Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

środa, 29 października 2025

Prawielistopad

 Szaro, zimno i wieje. 

Wszyscy gadają o comfort food, że to takie dania, co to ogrzewają serduszko i przytulają od środka. 

Cała moja lista comfort food poszła się wietrzyć w ubiegłym roku, kiedy to okazało się, że ostre, rozgrzewające przyprawy, większość, ogólnie uznanych za rozgrzewające, składników i dodatków raczej narobi mi bałaganu niż przytuli od środka. Ja nawet, kur… rosołu nie mogę, bo długie gotowanie podnosi poziom histaminy w potrawie. 

I tu na scenie pojawia się mój kumpel Robert i jego powiedzenie, że wliczamy w coś wpierdol. Jak Robert był jeszcze Robercikiem i rozrabiał, zawsze zastanawiał się, czy numer wykręcony jednej, z jego czterech starszych, sióstr, wart jest, żeby za niego pocierpieć. Tak powstało powiedzenie, które przytuliliśmy, jak swoje. 

Wracając do wątku komfort food, wpadłam na pomysł (ja cierpię, ja ryzykuję, Ted tylko dołącza, albo odwodzi od zamiaru), że jak wliczę wpierdol, nadal warto iść na dobry ramen. Potem mogę być grzeczna, ale coś mi się od życia należy. Poproszę zatem o ramen. Wpadamy czasem do naszego ulubionego miejsca, a trzeba Wam wiedzieć, że Antwerpia ramenem stoi i wybrać było trudno, i oddajemy się przyjemności ogrzania od środka. Przed posiłkiem dwie tabletki, po posiłku jedna i mam swój komfort food oraz wliczony wpierdol, bo nigdy nie mam gwarancji, że tabletki zadziałają. 

I tak, w duchu wliczania wpierdolu (każdy wyjazd to potencjalny wpierdol) następny weekend spędzimy w Brukseli spełniając jedno z naszych marzeń, o którym prawie zapomnieliśmy. 

Ale o tym przy okazji. 

A tymczasem prawie listopad. I po co tak wiać i napierdalać w okna? 

sobota, 25 października 2025

Przemyślenia znad inhalatora

 Siedzisz 15-20 minut z twarzą w inhalatorze i myślisz. Przychodzą Ci do głowy myśli różne. W sumie, zgodnie z zasadą ‚kontroluj swoje myśli, zanim one nie zaczną kontrolować Ciebie’ nie pozwalasz sobie na ich galop. Zastanawiasz się, dlaczego chorujesz krócej i już Ci lepiej, chociaż nie możesz wziąć nawet ibuprofenu. Myślisz sobie, że w przypadku Teda robisz coś źle… Stop. Kontroluj myśli. Coś dzieje się nie tak. Albo jest bardziej chory, albo wykręca się za bardzo od rzeczy, które powinien robić.

- Kochanie, może zrobisz inhalację?

- Źle się czujesz, połóż się pod lampę*.

- Zrobię ci ajurwedyjską herbatkę za milony monet.

- Postawię ci bańki.

Jakie były jego odpowiedzi na te i następnych 15 propozycji? 

- NIE! Wezmę ibuprofen i pójdę spać. 

No i kurwa jego spać z ibuprofenem nie działają. Moje drugie bańki przyniosły już wyraźną poprawę ale się nie zatrzymuję.

Od dzisiaj odbieram Panu Tedowi sprawczość. 

Była już ajurwedyjska herbatka, której bez miodu i aloesu nie da się wypić, a i z dodatkami smakuje jak smoła z piekła. Teraz leży pod lampą* . Gotuję rozgrzewającą zupę krem z batatów i kompot z gruszek, według TMC najlepszy lek na kaszel. Potem będzie inhalacja, wieczorem postawię mu bańki i zobaczymy, jak bardzo moje alternatywne metody nie działają. 

Człowiek staje się bardzo kreatywny, jak mu zabiorą, gripex, ibuprofen i inne aspiryny.

I… mściwy, jak się go nie słucha😂


*Lampy TDP - Teding Diancibo Pu - to specjalistyczne lampy elektromagnetyczne wykorzystywane w medycynie alternatywnej ale także w fizjoterapii. Działanie lamp TDP można porównać do lamp na podczerwień ale z dodatkowym atutem, którym jest płytka micelarna. Wnikanie głęboko w tkanki ponad 30 pierwiastków zawartych w płytce możliwe jest dzięki zastosowaniu promieniowania elektomagnetycznego w zakresie dalekiej podczerwieni. Lampa TDP działa stymulująco na organizm pobudzając go jednocześnie do tzw. "samoleczenia".

środa, 22 października 2025

Jestem





 Jestem i głowę mam pełną myśli różnych. 

Ostatni miesiąc był trudny, ale jak zwykle daliśmy radę. Duży event nad którym pracowaliśmy odbył się z sukcesem, ale Ted przypłacił go zdrowiem. Temperatura, katar, kaszel, dreszcze i ja stawiająca go na nogi. Powód, dla którego stawianie na nogi odbyło się pod presją był taki, że jechaliśmy do Polski. Do miejsca, gdzie się wszystko zaczęło, gdzie pokochaliśmy góry. Zobaczyć ludzi, których widzieliśmy ostatnio, jak Morze Martwe było ledwie przeziębione. 

Matko, co to był za wyjazd! Jakie to było uczucie! Jedna z dziewczyn powiedziała:

- czuję się tak, jakbyśmy rozjechali się do domów na lato i teraz wracamy. 

Posiwiali, skopani przez życie, bo przecież każdy swoje zebrał, mądrzejsi życiowo i szczęśliwi, że nasza opiekunka roku zechciała poświęcić nam, chyba, najwięcej czasu. 

Tłumy ludzi, oficjale przemowy, sztandar i między tym wszystkim my, jedzący ptysie, kiedy już wszyscy wyszli, i niemogący się nagadać. Między uroczystościami oficjalnymi i nieoficjalnymi włóczyliśmy się po starówce i wyszukiwaliśmy nasze ulubione miejsca. Gadaliśmy, śmialiśmy się i gadaliśmy.

Nie zabraliśmy ze sobą plecaków i sprzętu, bo ‚przecież Ted jest chory’. 

I tak poleźliśmy w góry. Tak tylko troszkę, na ile dało się to zrobić bezpiecznie. 

Było jedzenie w dobrych knajpach i nawet kino. 

Dzisiaj jesteśmy chorzy oboje, ale, jak zamykamy oczy, widzimy Śnieżkę w słońcu.