Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

sobota, 30 stycznia 2021

O tym jak Ted dowiedział się, że jest zgredem

 ... i od kogo.

Jest piątkowy poranek. 

Dzwoni MatkaZ.

Ćwierka, że w sobotę ma endokrynologa, ale pójdzie sama, bo pogoda ładna, to weźmie 'chodzik' i zrobi sobie spacer. Wczoraj była tylko po chleb, to chodzika nie brała 'bopoco?'

- Wytłumacz mi mamo, dlaczego 'wołga' do przychodni jest ok, a do piekarni, w połowie drogi, już nie?

Trzeba Ci wiedzieć Czytelniku, że bój o 'wołgę' toczyliśmy długo, mimo, że Mamusia kilka razy zaliczyła spektakularną glebę. Bo to siara, obciach i 'jaktakmożna'. Aż wyrąbała się jej przyjaciółka. Złamana panewka stawu biodrowego, szpital, niewydolność krążeniowo- oddechowa i nie ma przyjaciółki. Nie pytaliśmy i nie prosiliśmy, wpakowaliśmy do samochodu, podjechaliśmy do sklepu ze sprzętem rehabilitacyjnym...  Wyszliśmy z 'wołgą'. Potem przez tydzień uczyliśmy, jak pokonywać podjazdy, krawężniki i schody, a na koniec poinformowaliśmy, że jak ją spotkamy w mieście bez sprzętu, przestajemy z nią gadać.

- Bogdziejajązaparkuję?- perorowała Mamusia.

- Mało mnie to obchodzi- wściekł się w końcu Ted- możesz się mamo wyrąbać pod domem, masz nie wychodzić z domu bez 'chodzika' i koniec. 

Nie ma siary, że tak wtrącę, bo 'wołga' jest mercedesem wśród wołg.

- Eh synek- Mamusia mu na to- ty jednak jesteś trochę staroświecki. 

- Co to znaczy?- pyta Ted zdziwiony.

- Nie nadążasz za mną...

Kurtyna

😂😂😂

środa, 27 stycznia 2021

W temacie

 poprzedniej notki opowiem Wam krótką historię.

O tym, że edukując się mieliśmy przyjemność współpracować z Przewodnikiem Sudeckim już pisałam. Nie napisałam, że był on jednym z naszych wykładowców i posiadaczem starej chaty w górach. 

Dogadaliśmy się z Panem Magistrem, że możemy, po wcześniejszym ustaleniu, że nie relaksuje się kadra, wpadać tam na weekendy. Nasze weekendy zatem zaczynały się czasem w czwartki i wtedy Pan Magister wiedział, dlaczego brakuje połowy grupy. 

Ale ja nie o tym chciałam, do brzegu znaczy.

Chata była w czarnej d... pod lasem. Trzeba było dojechać do wsi Czarnów, a potem ostro podejść 20-30 minut i lądowało się w raju. 

Pewnej zimy postanowiliśmy spędzić tam tydzień większą ekipą.

Przypominam, że bywaliśmy tam wcześniej, znaliśmy trasę. Wiedzieliśmy wszystko o konieczności zabezpieczenia sprzętu i o  warunkach w górach.

Zawsze wchodziliśmy tam w dwóch zespołach. Pierwszy, techniczny, miał ogarnąć chatę, narąbać drewna, napalić w piecu, zagotować wodę i przygotować coś gorącego do jedzenia.

Drugi wnosił sprzęt i całą resztę prowiantu.

Był luty. Pierwszy zespół ruszył koło 12 jak temperatura zrobiła się znośna.

Drugi koło 14.

W nocy napadało śniegu.

Pierwszy zespół szedł ponad  cztery godziny, normalne podejście zajmowało max 30 minut, zapadając się w śnieg po pas. Jak doszedł na miejsce, nad śniegiem wystawał tylko dach. Zanim chłopaki odkopali drzwi chaty  i stodoły, żeby przynieść drewno byli tak wyczerpani, że jedyne, na co było ich stać, to zagotowanie wody i zrobienie herbaty. 

Ja szłam w drugim zespole. Nieśliśmy jedzenie na tydzień. Po śladach pierwszego zespołu teoretycznie powinno być nam łatwiej iść. Tyle tylko, że jak ktoś się przewrócił z pełnym plecakiem, potrzebował dwóch osób, które pomogły mu wstać. Śmiesznie było przez pierwsze 15 minut. W połowie drogi,  znaliśmy trasę, wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy, każdy był przekonany, że nie dojdziemy. Przyznaliśmy się sobie do tych myśli długo potem. Każdy z nas toczył swoją walkę w milczeniu, żeby nie siać defetyzmu. Niektórzy padali i nie byli się już w stanie podnieść. Najsilniejsi szli do przodu ubijając śbieg, po czym wracali do pomocy. Śnieg  znowu zaczął padać.  Zrobiło się ciemno. Nikt z nas już nie widział, jak jest pięknie. Po trzech godzinach, osobiście pobeczałam się, widząc dym z komina chaty. 

Mieliśmy sprzęt, szliśmy znaną trasą, zaskoczył nas śnieg. Zaskoczyła nas nasza słabość. Zostaliśmy skarceni przez niewielką górkę.

Na drugi dzień, idąc od przełęczy, dołączył do nas kumpel, szedł 45 minut. Nie rozumiał naszej traumy.

I pomyśleć, że moglibyśmy próbować wejść tam w szortach i bikini...

My przeżyliśmy bez uszczerbku, najedliśmy się tylko strachu. Po trzech dniach ustąpiły zakwasy i zaczęliśmy się śmiać. Aleeee, na dół wróciliśmy przez przełęcz i do wiosny nie poszliśmy do chaty.

Nauka została nam na zawsze. 

NIE LEKCEWAŻ GÓR, BO CIĘ SKARCĄ.

środa, 20 stycznia 2021

Dlaczego?

 Dlaczego ludzie chodzą zimą po Karakorumach i innych Himalajach? 

O tym już było. To pasja. Z tym się nie dyskutuje. Że zagrożenie życia, że rodzina w stresie, że pierdylion powodów przeciw i jeden za.

Góry są i trzeba na nie wejść.

Rozumiem, bo sami chodzimy po górach, nie tak wysokich, ale jednak. I ciągnie nas, bez względu na porę roku.

Mamy jednak wszczepione zasady (przez naszego wykładowcę- przewodnika sudeckiego), których NIGDY nie łamiemy. Podstawą jest sprzęt. Jak dwa lata temu okazało się, że damy radę wejść do Jaskini Niedźwiedziej (bilety kupiliśmy w ostatniej chwili, bo ktoś zrezygnował) byliśmy JEDYNYMI turystami, którzy mieli stosowną do 7 stopni (na zewnątrz było 25) odzież, czapki i rękawiczki. Reszta wiedziała, że wchodzi, mogła się przygotować, my nie wiedzieliśmy aleee przygotowani jesteśmy zawsze. Aż nas przewodnik zaczepił, bo zrobiliśmy na nim wrażenie. Kiedy powiedzieliśmy komu zawdzięczamy wiedzę, nie miał pytań, znał nazwisko.

NIE ROZUMIEM zatem, jak można zimą iść w góry w szortach. Nie rozumiem, jak można być aż tak bezmyślnym. Nie rozumiem, jak można narażać ratowników, bo że do spotkania z nimi i konieczności interwencji dojdzie, rozumiem dokładnie.

Na co kurwa liczyli ci ludzie? Myśleli, że są ze stali? Że ich mróz nie dotknie? Ominie szerokim łukiem? Że inni mogą to oni też?

No nie. Góry to nie żarty. Albo jesteś pokorny, albo cię skarcą. Chodzimy po górach od 30 lat. Nieprzygotowanych prowadzimy dolinami. Nie masz butów, bielizny termicznej, czapki, rękawic, nie idziesz z nami. Zasada jest taka 'musisz być tak przygotowany, że bez względu na warunki, sam wchodzisz i sam schodzisz.' 

Nie udało się? 

Zjebałeś! 

Naraziłeś!

Innych na konieczność spowolnienia marszu (czasem brak możliwości uniknięcia niekorzystnych warunków) holowania cię, stres, zdrowie, a potem już naraziłeś ratowników, bo zagrożone było twoje życie.

A wystarczyło tylko pomyśleć.


niedziela, 17 stycznia 2021

Weekend dla nas

 Jako, że pierwszy weekend nowego roku był jeszcze świętowaniem, drugi wariackim wypadem do Amsterdamu, ten jest pierwszym normalnym, spokojnym czasem dla nas.

Rozebraliśmy zatem choinkę, sprzątnęliśmy dekoracje, ogarnęliśmy kąty i zrobiliśmy pranie. To wczoraj.

A dzisiaj poszliśmy na długi, mroźny spacer. Było pięknie i... ciepło, bo w końcu wytoczyliśmy zimowe ciuchy, czapki, szale, chusty i rękawice z garderoby.


Po spacerze zaś nastąpiło szybkie pieczenie ciasta i zamiast obiadu wyszedł nam podwieczorek. No nic to, obiad będzie na kolację. Ted nie odpuści szakszuki, pieczywa naan i wina 😂


Idę zająć strategiczną pozycję na sofie. Z szydełkiem w dłoni, obok Teda, który  kibicuje skoczkom.

Taaak, to jest dobry weekend.

Też taki macie, mam nadzieję❤

niedziela, 10 stycznia 2021

Obraz

 wart jest więcej niż tysiąc słów, jak mówi przysłowie.

A zatem.

Mimo, że pracuję w ferie, od wczoraj mamy taką sytuację😉


Dbajcie o siebie❤
Wracamy jutro.