W pracy wielkie pierdolniecie.
Przyjechał znany polityk z małżonką.
Ona- nos nosi w chmurach, on- normalny facet.
Przywitali się, zameldowali i... niczego nie chcą.
Czasem tylko sieci bezprzewodowej, bo pani ciągle w pracy.
Za to reszta gości (nie cała oczywiście, są chlubne wyjątki) nagle ma do mnie sprawę.
Wpadają do biura i konfidencjonalnie pytają:
- czy ja dobrze widziałem... ?
- czy to jest...?
- czy nam się dobrze zdaje... ?
Uśmiecham się tylko.
Obowiązuje mnie ustawa o ochronie danych.
Najlepiej jednego z gości załatwiła pani Maria.
- Skąd ja go znam?- wywalił wprost- Polityk, aktor?
- Nie wiem skąd pan go zna- Maria na to- ja go znam, bo w ubiegłym roku też spędzał u nas urlop.
Facet ze stoickim spokojem znosi niezdrowe zainteresowanie swoją osobą.
Skromnie się uśmiecha.
Ale kuźwa nie może!
W gaciach pochodzić, roześmiać się w głos, do bagażnika bezkarnie zajrzeć.
Odprowadza go wzrok...
Natrętny.
Szukający sensacji.
Jesoo...
no coś, za coś, ale są i tacy, którzy to uwielbiają :))
OdpowiedzUsuńcóż, sława :)))
OdpowiedzUsuńPrzesrane i tyle!
OdpowiedzUsuńWspółczuję człowiekowi. Cóż to za życie, nieustannie na widelcu...
OdpowiedzUsuńSkoro przyjechali po raz drugi, znaczy wiedzieli z czym się liczyć muszą. Musi im tam, u Ciebie, być dobrze, skoro wliczyli sobie w koszty zainteresowanie gawiedzi.
OdpowiedzUsuń