Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

środa, 25 lipca 2012

Dzisiaj tak kuźwa raczej down...

Do bani się zrobiło.
Znaczy lato wróciło i słońce zachowuje się tak, jak na koniec lipca przystało ale wczoraj mnie laski przeciągnęły po plaży. Piasek, kuźwa, pięć ziarenek (!!!) odparzył mi stopy (pańcia, kurna!) i dzisiaj nie mogę chodzić.
Środa w pracy jest taka bardziej latana, chodziłam (latałam) zatem klnąc w żywy kamień.
Do tego mam teraz na głowie takich przypierdalaczy, że mała głowa.
Przypierdalacz jest w zasadzie jeden, ale podbuntował tych, co się nie buntowali i mamy gips.
Podjumaliście kiedyś bułkę i szynkę z bufetu szwedzkiego?
Nie? A pan rzeczoznawca majątkowy ktotojaniejestem podjumał. Złapany nawrzeszczał na kelnerkę, że jest głodny więc sobie dojada ;o)
Muszę Wam powiedzieć, że pan został poinformowany, że podczas pobytu będzie pod opieką lekarza na diecie 1200 kalorii, zapomniał tylko dodać, że te 1200 to od nas, reszta zaje... z bufetu ;o)))
Do tego osłabia mnie Najmłodsza.
Młoda pracuje do końca lipca, Młodszej znaleźliśmy pracę (kuźwa z nieba jej spadła, bo sama palcem nie kiwnęła, a co Młoda o tym sądzi, nie napiszę, bo to brzydkie słowa są) Ted i ja, to normalka, a Najmłodsza leży i pachnie.
Wpadła wczoraj do kuchni.
- Mogę cioci pomóc?- zadała standardowe pytanie z nadzieją na odpowiedź przeczącą.
- Trzeba umyć dwa garnki- wredna ciocia czujnie jej na to.
- Nie, no garnków to mi się tak raczej nie chce...
Tym zdaniem zapewniła sobie zakaz przyjazdu do nas w przyszłym roku, jeżeli nie przyjedzie z nią mamusia lub tatuś do sprzątania, kiedy jej się nie chce.
Głupiej cioci musiało się chcieć, bo gdyż wujek był w pracy, a Strasze padły po dniu pracy.

Znowu telefony o zaległościach tu i tam nie dają mi żyć.
Nikogo to nie obchodzi, że zapierdalam, ale wypłata jest raz w miesiącu.
Nasi dłużnicy robią smutne oczka i informują, że nie mają.

Czy mnie się wydaje, czy znowu wszyscy kopią mnie w dupę???

niedziela, 22 lipca 2012

Dumna jak paffffff

O tym, że pracuję mimo, że powinnam odpoczywać już pisałam. Że wzięliśmy sobie na łeb dzieciaki mojego brata też pisałam. O tym, co się teraz dzieje chyba nie muszę pisać, bo wiadomo, że rozpierducha jest na maksa. Ja pracuję, Adam pracuje, Młoda pracuje. W domu zostały dzieci.
I podobnie, jak doceniłam organizację naszej firmy dopiero wówczas, gdy zaczęłam mieszać w papierach innej, zrozumiałam, że nasze dziecko jest geniuszem.
Rozumie, że z racji faktu, że nie mamy 'czasu' nie może zjeść całej tafelki Monte, a zamiast siedmiu gałek loda może sobie zjeść jedną. Docenia to, co robimy i, mimo, że sama pracuje od 10 do 18, pomaga na tyle, na ile pozwala jej czas. I, co chyba najważniejsze, myśli, za siebie i za nas, kiedy nie ma nas w pobliżu. Nasze dziecko jest odpowiedzialne!!!
Te, które przyjechały są jakby z innej bajki. Niby rodzice pracują, ale one są raczej takie 'do obsłużenia'. Przeraża mnie (zwłaszcza w przypadku tej młodszej) ich bezmyślność.
Zaraz po przyjeździe tę starszą nasze dziecko wzięło do galopu informacją, że są w jednym wieku i nie ma zakazu myślenia pod nieobecność dorosłych (i tu umieściła chyba siebie).
Ta młodsza swoją (wiem , że powtarzam rzeczownik bezmyślność, ale nie chcę napisać głupota) bezmyślnością poraża. Denerwuje się, że nikt nie pamięta, że ma już czternaście lat.
- Bo zachowujesz się, jak siedmiolatka!!! - wykrzyczała jej ostatnio Młoda.
Przelało się całemu towarzystwu i w piątek po powrocie z koncertu urządziliśmy Najmłodszej seminarium w kuchni, nad szklanką wody i kartonem chusteczek.
Początkowo było delikatnie, bo zaczęłam, pedagogicznie ja.
- Najmłodsza, czy ty wiesz ile będziesz żyła?
- Nie- odpowiedziała skonsternowana.
- To dlaczego marnujesz czas siedząc przed kompem, gapiąc się, jak ktoś inny gra w jakąś durną grę, zamiast przeżywać swoje życie?
- Bo ja to lubię... - ręce opadają.
- A czego się uczysz tak się inteligentnie gapiąc? - z pytaniem rzuciła się Młoda.
- ... - w odpowiedzi po kuchni przebiegło się echo.
Potem już lały się łzy, a Młoda dostała słowotoku.
- Co byś chciała robić w życiu najbardziej na świecie?
- Chciałabym śpiewać- Najmłodsza na to.
- Co oddałabyś, żeby śpiewać?- Młoda jechała po bandzie.
- Wszystko...
- Ile to jest wszystko?
- No...
- Widzisz, gdyby ktoś powiedział mi, że straciłabym włosy (a ma piękne, że oj!) i byłabym szpetna, ale odniosłabym sukces w tym, co to wszyscy wiedzą, że i tak odniosę, chodziłabym łysa i szpetna. A co robisz, żeby to marzenie spełnić?
- ... spełnić, spełnić- odpowiedziało echo.
- Ja się kurna uczę tego, czego nie muszę i kupuję książki za wszystko, co zarobię, bo mój rozwój jest teraz najważniejszy. Ile godzin ćwiczysz? Kto cię szkoli?
Potem padły słowa, te które lata całe syszała ode mnie, o obowiązkowości, o walce, o pracy i... byłam taka dumna.

Nasze dziecko bardzo się zmieniło. Nasza sytuacja finansowa, nasze problemy, nasza walka początkowo ją złamały. Teraz zbudowały ją jeszcze bardziej.

- Młoda mam dla ciebie propozycję pracy na sierpień (pracuje przez cały lipiec, żeby w sierpniu odpocząć).
- Co to za praca?
- Obsługa weekendowych eventów sportowych na plaży.
- Super, biorę!
- Nie musisz...
- Odrobię chociaż trochę tego, co wydam podczas wyjazdu, poza tym uważam, że każdy człowiek powinien chociaż przez tydzień popracować w usługach.
- ???
- Spotkanie ze zmasowanym atakiem ludzkiego kretynizmu uczy, jak żadna inna szkoła.

I Jak tu nie być z niej dumną? ;o)

poniedziałek, 16 lipca 2012

Taka strefa...

Jest taka strefa w naszym życiu, w której poruszamy się pewnie. To tak zwana strefa komfortu. Część z nas przebywa w niej od urodzenia do śmierci przeżywając życie pobieżnie, po łebkach.
Jak się tak rozejrzymy po znajomych, prawie każdy z nas ma wśród nich takich ludzi, którzy ciągle gdzieś gnają, uprawiają jakieś ekstremalne sporty, uczą się nowych rzeczy... budzą nasz podziw.
Nika napisała pod poprzednią moją notką, że pracuję sobie pracowicie latem, gdyż pewnie to lubię.
Otóż nie, nie lubię, jestem Byczkiem Fernando. Lubię pobrykać, ale w granicach strefy komfortu, popracować do upadłego, w tym samym obrębie, a potem odpocząć. To, co robię teraz to walka. Opuszczam strefę komfortu, gdyż przebywanie w niej nie daje oczekiwanych efektów. Mój Guru od mądrości wszelakiej zawsze mawiał 'nie możesz oczekiwać innych efektów ciągle wykonując te same czynności'.
Zmieniłam czynności.
Ted też zmienił.
Od miesiąca uprawia swój zawód (jeden z kilku :o) w języku, którego praktycznie nie zna. Nie przeszkadza Mu to zupełnie w robieniu odpowiedniego wrażenia, gdyż jest profesjonalistą, a język to szczegół i można się go nauczyć.
Ted jest mistrzem wychodzenia ze strefy komfortu, uczę się od Niego.
Wychodzi mi.
Nie chcę tu napisać, że jest idealnie, bo nie jest, ale daje radę i to jest OK.

' Skoro nie mogę oczekiwać pomarańczy, uprawiając marchewkę, czas poznać sposób uprawy pomarańczy'.

To właśnie robię Niku i staram się wykrzesać z siebie max entuzjazmu, chociaż wcale mi się nie chce.
Teraz tylko trzeba zadbać o to, żeby nie wrócić to wygodnych kapci, bo moje pomarańcze wykiełkują nacią ;o)))

Muzę se zagram, żeby mi się łatwiej pracowało u podstaw.

P.S.
Odpisując Nice zdałam sobie sprawę, że masz rację Józiu, muzę trzeba zrzucić bardziej optymistyczną.
Ta się bardziej nada.

sobota, 14 lipca 2012

Jak relaksuje się Dreamu... :o)

Głupio tak siedzieć w domu podczas, gdy inni pracują.
Młoda dostała kolejną propozycję pracy od naszej znajomej, a że solidną jest osobą i z twarzy cholewy nie robi, podziękowała grzecznie, gdyż pracuje od 27 czerwca i zadowolona jest bardzo.
I tak się jakoś dziwnie złożyło, że tę robotę wzięłam ja...
Jestem więc sobie asystentką naszej znajomej i zapier... pracuję od 8:30 do 14:00.
Znajoma jest wymagającą szefową, a działalność jej firmy obejmuje tak wiele dziedzin, że jak się skończy lato i będzie czas odchodzić, ogarnę w końcu ten burdel.
Z drugiej strony dobrze jest przyjrzeć się innej firmie od środka, żeby stwierdzić, że nasza prowadzona jest wręcz idealnie,  poczta skonfigurowana jest genialnie, a nasze konto bankowe swoim geniuszem musnął anioł ;o)
Jednocześnie kręci się u nas tysiąc spraw. Trwają negocjacje w sprawie pisania o winie i nie tylko. Przystępujemy do kolejnego przetargu na kurs dla UP no i oczywiście mamy w domu 'tygrysy' sztuk dwie.
Goście to i nie goście. Piorą sprzątają i gotują, donoszą żywność Młodej, służą Jej jako rozrywka, kiedy w pracy nic się nie dzieje i robią za baby-sitterki dla 'potworków' mojej szefowej.

Mało mnie na blogu, gdyż popołudniami pracuję ze swoimi anglojęzycznymi niedobitkami i jakoś zaraz jest koniec dnia.

Teraz spadam powitać nowy turnus 'grubasów'. Popędzam z buta, bo Adam dzisiaj pracuje i buchnął mi MÓJ samochód ;o)


Ależ sobie zafundowałam jazdę na lato!!!
Zupełnie jak mój ulubiony kawałek :o) który Wam i sobie dedykuję.
Ściskam Was serdecznie, nadmorsko.
Ahoj!


niedziela, 8 lipca 2012

Uff czyli trochę o powrocie z dalekiej podróży

Jesteśmy w domu.
Przywieźliśmy dzieci.
Teraz będzie więcej pracy, a w domu permanentne zamieszanie, ale zbyt dużo zawdzięczam bratu, żeby powiedzieć NIE.
Zatem w domu zaczyna się okres zadymy, czyli w zasadzie sezon letni uznaję za rozpoczęty ;o)

Jeżeli chodzi o piątek, to nie przychodzi mi nic innego do głowy, jak określenie, że było DZIWNIE.
Mam nadzieję, że nie mieliście wiele wspólnego z sądownictwem w Polsce, bo to nic przyjemnego, ale jeżeli mieliście, wiecie też, że sąd z natury powinien być bezstronny.
I mój właśnie nie był.
Nie był na moją korzyść.
W jednym zdaniu mnie oświecił, w następnym oświecił mnie jeszcze bardziej, potem złożyłam wniosek formalny i ze sprawy została wyłączona osoba, która stała mi na drodze do upragnionego celu...
Jeszcze nie wiem jak to rozwiązać, żeby było 1:0 dla mnie, ale tu już mam nadzieję pomoże mi nasz zaprzyjaźniony, emerytowany prawnik.
Nie powinnam chyba tego pisać, ale oświecona zostałam również, że wniosek może zawierać roszczenie z datą wsteczną i prośbę o zwolnienie z kosztów postępowania.

Mocno trzymaliście kciuki, dziękuję ;o)

Chciałam podzielić się z Wami moimi planami na lato, ale z racji faktu, że  przyjechały dzieci pozostaną one planami jednynie z marzeń.

No i tak szczerze, to raczej nie były one moje ;o)))

czwartek, 5 lipca 2012

Dziwny poranek

5:55, oczy jak spodki.
Adam dzisiaj nie wstaje, Młoda też zaczyna dopiero o 10:00, a ja, śpioch, wyspana, zwarta i gotowa, tylko do czego?
Jak czytałam u Niki, że wstała bladem świtem, zrobiło mi się Jej żal i poszłam sobie, żeby nie zostawić jakiegoś głupiego komentarza.
A tu... i mnie dopadło.
Wstałam, otworzyłam balkon a tu mgły nad lasem.
Jak jesienią jakąś.
Włączyłam komputer.
Wlazłam na naszą stronę.
A tam statystyki wprawiły mnie w zdumienie i... zachwyt.
Dwa razy sprawdzałam datę.
5 dnia miesiąca mamy tyle wejść, co w całym kwietniu.
Kocham Was, wiecie?
Muzę mam dla Was w podzięce.

Dajecie nadzieję.
Na cokolwiek.

Jutro jest ważny dzień.
Kolejna odsłona sporu w sądzie.
Aniołek na szczęście pilnuje mi bloga, a Wy pomyślcie o mnie ciepło tak koło 12:30, proszę.

Przegrywamy z Brazylią w siatkówkę, kurka!

P.S.
Wygraliśmy jednak :o)))


wtorek, 3 lipca 2012

Wakacje i inne takie

Lato przywitało nas kilkoma niespodziankami.
Na początek Młoda dowiedziała się, że praca dogadana miesiąc temu jest nieaktualna i generalnie pani jest bardzo przykro. Szkoda, że to nie do mnie był ten telefon, bo chyba nie powstrzymałabym się i powiedziała pani, gdzie ma sobie wsadzić swoje przykro. Młoda przełknęła gorzką pigułkę i godzinę później pędziła na rozmowę kwalifikacyjną.
Od czwartku pracuje, co oznacza, że nie otrzymała świadectwa, gdyż nie było czasu na pierdoły. Nie, no poszła na zakończenie, ale przemowy Pani Derektor zajęły cały czas, którym dysponowała i na spotkanie z wychowawczynią go nie starczyło.
Zaraz potem dla rozrywki dupnął nam w domu komputer stacjonarny i zrobił się dramat. Po pierwsze dlatego, że ja organicznie nie znoszę pracować na laptopie i nie pytajcie mnie dlaczego, gdyż nie wiem. Po drugie dlatego, że w ulubionych były setki linków z pomysłami, co to ja będę robiła w wakacje. Po weekendzie dopadliśmy w końcu naszego Magika od komputerów i... działam na stacjonarnym God bless Magik ;o)
Na początek wakacji miałam tylko jeden plan. Spróbować ;o)
Czy moje dłonie jeszcze potrafią... Nika mnie szczuła, aż wygrała ;o)
I spróbowałam.




Zaczęłam od czegokolwiek. Dwóch koszyczków znaczy. Młoda ma jakąś słabość do cytrusów chyba, gdyż zażądała deco w postaci cytrynek. Mnie było wszystko jedno, chciałam tylko sprawdzić, czy potrafię. Wczoraj zaś stwierdziłam, że kwiecie doniczkowe dostane od dziecków na zakończenie roku potrzebuje okładki. Już ma ;o)

Młoda w pracy, Ted (no dobrze, wszyscy już wiedzą, że Adam :o) w pracy, a ja siedzę sobie taka kurzodomowa i kusi mnie tyle rzeczy. Małga chce koszyk na spinacze do bielizny (och, jaki ja mam pomysł), Wasze blogi mnie kuszą, bo ostatnio przez dupnięcie nie bywałam, ale obowiązek wzywa mnie do deski do prasowania,

Może jednak zajrzę do Was na chwilkę albo pokręcę i poplotę odrobinę?