Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

niedziela, 28 maja 2017

Kiedy to?

Pobliskość wybuchła zielenią.
Kiedy to się stało?
Za oknem lato?
Kiedy to się stało?
Zaraz czerwiec.
Matko, jeszcze niedawno walczyłam z książkami i kolejnym egzaminem.
Kiedy to? Dlaczego tak?
Życie tak mi zapierdala, że aż nie zauważam tych drobnych, ładnych rzeczy.

Młoda nas ciągle opieprza, że o siebie nie dbamy.
Dbamy.
Dbam.
Nie pamiętam też, kiedy aż tak dbałam.
Skoncentrowałam się na sobie.
Świadomie olewam pewne sprawy.
Nie napinam się.
Najpierw robię swoje, a potem spinam się dla innych.
Zdrowe to.
I rozsądne.
I mimo, że czas zapierdala, a drzewa w Narni wybuchły niespodziewanie zielenią, ja nie jestem zmęczona.
Nie pamiętam, kiedy tak było ostatnio.

Lunął deszcz.
Burza.
Jest dobrze.
Nawet z tą burzą.

Wczoraj w samochodzie poczułam się, jakby zmartwychwstał Nalepa.
Posłuchajcież, bo piękne.

I już po burzy.
Boszszsz, jak genialnie pachnie.

środa, 24 maja 2017

Zakochaj się...

Małgę spotkałam ostatnio.
Nie bardzo było o czym gadać i już chyba nie będzie.
Przez chwilę stałyśmy razem w kolejce.
Czuła, że musi zagadać.
- Pięknie wyglądasz dreamu, co robisz?
- Już nic- ja na to, zbywając ją średnio uprzejmie.
- Powiedz, co robiłaś, mam koleżankę, która nie może schudnąć... (Razem ją mamy, ale Małga już nie pamięta. Koleżanka siedzi na dupie, opycha się słodyczami, zapija to alkoholem i wylewa swoje frustracje w mediach społecznościowych, że faceci nie doceniają wewnętrznego piękna kobiety. Nie sądzę, żeby urzekła ją moja historia ;)
- Małga, to nie stało się w tydzień, to był proces.
- No wiem, że proces, ale zrobiłaś to sama, czy ktoś ci pomógł?- drążyła.
- Pomógł mi mój były uczeń, obecnie trener personalny.
- Daj numer telefonu- nie chciała się odpieprzyć.
- Słuchaj, on jest jeszcze studentem, nie pracuje w naszym mieście.
- No ale może chyba udzielić jakichś konsultacji- kuźwa nie dawała się zbyć.
Gdyby nasza wspólna koleżanka usłyszała, jak bardzo musi wziąć się w garść, zabrakłoby jej garści, nie zamierzałam narażać mojego ulubionego byłego ucznia na takie stresy.
- Za tego typu konsultacje płaci się ciężką kasę, kochanie, ja je miałam w gratisie, bo chłopak może nadal liczyć na moją pomoc w dziedzinie języka.
Ufff, była moja kolej, żeby nabyć wędliny, więc rozmowa naturalnie się urwała, potem było już krótkie pożegnanie bez czułości i poszłam sobie.

Idąc do domu pomyślałam o naszej wspólnej koleżance, o tym czego ja początkowo nie zamierzałam robić, a do czego jednak sprowokowana zostałam tak, czy inaczej i jak bardzo jednak zmieniłam swoje nawyki.
I wiecie co?
Polubiłam to.
Zrozumiałam zdanie, które powtarzał mój 'trener': 'Zakochaj się w procesie, a rezultaty przyjdą'.
Lubię moją rutynę, Młoda podrzuca mi nowe patenty od swojej 'trenerki'.
I co ja miałam powiedzieć Małdze w kolejce po wędliny?
Przecież to jest opowieść na kawę, albo dwie...
Nie, nie, z kawy nie zrezygnowałam, uważniej, dobieram jedynie osoby z którymi ją piję.

niedziela, 21 maja 2017

Owsiki, lilie i buffle

Dawno mnie tu nie było... znaczy byłam, ale tak bez potrzeby wywnętrzniania się.
Ostatnio nie miewam.
Takiej potrzeby.
Bo co tu pisać? Każdy widzi, co się dzieje.
Chyba.
Tyle, że dzielimy się na zachwyconych i przerażonych.
Mając do wyboru przerażenie i zajmowanie się własną dupą (o zachwycie nie ma mowy), wybrałam tę drugą opcję.
Było czym.
Nie dlatego, że mam wielką, tylko dlatego, że zagościły w niej... owsiki.
Jeden młody człowiek przytaszczył je ze żłobka, sprzedał rodzinie z przyległościami i... załapaliśmy się do grupy rażenia.
Pasożyt, jak to pasożyt, podtruty- pada.
Problemem jest postawa pań w żłobku. Mama Młodego natychmiast poinformowała, że jest problem. Leczyła uczciwie, po bożemu i tylko nie ma pewności, że jak Młody wróci do żłobka, nie dopadną go znowu, ponieważ panie mają wyjebane. Nawet nie pofatygowały się żeby uprzedzić inne mamy oraz zdezynfekować dywan, na którym bawią się dzieciaki, a który pewnie już po zamknięciu drzwi żłobka żyje własnym życiem.
Tytułowe lilie prawie mnie zabiły.
Starzeję się, kuźwa.
Nigdy nie miałam alergii wziewnych.
Aż tu, na imieninach matkiZ, których byłam głównym organizatorem, ich zapach zwalił mnie z nóg i trzymał następne dwa dni.
Żebym ja jeszcze wiedziała, kto mi tę świnię podłożył.

Lato przyszło tej wiosny, ale nie może się zdecydować, czy zostać.
Raz 29, raz 15 stopni.
No i kuźwa zafundowałam sobie przeziębienie.
Jeszcze nie mogę odpuszczać, więc uprzejmie proszę odwalić się od mojego nosa.
Matury na plus ( dwie setki ustne!!!) ale są jeszcze inni, którzy walczą o oceny.
No!
To tyle.
Idę na buffle.
Raz nie zawsze.
Smacznego.




środa, 3 maja 2017

Siedzę na d... czyli długi weekend

Patrzę i słów mi brak.
Na przemarsz oszołomów w czarnych koszulach przez Warszawę (mój Dziadek się w grobie przewraca!!!), na propozycję dyskusji referendalnej z narodem, na temat konstytucji, na używanie flagi do celów, nazwijmy to delikatnie, różnych, na gównianą pogodę, na plany które w związku z tym legły w czarnej dupie...
I tak sobie siedzę przy laptopie i dla odmiany... pracuję, żeby zająć myśli.
W myśleniu jednak trzeba czasem zrobić przerwę, zatem szybko biegnę po blogach...
Długi weekend, puchy.
Aż tu nagle u Ameryki jest nowy post.
O znamiennym tytule Acapulco.
I tak popatrzyłam na fotki, posłuchałam muzy i mi się przypomniało.
Z Acapulco mieliśmy długo na pieńku, a zaczęło się to tak:
Kiedy miałam kilka lat, w TV obejrzałam film 'Przygoda w Acapulco', stary, jak świat, ale moja Mama miała słabość do Presleya. W filmie główną rolę gra (pal sześć Presleya) La Quebrada- jedna z głównych atrakcji miasta. Z tego klifu młodzi nurkowie skaczą do wody i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że całe dno pokryte jest skałami. Trzeba zatem nieźle kalkulować, kiedy skoczyć i wypłynąć. Oni to potrafią.
To, co robili ci młodzi ludzie w filmie sprawiło, że wygłosiłam, niepomna skutków, zdanie, że zobaczę to kiedyś na żywo. Teraz wyjazd do Meksyku jest kwestią kasy, kiedyś można było łeb sobie rozwalić o żelazną kurtynę. Dlatego też mój Braciszek namiętnie mi dokuczał, jak tylko nadarzała się okazja, że Acapulco zobaczę, jak świnia niebo.
Mijały lata, wokół zmieniało się to i owo i ja też... z małej wystraszonej dziewczynki z warkoczykami, zmieniłam się w kogoś, kto pewnego dnia zapytał sam siebie 'dlaczego nie?'
Nie pytajcie, jak to zrobiłam, sama się z tego śmieję do dzisiaj, ale... wylądowałam po tej drugiej stronie Atlantyku. Skutkiem tego wyjazdu był doszlifowany język, zwiedzone Stany, Kanada, Meksyk, Alaska i... wyspy Ameryki Środkowej.
Nadarzyła się też okazja pojawienia się w Acapulco.
Pierwsze kroki po przybyciu skierowałam do sklepu z pamiątkami, kupiłam największą kartkę, z największym napisem 'Welcome To Acapulco' i wysłałam do Polski.
Co napisałam?
'Jestem w Acapulco, pocałuj mnie w dupę'.
Następnie, z resztą szurniętego towarzystwa, udałam się na La Quebradę.
Dobrze jest czasem mieć takiego antymotywatora.

I jeżeli dzisiaj siedzę na dupie z nosem w komputerze, kiedy inni grilują, to tylko po to, żeby tam jeszcze wrócić, albo pojechać gdzieś, gdzie mnie jeszcze nie było (a był Ted, gdyż Ted był, jak Chuck Norris, wszędzie :) bo lubię się włóczyć po świecie.

W tym roku Europa, ale w przyszłym... kto to wie? :D