Chyba zawsze byłam emigrantem. Z domu rodzinnego poniosło mnie w Karkonosze. Z Karkonoszy wróciłam na Ziemię Lubuską, ale już nie do domu. Z Ziemi Lubuskiej pognało mnie za Atlantyk. Stamtąd na chwilę do domu, by zaraz potem wyrzucić mnie na piaszczyste plaże Mojej Wyspy.
Na Wyspie urodziło się Nasze Dziecko. Osiadłam tu zatem na chwilę, żeby dać Jej korzenie. Wiecie jednak doskonale, że mój nomadzi charakter tylko czekał, aż Młoda wyfrunie z gniazda.
Dzisiaj, od kilku dni, jestem tu. Cieszy mnie widok z okna naszego domu. Cieszy mnie jego spokój, minimalizm. Jego biel. Cieszą mnie spotkania z tymi, którzy tu zostali i czekają. Nie oglądam tv i nie czytam wiadomości co sprawia, że jest mi dobrze.
O domu w Belgii mówię dom. Nie Mo, nigdzie się nie wybieram. Jeżeli tylko pozytywnie przejdziemy okres próbny, zostajemy. I nawet jeżeli na święta nie dostaniemy urlopu, tam też będzie dobrze.
Jak to jest, że wszędzie mi dobrze?
To chyba taki skill. Robię dom tam, gdzie jestem. W second handzie kupuję obrusy, na wyprzedaży kwiaty i jest dom. W sumie robimy dom razem, co znaczy, że tworzymy niezły team.
Nie chce mi się wracać, bo to 950km do przejechania. Ale tam też lubię być.
I w niedzielę wracam.
Żeby nie patrzeć na tych, którzy zastali Polskę murowaną, a zostawią zrujnowaną.
Kurcze to właśnie w Belgii się teraz nad nami pastwią. Może poproszę o azyl, a jako powód podam mema Sekcji Gimnastycznej?