takie niesmaczne obrazy?
Dlaczego nie napisaliśmy jeszcze zbiorowo do kogo trzeba, żeby sobie odpuścili, bo nie chcemy tego oglądać?
Chyba, że chcemy...
Ja, jednak nie.
Oraz moje święta nie będą miękkie i puszyste, wcale nie z powodu braku śniegu.
Znowu nie napięłam mięśni w porę i dostałam w miękkie.

Kuźwa, powalczę, bo co mi zostało?

niedziela, 7 grudnia 2014

Mikołaj musi być...

... mimo wszystko.
Pęd oraz galop nas odczłowiecza.
Ucybordza... albo jakoś tak.
Dlatego bardzo doceniliśmy, że z okazji Mikołajek w prezencie dostaliśmy wspólny, wolny weekend.
Kto nas zna, ten wie, że taki prezent nie zdarza nam się często.
Pół w zasadzie, bo ja jednak musiałam rano trochę popracować.
Popołudnie jednak było już jednym wielkim prezentem.
Najpierw był wspólny obiad, potem kino, a następnie leniwa kawa i brownie, i szarlotka.
Jeszcze później było muzycznie, a na koniec odezwał się mój ząb, co to go w piątek kolega Piotr próbował uciszyć, ale okazało się, że to fighter jest.
Dzisiaj nie wytrzymałam i ściągnęłam Piotra do gabinetu, a raczej on mnie ściąnął.
Ma być lepiej.
Podobno.
Bo nie jest i mam wrażenie, że jestem na ciągłej bani.
To nie jest zabawne, ponieważ muszę skończyć zamówione chusty i zacząć myśleć o świętach.
Trzeba się uporać z zaległościami, żeby myśleć do przodu jednakowoż.


I jeszcze Maksowi jedną czapkę udziarać, bo ta Mikołajowa bardzo przypadła do gustu jego Mamie i, kurka, chcą następną.
I kartki dla Nieboraczków dokończyć.

No, to pędzę się uporywać, pozdrawiając Was ciepło.

niedziela, 30 listopada 2014

Ostatnio

Się jadło słodkości w ilości 'za dużo'.
Się piło grzane wino.
Się grało w karty po nocach.
Się gadało głupoty, prawie do rana
Się... miało Gości.
Albo... domowników we właściwej ilości.
Przyjechały Dzieci.

Się już tęskni znowu.

Idę zrobić wieniec adwentowy.
Dzisiaj zapalimy świecę numer jeden.
Czas się brać za kartki dla Nieboraczków.

Taką muzę sobie zagram, bez sensu, ale ładnie.

czwartek, 20 listopada 2014

Ktoś nam kur... coś kradnie

Już pierwszego listopada, usłyszałam w tv, jak stado baranów ryczy coś na kształt 'Przybieżeli do Betlejem' ganiając wokół jednego, znanego, hollywoodzkiego aktora tylko tekst był jakiś o skarpetach.
W tle reklamy banku, który wypłaci mi kasę, żeby moje święta były słodkie, nawet jeżeli mnie nie stać, słychać tradycyjną, amerykańską kolendę 'Hark the herald angels sing'.
Jednego polskiego aktora, odzianego w kubraczek czerwonego krasnala, w reklamie telewizji z telefonią i internetią piją rajty.
Inny dał się zapakować do kartonu.
Sklepy krzyczą bombkami i girlandami, aniołami i jingle bellsami.
Wszędzie unoszą się aromaty pierniczków i wibrują dźwięki zarezerwowane na bardzo specjalną okazję.

Jeżeli jeszcze nie zrobiłaś/łeś zakupów świątecznych czuj się przegrany, mówią wszystkie znaki na niebie i ziemi!
Jesteś spóźniona/y!
Jak tak można!

Kurwa! Jest połowa listopada!
Jeszcze nie było nawet moich imienin!

Ktoś, całe stado ktosi, próbuje spier... spieprzyć nam wszystkim radość z oczekiwania.
Pamiętacie, jak to było kiedyś?
Zaczynaliśmy się ekscytować świętami około szóstego grudnia.
Potem ruszały przygotowania.
Gorączkowe zakupy.
Knucie co komu kupić.
Gdzie schować.
Choinka stawała w moim domu w Wigilię, ewentualnie dzień przed.
Do kolacji był zakaz zapalania lampek.
Wszystko naraz rozbłyskiwało i rozbrzmiewało wraz z zapłonięciem świec na wigilijnym stole.

Teraz dwudziestego czwartego grudnia rzygamy już bombkami, brokatem, last christmas i... tęczą.

Oświadczam stanowczo panie i panowie spece od wmawiania nam choinki w brzuch, że przygotowania do świąt w moim domu rozpoczną się szóstego grudnia i ani Kevin Spacey, ani Paweł Wilczak, ani Robert Makłowicz tego nie zmienią.

Uwielbiam święta i nie obrzydzicie mi tego!!!

sobota, 15 listopada 2014

Śmiesznie nie jest

Jak nie urok to... przemarsz wojsk, albo dodajcie sobie to, co mawiały Wasze Babcie.
Ted złapał jelitówkę.
Taką z przytupem i gorączką.
A, że ja zasysam z otoczenia wszystkie wirusy, jak glonojad jakiś, to...
Nie wiem, na czym to polega.
Ona mnie tylko osłabiła.
Nie powoduje, żadnych drastycznych sensacji.
Mam jedynie skurczowe bóle żołądka, co skutecznie odstrasza mnie od wszelakiego rodzaju konsumpcji.
Zeżarłam antybioryk, ale wcale się sobie nie pododbam.
Bywało lepiej znaczy.
Siedzę zatem z mor... twarzą w inhalatorze i wdycham.
Olejek rozmarynowy, paczulowy i herbaciany.
Herbaciany tak cuchnie, że czuję się jakbym siedziała z twarzą w puszce pasty do butów.
Jeżeli nie padnę, nie dam sobie wcisnąć kolejnego... eeeee, antybiotyku.

Przepraszam, odwiedzam Was, ale na zostawienie inteligentnego komentu nie mam już sił.
Marzę o umyciu głowy, pójściu na spacer i rozpoczęciu dnia bez spotkania z garścią lekarstw

Jest taki plan, żeby było lepiej.
Może nawet jutro.
Ale jeszcze dzisiaj zaszyję się pod kocykiem.

Tych, którym coś obiecałam, upraszam o cierpliwość.
Zaraz się ogarnę.

środa, 12 listopada 2014

Ojojoj

No to jesteśmy chorzy w duecie.
Ja nie mogę wychodzić z domu.
Ted nie może jeść i pić.
Jest i dobra wiadomość.
Udało mi się to:




Pojechało do Młodej.
Już ją ogrzewa.

Moja Babcia mawiała zawsze, że święty Marcin na siwym koniu przyjeżdża.
No, to zdążyłam.
Innych dobrych wieści brak, bo muszę iść do pracy, a czuję się wręcz przeciwnie.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Nowy tydzień, nowy plan

Jak wiemy z poprzedniej notki, plany musiały się zweryfikować.
I się... zweryfikowały.
Teraz siedzę w pracy i staram się trzymać pion.
A chłopaki poziom.
Piszą sprawdzian z trzech czasów.
Walczą.
Potem wpada nasz były uczeń, na plotki, i wziąć kilka drobiazgów dla Młodej, bo Ona utknęła przy dekonstrukcji koszul.
Tak btw będę miała do Was prośbę, ale to w oddzielnej notce i w imieniu Młodych Projektantów.

Następnie w planie jest kino... domowe, gdyż ja nie wychodzę z domu.
Idąc do pracy, jak niektórzy wią, nie wyszłam z domu ;)
Lecimy po polskich zaległościach, które nam umknęły z racji pracy.
Jak znudzi nam się kino wyzwę Teda na pojedynek.
W Scrabble, po angielsku (polskiej wersji nie posiadamy), albo w Świnki.
Stan mojego umysłu podpowiada, żeby nie były to jednak Scrabble, bo losowość Świnek wynosi 100%, co daje mi jednak szansę na wygraną. Chociaż z drugiej strony pamiętam, że chciałam kiedyś dwie boguduchawinne świnie utopić w toalecie ;)))

Sprytne upieczenie mięcha i ciasta oraz chleba zwalnia mnie z obowiązków kurzodomowych.
W międzyczasie dziergam dla Młodej chustę, gdyż poprzednią zajeździła (no dobrze, słaba była to włóczka- tym razem idziemy w alpakę).

Antybiotyk sobie działa.
Jest dobrze.

A,  i tesciowa wczoraj zadzwoniła, że upiekła murzy... afroamerykaninka i nas zaprasza.
Z bólem serca musiałam podziękować, bo samo ciacho uwielbiam, ale jednak nie zaryzykuję wyjścia z domu.

Macham Wam radośnie, gdyż zaraz zaczynam długi środektygodnia ;)

sobota, 8 listopada 2014

Długi weekend

Plany były, a jakże.
Kino miało być.
Kolacja z winem i z Tedem, i z Miśkiem.
Bo Misiek urodziny miał.
I drożdżowe z jabłkiem miało się upiec.

I miała być wyprawa do jednego Schloss (cokolwiek to znaczy).
I włóczenie się po jesiennym parku, i kawa, i ciastko w zamkowej kafejce.
Gdyby Ted dostał jeszcze dzień wolnego ( a była taka szansa), może nawet zjedlibyśmy rogala.
Marcińskiego.
U źródeł.

A fakty są takie, że:
Ledwie dzisiaj (tak, sobota!) dociągnęłam do końca zajęć
Teraz mam gorączkę.
Oraz mam kurwa zapalenie zatok.
Posypała mi się śluzówka i do całej gamy doznań, mam jeszcze krwotoki z nosa.
Zamiast ciasteczka w tym tam Schloss, wpierdalam tabletki w hurcie.
I muszę wykurować się na  poniedziałek, gdyż w moim grafiku nie istnieje pojęcie długi weekend.

Ale Wy się bawcie
Może nawet trochę za mnie.
A ja sobie pojęczę... muzycznie. 




czwartek, 6 listopada 2014

Awantura o jedno s

... czyli zaczynam kląć na zajęciach.
Wczoraj- grupa gimnazjalistów z klasy pierwszej.
Zostało nam 10 minut lekcji.
Wszystko zrobione, można się pobawić.
Pierwsza myśl- wisielec.
Podchodzi do tablicy Werka.
Duuuużo kresek, będzie ciężko.
Bardzo.
Werka w nowej szkole trafiła na mojego ulubionego anglistę z pobliskiego gimnazjum.
Facet pięknie buduje słownictwo.
Na orkiestrze dętej (marching band) padli wszyscy (ja nie gram:)
Do tablicy podchodzi Agata.
Niepewnie stawia kreski.
W tym samym gimnazjum uczy ją 'moja idolka', pani, która uczyła niemieckiego, za czasów naszej Młodej.
Teraz zanglistyczniała.
Niech jej Bóg wybaczy.
Agata nie jest pewna więc sprawdza pisownię, ze mną.
Na tablicy są kreski do hasła sometime (kiedyś).
- Fajne, gramy- ja jej na to, ale potem przychodzi refleksja- A co to znaczy?- pytam zaczepnie.
- No jak to co?- dziwi się, że nie wiem- Czasami.
Do jej hasła na kartce dopisuję s- sometimes.
- Aguś, czasu Present Simple i przysłówków częstotliwości uczyliśmy się w czwartej klasie- przypominam uprzejmie.
- No tak, ale ja je wszystkie zapomniałam, a teraz robimy powtórzenie w szkole i pani podała nam bez s.
Kurwaaaaaaaa!
Opadły mi ręce.
Już widać przepaść między tymi do Pana i tymi od pani (wielka litera użyta świadomie).
Co będzie w trzeciej klasie? Nie wiem.
Ja ich mam tylko na dwie godziny w tygodniu.
W szkole pani demoluje ich przez następne cztery.
Mogę nie nadążyć z prostowaniem.
Część moich uczniów, to jej olimpijczycy.
Jestem z nich oczywiście dumna, ale też nieźle wkurzona, że jedzie na mojej pracy i kasie ich rodziców, ograniczając się w przygotowaniach do podania zakresu materiału do kolejnego etapu.
W tym roku nakazałam jednej z dziewczyn spieprzyć selekcję szkolną, żeby miała spokój w toku przygotowań do testu gimbazjalnego (tak napisałam przez B ;)

Przez ostatnie dwa tygodnie zapoznałam się z trzema milionami wirusów, które przynieśli mi uczniowie.
Wczoraj dopadły mnie wszystkie jednocześnie.
Padły mi odruchy obronne, gdyż takich kwiatków od pani jest mnóstwo, i mi się przelało.


Przepraszam.

wtorek, 4 listopada 2014

Łatka

- Ale się działo- wparowała wczoraj na zajęcia roześmiana Łucja.
- Co narozrabiałaś?- zapytałam patrząc na jej wyraźnie zadowoloną buźkę.
- No bo w piątek na ostatniej lekcji pani J. mnie wkurzyła.
- Jesoo, narozrabiałaś na ostatniej lekcji przed weekendem?
- Bo proszę pani ile można? Kolejny raz usłyszeliśmy, że jesteśmy debilami, czeka na nas zakład zieleni miejskiej, albo oczyszczania miasta, do niczego nie dojdziemy i jesteśmy zbieraniną bez przyszłości.
- Co jej powiedziałaś?- zapytałam pełna najgorszych obaw.
- Że to, że jest stara i zgorzkniała, bo jej w życiu nie wyszło (jest starą singielką, żeby nie powiedzieć panną- przypisek autora ;) i to, że jej nie wyszło wcale nie znaczy, że nie wyjdzie nam.
- O matko, Łatka, nie powiedziałaś tego!
- Powiedziałam!- wykrzyknęła radośnie- Cała klasa ryknęła śmiechem, a ja wylądowałam u szkolnego pedagoga.
- Pani pedagog była jeszcze w szkole?- zadziwiłam się okrutnie.
- O tak. Musiałam jej wszystko opowiedzieć. Nie wytrzymała i zaczęła się śmiać, po czym zadzwoniła po wychowawczynię.
- Wychowoawczyni nie była zapewne szczęśliwa.
- No nie, bo ona się z panią J. trochę koleguje.
- Powiesz jakie były konsekwencje.
- Nagana wychowawcy, szlaban do trzeciego pokolenia na wszystko od rodziców, bo przecież zadzwoniła do mamy i zakapowała, ale były też inne, milsze.
- Klasa nagrodziła cię orderem z ziemniaka- próbowałam zgadnąć.
- Nie, ale jak wyszłam od pani pedagog, wszyscy na mnie czekali i nagrodzili brawami, a w sobotę na moją cześć odbyło się ognisko w ogrodzie jednego z kolegów. Wszyscy przyszli, było super.
- I co? Warto było dziamgać?- zapytałam, znając odpowiedź.
- No jasne, że tak!

Zupełnie się nie dziwię Łucji, bo ile można jechać na motywacji negatywnej? Sama pamiętam jeszcze pewnien zimowy poranek Młodej, w trzeciej klasie liceum.
- Kochanie, wstawaj, bo się spóźnisz do szkoły- to ja.
- Mamuniu- Młoda w półśnie- mogę tam nie iść? Oni mi powiedzą, że jestem debilem i nie zdam matury, a ja już to wiem, słyszałam to milion razy.

Kuźwa, jeszcze tylko niedobitki potrafią edukować?

niedziela, 2 listopada 2014

Nie będzie już imienin

Przyschnięte bandaże zerwał listopadowy wiatr.
Zerwał jakoś tak zaskakująco boleśnie.
Przecież tydzień temu tam byłam.
Sprzątałam liście żółtymi, dziecinnymi grabkami.
Wycierałam tablicę mokrymi chusteczkami, śmiejąc się ze spontanicznej akcji.

A wczoraj dotarło ze zdwojoną siłą.
Nie będzie już jazdy na wariata przez złote lasy.
Na imieniny.
Będzie świeczka na grobie...

Dobrze, że wczoraj był ten obiad.
Był, co spowodowało, że na chwilę uwolnił mnie od uwierającego bandażu.
Gdzie ja go kurwa mam, że tak zabolało?
 
I ze zdziwieniem stwierdzam, że wcześniej ten ból chciałam uśmierzyć.
Teraz chcę go zatrzymać.
Żeby pamiętać.

A Ty śpij spokojnie

czwartek, 30 października 2014

Idzie nowe...

Albo cóś wew tem stylu.
A było to tak.
Dzisiaj rano.
Pracuję sobie w najlepsze, bo rano czasem też działam.
Dzwoni telefon.
Mama Teda.
Muszę odebrać, bo nigdy nie wiem, czy wszystko OK.
- Dreamuuuuu, bo ja bym chciałaaaa- tu chyba dotarło do niej, że niekoniecznie mogę rozmawiać- możesz rozmawiać? Bo ja tylko na chwilę.
- Pracuję, stało się coś?
- Bo przyjeżdża Grzesiu z żoną pierwszego listopada i po cmentarzu zrobimy obiad i ja bym chciała, żebyście ty i Ted też przyszli.
Zapewne baran odmalowany na mojej twarzy był wyjątkowo rasowy, bo ubawił mi uczennicę.
- Eeeee- nie zaczęłam zbyt inteligentnie- Ted pracuje pierwszego listopada.
- To ty przyjdź- świergotała mamusia- a Ted dojedzie, jak skończy.
- Aleeeee, on skończy o 22.
Przyjęłam postawę obronną.
Zgłupiałam.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio dostąpiliśmy zaszczytu.
To Grzesiu z żoną wpadali na obiadki, ciasteczka, kawki.
My nie byliśmy dopuszczani do pańskiego stołu.
Zabawne jest to, że Grześ w żoną za każdym razem kiedy przyjeżdżają do miasta, wpadają również do nas.
Tylko w okolicach obiadu jadą do mamy.

Aż tu nagle...
Nie wiem, czy podoba mi się to zaproszenie.
Pójdę bo Grześ i Kinga...
Cóż... mama dobrze gotuje.

Taka muza mi się kołacze po głowie.


środa, 29 października 2014

Tour de...

Logistyka sięgająca trzy tygodnie wstecz i dwa i pół wolnego dnia.
Musiało się udać.
Kilka dni gotowania i pieczenia, całość spakowana w pojemniki i...
Pojechaliśmy dożywić Młodą i Agę.
Mieliśmy dla nich trochę ponad 20 godzin.
Udało nam się kupić kurtkę Adze (bo rodzice jakoś nie byli zainteresowani) i odkurzacz, gdyż dzieci dostawały szału z powodu jego braku (w poprzednim mieszkaniu był na wyposażeniu).
Boże błogosław tym, którzy wymiślili całodobowe hipermarkety.

Potem była szybka jazda za jedyne 24 złote polskie, ale liczył się czas.
Zastaliśmy pomór.
Brat od 2 tygodni chory, bratowa pracuje z połową ekipy, bo jedna pracownica w ciąży, druga na urlopie a jej osobisty małżon od dwóch tygodni ma stan podgorączkowy..
Nie myślałam, że to mnie przypadnie zaszczyt uprzątnięcia grobu mojej Mamy.
A jednak.
Pojechaliśmy z hasłem 'jedź, nie wiem, co tam jest, nie byłem od dwóch tygodni'.
Begonie padły, zastąpiły je chryzantemy.
Stroik zastąpił inny, na świerku.
Nie mieliśmy sprzętu.
Pożyczyliśmy od Pani Natalii i Pana Czesława.
Sąsiadują z Mamą.
Nie protestowali.
Sprzątanie odbyło się mokrymi chusteczkami z torebki.
Partyzantka pełną gębą, ale efekt był powalający.
Miałam wrażenie, że Mama się uśmiecha.
Zawsze lubiła takie spontaniczne akcje.
Jeżeli pogoda dopisze, brat nie musi nic tam robić.
I tak ma robotę.
Trzeba pojechać i uprzątnąć grób naszej siostry.
Wiosną, mam nadzieję uda nam się spełnić wolę Mamy.

Na koniec była uroczystość Małej- główny powód naszej wariackiej wyprawy.
Mała była wdzięczna, że byliśmy.
Bez Młodej, bo przecież poniedziałek.
Byliśmy, a Mała (wcale już nie taka mała, zaraz będzie mogła pracować dla Młodej, jako modelka) uśmiechała się szczęśliwa.
Dostała od nas serducho.
Złote, jak jej własne.
Mała jest altruistką w czystej postaci, w przeciwieństwie do swojej starszej siostry.
Po uroczystości zadzwoniła nasza Młoda.
Pogadały sobie, pośmiały się.
Młoda, naszymi rękami, podarowała jej książkę, dla ludzi kreatywnych, z otwartą głową.
Wyczuwam porozumienie artystów ;) 
Potem zadzwoniła starsza siostra.
Małej do powiedzenia nie miała nic, mamie, że ma kolokwium z biochemii i potrzebuje pomocy.
Nocna jazda do domu i pobity rekord (bo tylko wariaci jeżdżą nocami) zakończyły wyprawę.
Uff.
Nie lubię wracać do realu w taki brutalny sposób.

Ale nie ma co narzekać, pracować czeba ;)

wtorek, 21 października 2014

Wzór...

Moja Mama była dla mnie wzorem.
Miłości, ciepła, determinacji, pomysłowości, gospodyni... mogłabym tak wymieniać jeszcze długo.
Choroba ją zmieniła, ale kiedy na chwilę wracała ta, właściwa, patrzyła na mnie swoimi dobrymi, czekoladowymi oczami i mówiła:
- Kocham cię, córeczko.
I ja na chwilę znowu byłam córeczką. Małą dziewczynką, której jeden całus poprawiał nastrój na cały dzień.

Przepraszam, powtarzam się, gdyż mną szarpie.

Moja ostatnie doświadczenia, a raczej doświadczenia moich uczniów, opowiedziane gdzieś w przelocie, sprawiają, że zwątpiłam w instytucję-opokę, jaką w moim pojęciu powinna być matka. Nie, nie piszę tu o Adze i Jej chorej relacji z matką, bo nad tym przeszłam już po porządku dziennego.

- Moje wspomnienie, jako siedmioletniego dziecka- mówi jedna z dziewczyn- to mama krzycząca na ojca, że jest żarłokiem, bo zeżarł jej ulubione cukierki i rzucająca w niego zawartością lodówki.
- Co??? - na żadną ambitniejszą reakcję nie było mnie stać.
- No normalnie, zeszłam na dół w sobotę rano, do kuchni, a tam latały jajka, plasterki sera, wędliny.
- A ja dzisiaj na śniadanie dostałam kanapkę z twarożkiem i pomidorem, a jak zapytałam, dlaczego mój brat dostał z nutellą, usłyszałam, że jestem za gruba (!!!) i już się nutellą w życiu nażarłam.
- Mój młodszy brat- odrzuca kolejna-  dostał na urodziny chomika ze wszystkimi akcesoriami i nowy telefon, a ja 100zł, nawet nie w kopercie i polecenia 'kup sobie co tam chcesz'. Jak zapytałam czy ja też mogę sobie kupić chomika, usłyszałam, że jeden gryzoń w domu jest. Tyle, że to ja, od zawsze, prosiłam o zwierzątko, a dostał je on. Teraz czekam, kiedy chomik Młodego zejdzie na zawał, bo tak go męczy, że jak go w końcu dostanę na ręce, serce wali mu nawet w ogonie.
- E tam- dodaje kolejna- mój brat na urodziny dostał cztery stówy, a ja pięć dych i informację, że mam sobie dorobić, coś tam dorzucić i kupić trampki, jakie mi się podobają. Tyle, że mnie podobaja się Conversy... poczekam jeszcze dwa lata i już je będę miała.
- Moja mama zmusiła mnie do chodzenia do prywatnego gimnazjum! Ludzie tam są okropni! Myślą, że sarkazm, to szczyt, na który każdy musi się wspiąć, a reszta ucieszyć. Jak sobie ostatnio wybiłam palec na WF, dwie dziewczyny do mnie podeszły, myśałam, że chcą mi pomóc się ubrać, a one, jak na amerykańskim filmie, powiedziały 'dobrze ci tak', ucieszyły się i poszły. Dopiero, jak nauczycielka wpadła do szatni 'z twarzą', że ona już skończyła i chce iść i zobaczyła mnie we łzach i z tym palcem, pomogła mi się ubrać.- oczy jej się na chwilę spociły na wspomnienie- Powiedziałam mamie, że nie chcę tam chodzić, chcę do pubilcznego, gdzie chodzą wszyscy moi koledzy, a mama mi na to, że nastolatki takie są i ja pewnie też bym nie pomogła.
- Tak źle cię ocenia?- zapytałam zaskoczona.
- Nie, proszę pani, mierzy mnie swoją miarą- zatkało mnie, dziewczynka ma 13 lat.
- Ja muszę chodzić do szkoły muzycznej- dorzuca kamyczek do ogródka kolejna- mój brat skończył muzyczną, to ja też muszę. A... i jeszcze w liceum muszę iść do klasy medycznej, bo Piotrek też chodzi do 'biochemu'.
- A czego ty chcesz?- pytam.
- Ja już nie wiem. Chcę wybrać to, co mama sobie wymyśliła, bo jak zrobię inaczej, każde potknięcie będzie wypunktowane ze zdwojoną energią. Tańczyłam towarzyski też dla mamy, bo to było jej niespełnione marzenie.
- Ostatnio mama, spiesząc się do pracy, poprosiła, żebym zrobiła bratu kanapkę do szkoły. Zrobiłam. Nawet na nią nie popatrzył tak, jak na śniadanie na stole. Na drugiej przerwie zadzwonił do babci, że jest taki biedny, bo mu nie dałam jeść i poprosił babcię, żeby mu przyniosła pizzerkę, pepsi i czipsy. Jeszcze nie zdążyłam wrócić do domu, a już dostałam taką jazdę, że miałam szlaban na wszystko, na miesiąc do przodu.- opowiedziała kolejna z dziewczyn- Po powrocie do domu zrobiłam zdjęcie kanapek, śniadania na talerzu i zimnej czekolady w kubku. Wysłałam smsem do mamy. Nawet nie usłyszałam 'przepraszam'. Nigdy już smarkaczowi nie zrobię śniadania, niech dzwoni po pizzerkę do babci. I tak dostanę szlaban, ale będę chociaż wiedziała za co.

To tylko kilka przykładów... innych nie chcę pamiętać.
Ludzie!!!!!!!!!
Czy mnie otaczają same kretynki???
Kto im pozwolił mieć dzieci???
Powinnam z każdą z nich pogadać, ale wiem, że wszystko, co powiem zostanie użyte przeciw dzieciom.
Zawsze myślałam, że wzory różnych rzeczy znajdują się w Sevres pod Paryżem.
Teraz wiem, że wzory antymatek ocierają się o mnie w sklepach, patrzą na przystankach, rozmawiają ze mną przez telefon.
Nie mówcie mi, że nam się społeczeństwo stacza.
Nie pytajcie, dokąd zmierza ten kraj.
Rozejrzyjcie się wokół i... odpowiedź dostaniecie na tacy.
Histeryczki, egocentryczne, nieomyle psycholożki- amatorki, niezrównoważone emocjonalnie kobiety zostają matkami.
Zamiast leczyć siebie, mają przyjemność w narzucaniu swojej chorej woli innym, w ich pojęciu, słabszym, głupszym i ślepym oraz bez uczuć, dzieciom.

Ich dzieci będą takie, jak one.
Już ich nienawidzą, marząc, że w dniu 18-tych urodzin wyprowadzą się z domu, ale to dopiero początek.
Kiedy matki się zestarzeją, dzieci będą patrzeć w ich, proszące o szklankę wody, oczy i wtedy nieomylne mamuśki zrozumieją, że przegrały.
Dostaną wodę i tylko tyle...
Albo nic, bo przecież wody w życiu się już napiły...
Taki przekazały wzór.

niedziela, 19 października 2014

Taki ze mnie...

gupek.
Pomagam nieproszona.
Przytulam, bo sama tak czuję.
Nie przeliczam wszystkiego na kasę
Nadal wzrusza mnie muzyka.
Ta szczególna sprawiła ostatnio, że zaschło mi w gardle...
I spociły mi się oczy...

Powiedz coś, bo znikam
Będę tym jednym, jeżeli mi pozwolisz
Pójdę za tobą, dokąd zechcesz
Tylko powiedz coś, bo znikam

Czuję się  nikim.
W natłoku myśli
Nic już nie wiem
Potykam się i upadam.
Ucząc się kochać
Dopiero raczkuję*

Powiedz coś... albo posłuchaj

* to tylko moja nieudolna próba oddania nastroju, niekoniecznie treści.

wtorek, 14 października 2014

O jednej Dreamowej słabości i niedzielnym spacerze...

Mam taką słabość, uwielbiam dobrą muzykę.
To, co w moim pojęciu muzyką dobrą jest, w Twoim być nie musi, gdyż mam gust specyficzny.
Muzyka musi bujać, a najbardziej na świecie buja (jak sama nazwa wskazuje) swing.
I tu docieramy do mojej kolejnej słabości czyli filmów muzycznych.
Zwłaszcza takich sprzed lat, do których muzyka wyszła spod palców Andrew Lloyd Webbera, Leonarda Bernsteina, Oscara Hammersteina, Johna Kandera, czy samego George'a Gershwina (Amerykanin w Paryżu).
Ta słabość pozostała mi do dzisiaj i zupełnie nie rozumiem dlaczego 'Burlesque' z Cher i Cristiną Aguilerą w ogólnym pojęciu medialnym zrobił klapę (jedynie nominacja do Złotego Globu). Przecież i teraz można palnąć musical z rozmachem..
Były schody, był balet, były pióra w... gdzieś tam były. Skrzętnie zbierał je Stanley Tucci i oczywiście była muza (the dress is Chanel, the shoes YSL :)
Ale do brzegu, bo ja nie o tym...
Otóż był kiedyś taki polski film.
Myła muza i był balet, były pióra, było libretto na miarę tych z West Endu i Brodwayu.
I była w tym filmie taka scena, w której dziewczyna śpiewa: 'w małżeństwie mi wystarczysz ty, parasol w deszcz'.
Mała Dreamu, zapatrzona dawno temu w ten film, zapamiętała sobie scenę z tą piosenką.
Mała Dreamu myślała sobie wtedy 'ciekawe, czy ja kiedyś też tak będę mogła zaśpiewać?'.

Już, już, przechodzimy do tytułowego spaceru.
Wyrwany niedzieli godzinny spacer w słońcu przywrócił mi tę piosenkę i chyba... odpowiedź.
Idąc tak sobie za rękę i jedząc lody spotkaliśmy naszych byłych sąsiadów, z ulicy jednego malarza (od zawsze tu, nad morzem, mieszkam przy ulicy malarzy, porzuciłam dla nich Juliusza Słowackiego ;)
- Za rękę? Po tylu latach?- zadziwiła się ona- My idziemy conajmniej w odległości trzech metrów (na moje oko był tylko jeden) ;)

I tak sobie pomyślałam, że za dobrze nie... ale On i ten parasol, słońce w plecy, wiatr we włosach i... nawet gwiazdy kraść nie musi ;)))

niedziela, 12 października 2014

Jesień... i co z tego?

Przeglądając ostatnio starego bloga w poszukiwaniu jakiegoś tekstu dla -ątek natknęłam się na którąś tam jesień. Początkowo byłam zaszokowana, potem już się tylko śmiałam.
Młoda chodziła do szkoły, ja nie musiałam pracować czyli pracowałam, ale tak bardziej rekreacyjnie, Ted robił to, co robił za ciężką kasę i jedynym naszym zmartwieniem był fakt, że chwilowo nie ma go w domu.
O matko... co ja tam wypisywałam ;)
Że dramat, że miazga, że zmęczona bo ile można tęsknić... co to będzie, jak przyjdą święta, o jejku, jejku! Jesień!

Kiedyś Młoda pokazała mi kilka seminariów jednego gościa... nie pomnę nazwiska.
Bardzo uderzyło mnie, to, co powiedział: 'Nie zastanawiaj się, czy twoja szklanka jest do połowy pełna, czy do połowy pusta. Odstaw tę cholerną szklankę.'
Odstawiłam szklankę, bo nie mam czasu zastanawiać się nawet, kto mi z niej wychlał wodę i dlaczego był tak bezczelny, że nie dolał.
Biegnę i jak maratończyk wyciągam dłoń. Ktoś mi w nią wkłada garść rodzynek, wodę, banana. Czasem przygotowuję je sama, myśląc do przodu, ale tylko do końca tego konkretnego biegu.
Żeby nie oszaleć uprawiam NW z muzą relaksacyjną na uszach- zupełny brak czasu na sport i relaks uprawiany oddzielnie zmusił mnie do kreatywności.
Jeżeli pogoda nie pozwala wyjść po 20 (wcześniej nie ma mowy), wytaczam stepper...
Nie oglądam seriali, nie oglądam wiadomości, nie karmię się głupotami.

W piątek jedna z dziewczynek podczas zajęć zauważyła, że za oknem jest już ciemno... 'ale tylko do grudnia, potem znowu natura odda nam słońce'.
Trzeba uczyć się od piątoklasistów.

Nawet nie zauważyłam, że topola za oknem pożółkła i zmarniała.

Taaaak, bez tej szklanki jest wygodniej.
Czasem tylko szkoda mi, że nie mam zwyczajowej godziny, na spacer po Waszych blogach, ale to też znajdę, jak mi się plan zajęć unormuje, bo jeszcze ciągle są w nim jakieś nerwowe ruchy.

No i muza... z nadzieją ;)
Oraz wcale nie twierdzę, że lubię jesień ;)

P.S.
Wygraliśmy z Niemcami w piłkę... nożną. Pan Dyrektor nie będzie szczęśliwy czytaj Ted będzie miał swoje pięć minut chwały ;)

niedziela, 5 października 2014

O łososiu, ciepłym białym winie i ciszy po...

- Macie jakieś plany na weekend?- zapytała obsmarkana Młoda- gdyż ona miała w palnie zjedzenie kilograma antybiotyków i chciała się dowiedzieć, czy tylko jej będzie tak smacznie.
- Idziemy do kina, ale wcześniej wpadniemy sobie na obiad, tam, gdzie wiesz i w planie jest łosoś, którego jadłaś ostatnio- plan z ubiegłego tygodnia, pamiętacie?
- Bawcie się dobrze, pożyczyła nam Młoda, bo po filmie atmosfera wam klapnie.
Idąc w słońcu, w sobotnie popołudnie, czuliśmy się, jak na wakacjach. Droczyliśmy się, co do wyboru knajpy, ale w końcu Ted dał się skusić i skończyliśmy w miejscu od łososia.
- Słucham- rzuciła kelnerka na powitanie. Przez oczy Teda przebiagł błysk rozbawienia. Po tym, jak pani 'uprzejmie' przyjęła od nas zamówienie, wróciła z dwiema wiadomościami: 'czas oczekiwania na kuchni to 45 (czterdzieści pięć) minut, a wino białe jest tylko w temperaturze pokojowej'. Mina Teda mówiła wszystko.
Ted poczęstował mnie uśmiechem, że klękajcie narody, po czym ja w desperacji zapytałam czy w trakcie oczekiwania nie możnaby jednak tego wina schłodzić.
Czas upłynął nam na świetnej zabawie.Ted ucieszony obserwował panią, a ja co jakiś czas zamykałam mu twarz tekstem ' nic już nie mów, następnym razem ty wybierzesz knajpę'.
Łosoś z pieca wynagrodził nam wszystko. Wino zdążyło się schłodzić i według Teda było poprawne. Oraz zdążyliśmy do kina. Z jaskini wyciągnęliśmy naszą koleżankę sprzed lat, która wróciła na stare śmieci dyrektorować pewnemu miejscu. Bez popcornu, bez coli, saute weszliśmy nieświadomi. Niczego...
A dziecko uprzedzało...
Dwie godziny i dziesięć minut później wyszliśmy, podobnie, jak wszyscy inni, w milczeniu.
Trudno komentować coś, tak sugestywnego.
Trudno mówić, że gra aktorska, że efekty, że srekty.... skoro jedyne, co przychodziło do głowy całej trójce to zdanie 'jesoo, oni to widzieli, oni to przeżyli, oni do końca życia mieli to pod powiekami'.
- Potrzebuję wina- powiedziała Ewa.
- Ja kawy- powiedzieliśmy jednocześnie z Tedem.
Dobrze, że na tę kawę poszliśmy do knajpy kumpla.
Zamieniliśmy temat.
To dobrze.
Polała się Metaxa.
To też dobrze.
Dzisiaj, z tą wiedzą z wczoraj, jest mi jakoś niewygodnie.
Nie zawsze musi być komfortowo jednakowoż.
Tę wiedzę trzeba posiąść.
Koniecznie.
I przejść się ulicami 'Miasta 44'.

wtorek, 30 września 2014

Ulało mi się

Uprzedzam, będzie nieprzyjemnie.
Wrażliwi mogą nie czytać.

Kiedyś mama jednego z moich uczniów znalazła w jego pokoju kartkę pocztową. Leżała na pdłodze, więc chciała ją podnieść. Podnosząc zerknęła i...  rozpłakała się. Na zwykłej kartce z różą, jakich pełno w kioskach, jakaś Justyna napisała: dziękuję, że karmiłeś mnie przez całe gimnazjum- tyle tytułem wstępu.

Podczas wakacji nasza Młoda przyznała się, że czasem tygodniówka, którą od nas dostaje, musi wystarczyć na dwie osoby. Na moje pytanie dlaczego, odpowiedziała, że jej przyjaciółka, Aga nie zawsze dostaje kasę.
- Ej, jak nie zawsze?! Przecież oni są lepiej ustawieni od nas!
- Co z tego?- rzuciła zaczepnie- Nie dostaje i już.
- Ale dlaczego?- oburzało się moje matczyne serce.
- Bo studentowi ma być źle, musi walczyć o swoje i pracować, żeby poznać wartość pieniądza.
- Patrz, a ja myslałam, że student ma się uczyć.
- Ty jesteś idealistką mamusiu.
No jestem. A rodzice Agi są potworami. Wiele razy Aga spędzała u nas święta, bo dusiła się przy swoim stole. Zjadała kolację w sztucznej atmosferce i wpadała do nas, wyluzować się.
Kilka razy, przyznaję się bez bicia, pomyślałam, że Aga ucieka od odpowiedzialności, ale im częściej z nią rozmwawiałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że ucieka od... głupoty.
- Pani tego nie rozumie, bo pani jest normalna- usłyszałam kiedyś.- Moja mama uważa, że wszystkie błędy, jakie w życiu popełniłam były na złość jej. Jeżeli coś robię i według mamy jest źle, to moja wina, jak zachowawczo nie robię nic, też moja. Jestem, moja, nie ma mnie, też moja. Jak teraz wyjeżdżałam, z państwem zresztą, mama powiedziała mi, że nie muszę przyjeżdżać na święta. (!!!!!!!!!)
Ostatnio Aga opowiedziała nam o tym, że facet mamy (z ojcem nie ma kontaktu) jest strasznie pazerny. Matka również zaczęła przeliczać wszystko na kasę. Wczoraj nastąpiło apogeum. Aga zadzwoniła do mamy z pytaniem, kiedy dostanie tygodniówkę, bo trzeba kupić kilka rzeczy do szkoły.
- Traktujesz mnie jak portfel- usłyszała- zmieniłaś uczelnię (przeniosła się na politechnikę), zmieniłaś mieszkanie (w poprzenim na parapecie zamarzała zimą woda), i podchodzisz do mnie tylko, jak do bankomatu. Nawet nie zapytałaś, jak ja się czuję.
To Matka powinna chyba zapytać, jak radzi sobie dziecko, które tak źle czuło się na uniwerku, że podjęło ważną dla siebie decyzję, że zmienia kierunek, na znacznie trudniejszy, politechniczny? Czy coś pokręciłam?
- Pani nie rozumie- uśmiechnęła się Aga- ona tego kroku nie docenia, 'zmarnowałaś rok, nic nie osiągnęłaś', usłyszałam tylko, a od Kurdupla (facet mamy) pytanie- ile zarobiłam.
Siedząc tak przy kolejnym wspólnym obiedzie, ustaliliśmy, że Aga znajdzie pracę. Będzie trudno na etacie, bo politechnika jest jednak zajmującą studenta uczelnią, ale może korepetycje.
Już ma jedną uczennicę, dwa razy w tygodniu. Może znajdą się następne dzieciaki.
Po wczorajszej awanturze i nawymyślaniu jej przez mamuśkę od najgorszych, Aga napisała desperackiego smsa do Kurdupla, że nie miała zamiaru traktować jej jak bankomat. Chciała się dowiedzieć na czym stoi, bo podania o stypendium jeszcze nie były rozpatrywane (mamusia oficjalne sama wychowuje Agę i jej brata), nie jest w stanie podjąć regularnej pracy, ale ma już ucznia na korki.
-Wysyłam 30 (TRZYDZYEŚCI) złotych na rozwinięcie korepetycyjnego biznesu- dostała smsa zwrotnego.
KURWA!!! Ile można kupić za 30 złotych. DWA OBIADY???
Już wiem, że oficjalnie mamy na studiach dwoje dzieci, bo przecież nasza rozpieszczona jedynaczka podzieli się wszystkim, co ma.
Damy sobie radę, bo jak nie my, to kto?
Mam tylko nadzieję, że tę panią (nie nazwę jej matką) i tego pana (ojczym w jego przypadku też brzmi dumnie) dopadnie karma, bo dziecko już stracili. Mimo całego jej wybaczenia i miłości dla matki, Aga ma też właściwe poczucie własnej wartości i już jej się przelało.
Miłości nie można przeliczać na kasę, jestem zdziwiona, że dorośli ludzie, biznesmeni, którzy w porównaniu do nas srają kasą, nie znają tej prostej prawdy.

Przepraszam, musiałam się wygadać.

P.S.
Na święta Bożego Narodzenia, kolejny już raz pierniczki upieczemy wspólnie, z tym, że teraz Aga nie zabierze ich już do domu, bo zwyczajnie u nas zostanie.


niedziela, 28 września 2014

Kołowrotek czyli nie jesteśmy normalni

Kiedy ja wstaję, On jest w pracy.
Jak ja zaczynam pracę, On na kilka godzin wpada do domu.
Czasem uda nam się zjeść razem obiad, tyle, że ja mam 30 minut czasu i pogadać już nam się nie udaje.
Mój koniec pracy, to szczyt jego działań.
On wraca, jak moje powieki ważą tonę.
Czekam, żeby chwilę razem pobyć...
Stoimy razem na balkonie i palimy.
On czynnie, ja biernie.
Ustalamy jakieś plany, na szybko... bo przecież On zaraz wstaje.
W nadziei, że nie pójdą się wietrzyć, jak te poprzednie.
Planujemy z tygodniowym wyprzedzeniem.
Jest szansa, że w przyszłą sobotę, kiedy ja pracuję tylko kilka godzin, a On wcale, uda nam się pójść razem do kina.
- Taki nasz los- mówi zaciągając się- zawsze za sobą tęsknimy.
Nie jesteśmy normalną rodziną.
Nigdy nie byliśmy.
Może to właśnie sprawia, że nie jest nudno?
- Teraz, jak Młoda jest na studiach, żyjecie sobie jak narzeczeni- mówi teściowa.
Po takim narzeczeństwie nie byłoby ślubu. Państwo młodzi nie zdążyliby się poznać ;)))

P.S.
Upiekłam śliwkowe i chleb. Niech niedziela wie, że jest niedzielą.

piątek, 26 września 2014

Co to kuźwa jest?

Wrzesień jakiś okurwiały nastał.
Tak, Desper, jęczę!
Zimno tak, że dzieci nie potrafią się skupić na zajęciach.
Piję gorącą herbatę, za herbatą i w dupie mam, że w końcu jest czym odetchnąć.
Ja oddycham nawet tym falującym nad asfaltem i dobrze mi z tym.
Wykopałam z czeluści garderobianych zimowe kapcie futrzane.
Chrzanię to, że jeszcze nie pora.
Ale, ale... wczoraj sprawdziłam grzejniki.
Mrrrr... doceniam wyższość ogrzewania gazowego nad miejskim.
Kotłownia po przeglądzie pompuje ciepełko.
Osuszone powietrze przestało lizać zimnymi jęzorami po nogach i plecach.
Teraz sobie tylko myślę, że dobrze by było, żeby Neron zza wschodniej granicy kurka nie przykręcił, bo się znajdę w czarnej dupie.
Jeszcze nie polubiłyśmy się z jesienią i jak będzie taka radykalna w środkach wyrazu, obawiam się, że na moje ciepłe uczucia nie ma co liczyć.

środa, 24 września 2014

O wyższości bycia tam...

Tam jest zawsze lepiej, niż tu.
Zwłaszcza, że tu nagle zrobiło się zimno.
Bose stopy, buntują się, odziewanie w skarpetki i pełne buty.
Dłonie ogrzewane chuchem, nie chcą, ale przyjmują z wdzięcznością.

Kuźwa, czy w tym roku lato przemknęło jak błyskawica, czy to ja patrzyłam w książki i go zwyczajnie nie zauważyłam w pełnej rozciągłości?
Nie odpowiadajcie.
Retorycznie sobie mruczałam tak.

Nie mówię, że było złe.
Było... dynamiczne.
Z naciskiem na było.
Dzisiaj jest jesień.
Czas zbierania owoców.
Moje letnie wyczyny zaowocowały zatem.
Po odejściu sporej grupy maturzystów trochę się bałam, jak to będzie.
Ted bez pracy, w nadziei na szkolenia, ja... licząca na cud oraz siłę reklamy szeptanej...
Heh.
- Dzień dobry, moje nazwisko Kociubińska, dostałam pani telefon od pani Cipasińskiej (żadnej nie znam), ja w sprawie angielskiego. Czy ma pani jeszcze wolne miejsca? Zadowoli mnie jedna godzina.
- Jedyne co mogę pani zaproponować, to zajęcia o godzinie 20:15 lub w sobotę.
- Sobota jest OK- reaguje pani natychmiast (zobaczymy, jak zareaguje 'skazany' ;)
Dalej już standardowe umawianie się na spotkanie w celu omówienia warunków.
Ostatnie wolne godziny poszły...
A Ted?
17 września miał kolejna rozmowę.
18 poszedł do pracy.
Niemcy sprawdzają pracowników dniem próby.
Nie było próby.
Była głęboka woda.
Chyba byli bardziej zdesperowani, niż my.
Tym razem pokazał full CV (i tak można go sprawdzić).
Dyrektor zamiast robić zaszokowaną minę, powiedział:
- Cieszę się, że wiesz o co chodzi. Dobrze, że trafiłeś do nas.

Mam takie wrażenie, że ktoś nad nami czuwa.
Moja Cioteczka twierdzi, że Moja Mama dba o to, żeby nie stało nam się nic złego.
Zawsze o mnie dbała, więc why not?

A jeżeli chodzi o bycie tam...
Pierwszy urlop wyznaczony na... styczeń.
Kuźwa trzeba będzie na Kanary, albo 'dzieś, dzie ciepło jednak jest'.
Oraz rzeczywistość, z Mistrzostwem Świata w tle, bardzo mi się podoba.

środa, 17 września 2014

ichaaaa

Galop nie ustaje.
Czasu nie ma.
Zaczęliśmy kolejny rok szkolny w glorii i chwale.
Podczas wakacji pracowliśmy nad jedną poprawką i jedną niezdaną maturą.
Uczniowie byli z łapanki oraz tak bardziej na kolanach.
Poprawka zdana- dziewczyna zostaje u nas.
Matura zdana- mam dozgonną wdzięczność oraz wyznanie miłości od jednego Marcina, gdyż było to jego TRZECIE podejście.
Wracają do nas też 'starzy' uczniowie, na odświeżenie wiedzy 'bo na studiach głupieją' ( to cytat dosłowny).
Crafty, rękodzieło znaczy jest dla Młodej ( nie, nie koszyczki... koronki)
Smoczyca też jest dla Młodej.
Zwierz jest potężną maszyną do szycia, która w czasie wakacji mieszkała w naszym biurze, a teraz jest w drodze do zupełnie innego miasta.
- Musisz być teraz krawcem- poinformowałam Młodą na okoliczność ceny Smoczycy.
- Mamo, nie krawcem, tylko projektantem- sprostowała uprzejmie.
Już nie artystą gdyż artyści są w... cyrku ;)
Pierwszy raz w życiu rzuciłam Młodej stos rzeczy do przeróbki.
- Z tych dużych poszewek zrób małe, na poduszki z Ikei, z tego materiału uszyj mi dwa pokrowce na poduszkę ortopedyczną, z tej flaneli uszyj sobie poszewki na jaśki, a te ręczniki wymagają podszycia, bo im się listwy odpruły.
- OK- OK... i żadnych dąsów, że dużo, że trudno, że maszyna nie ta!!!
I tak oto mam swojego nadwornego krawca... eee projektanta ;)))
Ted znowu o coś walczy.
Jestem już zmęczona, on też.
Jest zbyt profesjonalny do pracy w zespole (za bardzo się wyróżnia) i za drogi na stanowisko managera. Zbyt duże kwalifikacje są gorsze, niż ich brak.
Jego choroba w końcu dostała imię.
Od marca była bezimienna, więc się cieszymy.
Nazywa się 'wspomnienie z dzieciństwa', kiedy to Ted uległ bardzo poważnemu wypadkowi.
W jego konsekwencji dzisiaj cierpi na skrzywienie skośne kręgosłupa, czytaj jego kręgi 'patrzą' od wschodu na zachód.
To boli.
Jak cholera.
Bez leków nie funkcjonuje.
Potrzebna jest rehabilitacja.
Heh, kolejki i te rzeczy... rozumiecie.
Nasza rehabilitantka gotowa jest pomóc, ale... cóż kasa.
Będzie nowa praca, będzie rehabilitacja.
Kolejny 'przyjaciel' okazał się nie rozumieć definicji.
Odstrzelony...

Poza tym wszyscy zdrowi oraz oglądam pierwsze utajnione mistrzostwa świata w siatkówce.
Nie, nie odbiło mi i nie wykupiłam abonamentu.
Taki myk na złość polszmatowi.
Czego i Wam życzę.


piątek, 5 września 2014

Uff

Życie mi ostatnio tak zapierdala, że nie myślałam, iż może jeszcze przyspieszyć.
A jednak.
Nagle skończyły się wakacje.
Zaczyna się praca.
W biurze rozgościła mi się smoczyca, ale zaraz wyjeżdża do dużego miasta.
W mieście dużym będzie się działo.
Ja robię za konsultanta od craftów.
Ciągle ktoś coś ode mnie chce.
Chcę się wyspać i najeść i chcę w góry.
Wszyscy mają w dupie moje chcenie.
Upiekę se jutro malinowe ciasto, między jednym craftem, a drugim.
I też mam wszystko w dupie... do poniedziałku.

piątek, 22 sierpnia 2014

Kiedyś...

Kiedyś będzie tu spokojnie.
Nie będzie presji czasu.
Nie będzie presji w ogóle.
Bez szaleństwa.
Bez stresu.
Bez gonitwy.
Myśli też.

Teraz jest jakiś rollercoaster.
Zapier... taki, że nie ma czasu załadować.
Jędziemy zaraz na chwilę, ale to nie będzie urlop.
Kuźwa, chciałabym się wyspać.
Usiąść na dupie i zachwycić zachodem słońca.
Albo inną tęczą.
I do tego jesień idzie, gdyż nagle zrobiło się zmino.

A moje buty plażowe stoją w kącie... niepocieszone.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Sen

Śniła mi się dzisiaj Mama.
Pierwszy raz.
Stała na balkonie naszego mieszkania, w którym spędziłam całe swoje życie, zanim nie zamieszkałam sama.
Było ciemno, a Mamę oświetlało tylko światło zza placów, z pokoju.
Nie widziałam Jej twarzy.
Po podwórku, pod balkonem, biegał mój pies (nigdy nie biegał sam, był zbyt duży).
Piękna mieszanka wyżła z wilczurem.
Bosman zobaczył mnie i ruszył, żeby się przywitać.
Za nim, z ciemności, ruszył jakiś drugi pies.
Większy.
Nie boję się psów, ale tego nie znałam, więc nie czułam się komfortowo.
Mama zaczęła mówić do niego coś w stylu 'to jest Dreamu, nie ruszaj'.
Pies podbiegł i popatrzył mi w oczy, miał 'roześmiany wzrok' (kto ma psa, wie, o czym piszę), wiedziałam, że nie ma złych zamiarów.
Nadstawił głowę do pogłaskania.
Z drugiej strony łepetynę nadstawił Bubu.
Zaczęłam je oba tarmosić.

Obudziłam się uśmiechnięta.
Nie potrafię odczytywać snów.
Szkoda.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Mam dar??? ;DDD

Mój blog stał się megapopularny.
Tak megapopularny, że nie mogę się opędzić przed codzienną dawką kretyńskich komentarzy w języku, co to go znam i lubię, ale niekoniecznie mam potrzebę posługiwać się nim na blogu.
Bardzo dyplomatyczne są to komentarze.
Sprawiające wrażenie, że anonim przeczytał i zrozumiał.
Tu cytat: This page definitely has all the information I needed concerning this subject
and didn't know who to ask.*
Odpowiedziałam na pytania anonima, i uratowałam mu życie, bo go nękały i nie wiedział biedak, kogo zapytać.
Przyszedł do Dreama, a Dream odpowiedziała.
Po polsku!
I zrozumiał.
I poszedł doinformowany i szczęśliwy.
Zacznę wierzyć w swój geniusz, albo cóś.
Mam dar.
Potrafię poinformować każdego i o wszystkim.
Idę pławić się w zachwycie.

P.S.
Zapomniałam dodać jeszcze jedno:
Drogi Anonimie, szkoda Twojego czasu na zostawianie tu codziennej dawki spamu. On się zwyczajnie nie opublikuje. Wiem, że zrozumiałeś, bo przecież rozumiesz wszystko.
P.S. 2
Desper, nie dam znać, bo nie będę miała... dosyć ;)))


* ta strona zdecydowanie zawiera wszystkie informacje, dotyczące tego tematu, których potrzebowałem/łam, a nie wiedziałem/łam, kogo zapytać.

Taka MUZA mi się okazyjnie przyplątała ;)))




wtorek, 12 sierpnia 2014

Nie było mnie przez chwilę gdyż...

... miałam Gości.
Gości przez duże G, ponieważ przyjemność była obopólna.
Mimo zawirowań poprzednich.
Oraz pogodowych.
Sterczenie w szóstkę, pod trzydziestocentymetrowym zadaszeniem, z jedną parasolką, podczas, gdy przed nami łamały się drzewa, a z nieba leciała woda z kostkami lodu (tylko o whisky ktoś zapomniał), zaowocowało głupawką.
Do domu wróciliśmy w siódemkę, jednym samochodem osobowym, jako, że Ted właśnie wracał z pracy.
Niektórym (Młoda) spełniło się marzenie- podróż w bagażniku (no dobra, auto jest kombi)
W ciemnym domu, gdyż prąd też dał się nabrać wodzie z lodem, zapadła decyzja o Kalamburach.
Pierwsza edycja była prościzną.
W następnych dniach przeszliśmy na level expert.
Młoda wygrała pokazując przysłowie 'jeszcze przyjdą takie mrozy, że przymarznie cap do kozy' i... zgadliśmy.
Swoją drogą, skąd one wytrzasnęły niektóre przysłowia- pojęcia nie mam.
Ted po mistrzowsku pokazał 'Seksmisję', moja Bratowa 'Love Story', a mój Braciszek popędzał, jak kucyk w krainie tęczy, tyle, że bez głowy.
A ja musiałam być Abrahamem Lincolnem, Krzysztofem Kolumbem i pokazać, że gram na (!!!) waltorni.
Kuźwa! Zgadywali... śmy ;)
Teraz Goście pojechali dalej, a ja odrabiam zaległości w pracach domowych i... szykuję się na następnych.
Gości znaczy.
I ciągle mam nadzieję, że odpocznę przed pierwszym śniegiem, bo dziwnym zrządzeniem losu, roboty mam huk i trochę (moja Babcia Ania mawiała, że robota lubi głupiego... powinnam się chyba martwić).
Generalnie dzieje się dużo i dobrze.
A ma być jeszcze lepiej.
Oraz uśmiechajcie się, no matter what.


Gdyż kiedy Wy się uśmiechacie do świata, świat uśmiecha się do Was.
Wszystkiego miłego, cokolwiek teraz robicie.

piątek, 1 sierpnia 2014

Simple story

Kiedy dzisiaj ucichło radio i zawyły syreny, prozaicznie kisiłam ogórki.
Przebiegł mnie dreszcz jednakowoż.
I przypomnieli mi się Ludzie, których poznałam dawno temu.
Pani Ala i Pan Tomasz.
Pani Ala leżała w jednej sali z moją Mamą, na oddziale neurochirurgii, na Przybyszewskiego w Poznaniu.
Była po udarze.
Miała problemy z mówieniem.
Nie mogła się wysłowić i wówczas obie, z moją Mamą, wybuchały  śmiechem.
Po operacji, moja Mama też miała podobny problem.
Śmiechom nie było końca.
Pewnego dnia, siedząc na łóżku Mamy, byłam świadkiem, jednej z piękniejszych scen:
Do sali wszedł Pan Tomasz.
W garniturze.
Z bukietem róż.
Pani Ala, nie mogąc nic powiedzieć, uniosła tylko dłonie do twarzy i zalała się łzami.
Kiedy już bukiet trafił do właścicielki i obeschły łzy... nasze też, bo jakoś tak wzruszyliśmy się zbiorowo (co dla mnie było osobistym szokiem, gdyż będąc dzielną czternastolatką, nie ulegałam 'takim' emocjom), Pan Tomasz opowiedział nam, że pobrali się w czasie Powstania Warszawskiego. Byli prawie dziećmi, ale chcieli walczyć i ginąć wiedząc, że należą do siebie. Nie obchodzili rocznicy ślubu w dniu, kiedy on nastąpił, ale w dniu 1 sierpnia. Pani Ala zawsze dostawała bukiet róż, za to, że w tym najważniejszym dniu Pan Tomek nie miał dla niej nawet stokrotki.

Jeżeli żyją, Pani Ala dostała dzisiaj kwiaty.
Jeżeli nie, mam nadzieję, że ktoś pamiętał o różach na grobie.
Jeżeli zaś nikt... pamiętała cała Polska.
I... mnie się przypomniało.
I taka muza, pod jakże znaczącym tytułem, choć zupełnie niepatriotyczna, mi się przyplątała.

piątek, 25 lipca 2014

Wielkie wietrzenie

- Muszę ogarnąć szafę, bo nie mogę się odnaleźć we własnym pokoju- orzekła Młoda- następnie wpadam do waszej- zagroziła zaraz potem.
W nadziei na mega lenia, nie oczekiwałam trzęsienia, ale Młoda skonsekwentniała przez ostatni rok i... stało się.
Wczoraj.
Nie pamiętam, kiedy tak dobrze się bawiłam podczas sprzątania.
Komentarze młodego projektanta, rzucane pod adresem producentów odzieży, własnego gustu i mnie 'bo mi na to pozwoliłaś', dopropwadzały nas do spazmatycznych ataków śmiechu.
- Co ja miałam w głowie?- pytała retorycznie Młoda, oglądając swoje byłe, ulubione wdzianka.
- Kto to, kuźwa, projektował, i jaki miał w tym cel, żeby utrudnić życie noszącemu?
- Jesoo, ja się w tym pokazywałam ludziom???!!!
- Stylóweczka!
Szafę Młodej opuściło kilka worów...
Przeszłyśmy do nas.
W garderobie Teda jest porządek, gdyż Ted nie jest odzieżowym zbieraczem.
Natomiast ja... miałam mnóstwo ciuchów 'bo schudnę', 'bo zgrubnę', 'bo lubię', 'bo mam sentyment' i zpupełnie nie mieściły mi się te, które powinny wisieć w szafie, 'ponieważ w nich chodzę'.
- Marzyłam o tym!- napawała się Młoda wyrzucając kolejne żakiety i bluzki, które kiedyś się nadawały...
- Mogę?- z satysfakcją dołączył do akcji Ted, wyrzucając moją ulubioną, zielona spódnicę i kilka par spodni.
- Co to, kuźwa, jest- zapytała Młoda, biorąc w ręce moją, bardzo fajną, beżową, jeansową, pasiastą spódnicę.
- Spódnica- odpowiedziałam, zgodnie z prawdą.
- Dlaczego?- jęknęła Młoda i gdybyście zobaczyli ten ból na jej twarzy, zrobiłoby Wam się jej żal.
Ja się popłakałam. Ze śmiechu.
Ale...
Mam prawie pustą szafę.
I przekonanie, że Młoda wie.
Dużo.
A będzie wiedziała jeszcze więcej, bo właśnie dostała się na wymarzoną specjalizację.
Mam w domu projektanta, nie martwi mnie więc pusta szafa.
To pole do popisu.
Dla niej.
Ja się dostosuję ;)))

wtorek, 22 lipca 2014

Jak będę miała...

... osiemdziesiąt lat, kupcie mi kwiaty.
80 sztuk.
Róż.
Czerwonych.
Razem kupimy chleb i wino.
Usiądziemy i pogadamy.
Do rana.
Pośmiejemy się.
Do bólu.
Uściskamy przybyłych.
Wspomnimy nieobecnych.
Pośpiewamy z Ryniem R.
Żeby było chociaż w połowie tak pięknie.
Jak w niedzielę.



czwartek, 17 lipca 2014

Nadchodzący weekend...

będzie trudny.
Boję się go trochę.
Z kilku powodów.
Po pierwsze nie jestem pewna, jak zniosę wielką fetę na cześć.
Po drugie, spotkam się z ludźmi, którzy jeszcze się ze mną nie widzieli od... i będą mieli misję, złożenia mi wyrazów.
Po trzecie, jak przyjmie nasz wyskok Mama Teda.
Obchodzi okrągłe urodziny.
Uknuliśmy intrygę.
Pościągliśmy ludzi z różnych stron.
Zarezerwowaliśmy piękne miejsce i zamówiliśmy kosz z mnóstwem kwiatów.
Miała być zadyma.
Powiem więcej, będzie.
Tylko planowanie było przed...
A w niedzielę się wszystko stanie.
Tyle, że ja jestem inna.
Niegotowa.

Prześaduje mnie myśl.
Że Jej już takiej imprezy nie urządzę.

Kuźwa, a już wszystko było poukładane!

wtorek, 15 lipca 2014

Przyjaciel

Nie pyta.
Wie.
On wiedział.
Kiedy przyszła chwila próby, po godzinie od wyjścia do pracy, był już z powrotem.
Nie wiem, co powiedział.
Zastał mnie siedzącą w tym samym miejscu, w którym mnie zostawił.
Nie skomentował.
Wziął za rękę i przeprowadził przez dzień.
Potem kolejny.
I następny.
W tym najtrudniejszym, zwyczajnie za mną stał.
Trzymając rękę na ramieniu, był.
Nie potrzebował słów.
Jego cierpienie, Jego choroba, zeszła na dalszy plan.
Liczyłam się tylko ja i Ona.

Ted- Mąż, Przyjaciel, Facet (muza w tle to dźwięk połączenia, kiedy do mnie dzwoni)




środa, 9 lipca 2014

Po co nauczycielowi uczeń?

Odpowiedź nasuwa się sama... chociaż spróbujmy, czy mamy podobne skojarzenia:
 W praktyce (z relacji bezpośrednich moich Tygrysów):
- żeby go wqoor... ;)
- żeby miał poczucie, że są tacy, którzy wiedzą jeszcze mniej
- żeby zawsze był ktoś pod ręką, kogo bezkarnie można potyrać

W teorii (kuźwa, tu się łapię ja, teacher teoretyk, heh):
- żeby mógł spełniać się w zawodzie
- żeby mógł zajmować się tym, co go pasjonuje
- żeby razem mogłi odnosić sukcesy

Z tym ostatnim podpunktem związanych jest kilka wydarzeń, które mnie niedawno spotkały.
W piątek 27 czerwca, dzień po odejściu Mamy moi maturzyści odbierali wyniki. Zupełnie nieświadomi, że u mnie rozgrywa się jakiś dramat, w 100% zameldowali się z punktacją.
- 87% jestem wielki
- 98% jest Pani ze mnie dumna?
- 69% szkoda, że nie dociągnęłam do 70, ale i tak Pani dziękuję, Pani jedyna potrafiła mnie czegoś nauczyć
Wszystkie w podobnym tonie.
Obok mnie siedziała mama Teda i ze wzruszeniem patrzyła, jak odbieram kolejne wiadomości.
I jeszcze wiadomość z fb, z wczoraj:
- Pani Dreamu, kocham Panią!!! Dostałem stówę napiwku. Gość powiedział, że mówię po angielsku lepiej niż dziewczyny z recepcji.

Nie wiem, do czego innym nauczycielom potrzebni są uczniowie.
Mnie potrzebni są do pełni szczęścia, mimo, że są wakacje.

A skoro było o wyznawaniu miłości, to niech będzie i muzycznie ;)))

niedziela, 6 lipca 2014

Beksa

Dreamu nie płacze.
Twardzielem jest.
Raczej kopnie w szafę, niż się rozbeczy.
No chyba, że wkurw jest już tak zenitalny, że kopniak zaboli.
A dzisiaj...
Aż Dreama zatchło z wrażenia.
Kilka dźwięków sprawiło, że dreamowe oczy wyprodukowały morze.
Dodam, że miejsce było, delikatnie mówiąc, publiczne.
Dobrze, że dreamowa alergia chwilowo wyklucza makijaż, bo byłoby jeszcze śmieszniej.
Te dźwięki są TU, ja tam nie wejdę, bo znowu się pobeczę (dajcie znać, gdyby link nie działał).
Ta muzyka, ten głos, ten język... to było wszystko, co kochała Ona.
Tylko dlaczego ja beczę?
Ktoś mi powie ile to potrwa i co mnie jeszcze zaskoczy?
Głupio tak,  jak coś cię atakuje znienacka, wywołuje lawinę, a ty nie masz pojęcia, jak to zatrzymać.

sobota, 5 lipca 2014

Forward march!

Ku mojemu zdziwieniu, wczoraj, chodząc po mieście, stwierdziłam, że świat nie zatrzymał się w ubiegły czwartek. Życie toczy się dalej, truskawki się kończą, a wiśnie dojrzały.
Ludzie roześmiani chodzą ulicami.
Wakacje w pełni.
Tak, jak sobie obiecałam, dołączam do nich małymi kroczkami.
Zaczęłam od fryzjera.
Pozbyłam się 30 centymetrów z długości i pierwszy raz, od wielu lat, nie wyprostowałyśmy ich.
Mam teraz na głowie wakacyjny 'nieogar'. Co jakiś czas, któryś niesubordynowany kosmyk spada mi na twarz i... zupełnie mi to nie przeszkadza.
Ted zachwycony postawił na swoim.
Uwolniłam loki.

Loki lubią być wolne.
Idę zjeść truskawki.
Z wolna wraca spokój.
Jest też kandydatka do przeboju lata, (głośniki na full!!!) bo jęczeć już nie zamierzam. Dla Niej.

środa, 2 lipca 2014

New reality

W nowej rzeczywistości jestem... sierotą.

Dzisiaj pierwszy raz zostałam sama.
Ted musiał wrócić do pracy.

Myśli galopują.

Pytanie: 'po co to wszystko?' kołacze się po głowie.

Obiecałam sobie, że na przekór wszystkiemu i wszystkim, dla Niej, będę szczęśliwa.
Żadnych czerni.

Chwilami potrafię już przechodzić z rozpaczy w spokój.
Chwilami.
Trzeba odrzucić egoizm.
Ona już nie cierpi i tylko to się liczy.

Stare brzozy szumią Jej do snu.

czwartek, 26 czerwca 2014

środa, 25 czerwca 2014

Wielka Bitwa czyli do zobaczenia we wrześniu

Dzisiaj 'nasze Dzieci' mają święto.
Cały rok uczciwie pracują, dzisiaj zatem mogą się uczciwie pobawić.
To nie jest lekcja.
Nie trzeba za nią płacić.
Będzie popcorn, lody i niezdrowe napoje gazowane.
Będzie gra.
Nasza.
Autorska.
Wczoraj przez godzinę testowaliśmy ją dla nich na nowopowstałej planszy.
Bawiliśmy się, jak dzieci.
Chyba udało nam się stworzyć coś fajnego.
Dzisiaj padnie ostateczna odpowiedź.
A potem będą wakacje.
Nie dla wszystkich niestety, ale po to też jesteśmy.

Idą uszykować klasę na trzęsienie ziemi.
Taka muza za mną dzisiaj chodzi, chociaż zaczynamy o 14:00

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Świat widziany jednym okiem...

... wygląda kijowo.
W prawym zapalenie spojówki.
Kolorek taki bardziej jak u wampira na głodzie (za dużo Pratchetta).
W lewym już piecze.
Dobrze, że moja praca dzisiaj taka na pół gwizdka.
Bo jak się tu ludziom pokazać bez tłumaczenia, że nikt mi nie walnął, a ono tak samo z siebie?

Weekend minął mi na leżeniu z kompresami na oczach, na zmianę z oglądaniem siatkówki, piłki nożnej i jednak czytaniu, mimo średniego komfortu.
Pogoda była dodupna, stąd wszystkie ambitne plany poszły się wietrzyć.
Jakaś taka jesień za oknem.
Podobno przyszło lato, ale tak bardziej potajemnie.
Idę zrobić sobie kolejny okład z rumianku.
Miłego dnia, na tyle, na ile może być miły poniedziałek po długim weekendzie :)

P.S.
Tort był genialny oczywiście. Zawsze jest.

czwartek, 19 czerwca 2014

Dzień święty


... święcę leniwie.
Ted w pracy, więc święcę za siebie i za Niego.
A po południu idę na najlepszego torta na świecie.
Mam to w dupie ile ma kalorii.
Następny będzie dopiero w przyszłym roku.

Posłuchajcież ;)))
Odpoczywajcież ;)))

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Branie jest przyjemne, ale...

. ..dawanie przyjemniejsze.
- Mamo, jedziemy na koncert do S. i się wszystko pokiełbasiło tak, że nie mamy gdzie nocować - jęknęła mi w słuchawkę Młoda w piątek.
- Zadzwoń do wujka (w S. mieszka brat Teda)- zaproponowałam.
- Głupio mi, tak im się wbijać na weekend, złaszcza, że nie jadę przecież sama.
- Ty wybierasz- ja jej na to- dworzec nocą, albo wyrko i kolacja w fajnym towarzystwkie.
W międzyczasie Ted zadzwonił do braciszka na przeszpiegi, jakie mają plany.
Plany mieli natychmiastowe, gdyż MY przecież przyjedziemy, na ten koncert pójdziemy razem, odbierzemy dzieci po, a niedzielę uczcimy grilkiem, dokarmimy brać studencką i bez dyskusji.
Jak zostało 'zaplanowane', tak na zupełnym spontanie, w sobotę po pracy wylądowaliśmy w S.
Młoda sama zadzwoniła do wujka i cioci, wyłuszczyła osssochodzi i dostała błogosławieństwo na przyjazd.

Gwiazdy w jej oczach był bezcenne.
Zabawa była przednia.

Przy pożegnaniu usłyszeliśmy:
- Dziękuję wam, że przyjechaliście, to była najpiękniejsza niespodzianka, jaką mogliście mi zrobić.
- Dziękujemy wam, że wpadliście, uwielbiamy takie akcje, pamiętajcie o tym przed kolejnym spontanem.

Nawet nie wiedziałam, że zwyczajnie BĘDĄC, można tak kogoś ucieszyć, przecież to była radość dla nas.

Na koniec dnia usłyszałam od kogoś, że nie ma we mnie pokory, dostaję gówno, bo je sieję i jak mogę mieć nadzieję, że będzie mi cokolwiek wybaczone, jak sama mam z tym problem.
Co ja na to?
Nadmiar słońca, wrażeń i zmęczenie sprawiły, że nie miałam siły wdawać się w dyskusję.
Odpowiedziałam, że jeżeli ktoś ma potrzebę osądzić mnie, nie znając wszystkich faktów, to ja mam zamiar mieć to gdzieć, oraz miłego dnia.
Nie wiem, czy dotarło.
To również mam gdzieś, gdyż miałam bajeczny weekend i nikt mi tego nie zabierze.


czwartek, 12 czerwca 2014

What a day!

Wczorajszy dzień był... dziwny.
Nie pamiętam kiedy ostatnio z nieba sypały mi się uśmiechy.
A wczoraj.
Od rana pisałam sobie z Zante.
Potem dostałam smsa 'tu kurier, z przesyłką będę między 16:30 a 19:00'.
OK, Kate coś dla mnie zrobiła.
Jak napisała Miśka, nie zdziwiło mnie to, ale jak zadzwoniła...
Śmiech chłopców w tle był magiczny.
I te pogróżki:
- Uspokój się Grzesiu, bo cię ciocia Dreamu nauczy angielskiego.
Aaaaa!!! Straszą mną dzieci!!! ;DDD
Telefon do właścicielki naszego biura wydawał się być rozmową z gatunku tych trudnych, bo o opóźnieniu płatności, ale poszło gładko i to ona uspakajała mnie.
Po wyjściu listonosza, zbaraniałam.
TO była przesyłka od Kate.


Dodam tylko, że zdjęcie nie pokazuje, jaka jest śliczna, a do tego ma pomóc mojemu kręgosłupowi.
Dziękuję Ci Kate ;****
Nutrowało mnie jednak pytanie, o co chodzi z tym kurierem, przecież nic nie kupowałam.
Wyjśaniło się koło 19, jak już nad nami przetoczyła się nawałnica z piorunami.
- Co to za przesyłka?- wypaliłam od wejścia.
- Powiem, jak pani podpisze- drażnił się ze mną znajomy kurier.
Zupełnie o tym zapomniałam, wzięliśmy w ubiegłym roku udział w badaniu opinii na temat systemu edukacji w naszym kraju. Badanie było kilkuetapowe. W pewnym momencie dostaliśmy informację, że na stronie internetowej dostępny jest katalog nagród i mamy sobie cośtam wybrać.
Usiedliśmy i zaczęliśmy się bawić w klikanie.

W przesyłce była cała masa kuchennych gadżetów.


Dostanie je Młoda.

Prezenty?
Lubię je dostawać, a najbardziej, jak się ich nie spodziewam.
Taki miły dzień i rzęsista ulewa oczyściły mi głowę.
Dzisiaj świeci słońce.
To dobrze, dla głowy.
W radiu leci TO... Czy ktoś to jeszcze pamięta?
Zapomniałam już, że kiedyś pisały się takie kawałki.


wtorek, 10 czerwca 2014

Zbieranie się z podłogi...

... wcale nie jest takie trudne.
Podejmujesz decyzję... i wstajesz.
Hahahaha!!!
Podobno decyzja, po której nie następuje akcja, nigdy nie istniała.
Hahahaha!!!
No, to moja zaistniała... na chwilkę.
Leżąc i patrząc w sufit, wpadłam na kilka pomysłów.
Jeden bardzo, bardzo fajny, gdyż (zupełnie niechcący) już w fazie testów.
Trzeba go tylko dopracować, obrobić graficznie i... zabezpieczyć przed kradzieżą własności intelektualnych.
Roboty w pip, a i pewności, że coś dobrego (kasa!) z tego wyjdzie, nie ma.
Faza testów pokazuje, że pomysł jest skuteczny.
Nie jest nudny.
Dzieciaki, w wieku różnym, go lubią.
Ci, dla których powstał, już go nienawidzą, a to najlepszy dowód, że działa ;D
To tyle wiadomości z parteru.

Muza z jakże wymownym tytułem, chociaż faceta lubię średnio ;D


sobota, 7 czerwca 2014

Wielkie dup się czasem zdarza...

... ważne jest, żeby będąc tym faktem zaskoczonym, nie dać sobie czasu na zbyt długie leżenie i cierpienie.
Mój Nauczyciel mawiał 'nie masz wpływu na to, co cię w życiu spotyka, ważne jest, jak na to zareagujesz'.
Otóż zareagowałam fatalnie.
Dup zastało mnie z rozluźnionymi mięśniami brzucha.
Pięść Losu zatrzymała się zatem na kręgosłupie.
Zabolało.
Bardzo.
I, co zwykle nie leży w moim charakterze, zostałam taka zwinięta w kłębek.
Błąd.
Ogromny.
Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że choroba Teda miała duży wpływ na mój stan, gdyż nie jest to katar.
Sytuacja powoli zaczyna być opanowana, chociaż do wyleczenia... lata świetlne, rehabilitacja i konsekwencja potrzebna jest nam obojgu, w hurcie.
Wracając do mnie jednak, sama patrzę na siebie w 'zachwycie'.
Leżałam i jęczałam!!!
Kuźwa!
Burczałam na Los i ludzkość, zapominając.
Że to ja.
Piotrek Rogucki z Sharon śpiewają 'cały świat patrzy, jak się podnosisz'.
Gówno prawda!
Cały świat ma to w dupie.
To ja muszę pokazać... i nie światu, tylko sobie.
'Tak długo, jak idziemy razem, ramię w ramię, cała reszta może pocałować nas w dupę'- powiedział Ted, żeby mnie podnieść. Zadziałało.



"Cholera wie czym się wszystko skończy, ale dobrze, że się chociaż zaczyna". Andrzej Sapkowski