Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

sobota, 30 grudnia 2023

Taki dziwny czas



Święta w tym roku były chore. 

Młoda przyjechała w piątek, upiekła pierniczki (najlepsze na świecie) i padła. Soboty nie pamięta. Piła herbatki z miodem i malinami i spała. Zarejestrowała niedzielę. Na czas kolacji nawet złapała pion. Było dobrze, jak zawsze, smacznie, jak zawsze i śmiesznie, jak zawsze. A potem nastąpiła weryfikacja planów, bo jak tu jechać na jarmark do Brukseli, jak Młoda ledwie żywa, a w drugi dzień świąt trzeba jechać do Polski? 

Drugi dzień zatem spędziliśmy w samochodzie i tu nastąpiło przekazanie wirusów i bakterii, a świąteczną kolację zjedliśmy już w Poznaniu. 

27 grudnia mieliśmy misję. W związku z tą sprawą moje życzenia świąteczne były takie zachowawcze i nie dało się ich składać na wyrost. Trzeba było spakować do bagażnika dwa portrety moich Dziadków (pamiątki po cioteczce, pamiętacie?) i pojechać do najstarszego brata mojej Mamy. On już nie ma nadziei. Jego rodzina jej nie ma. My jechaliśmy z sercem na ramieniu, czy zdążymy. 

To była dobra i potrzebna wizyta. Dobrze usiąść do stołu z Ludźmi, którzy na Ciebie czekają, nawet, jeżeli wszyscy wiemy, że latem spotkamy się już w innym składzie.

Teraz jesteśmy na wyspie. Obsmarkani i ukaszlani po pas. Zrobiliśmy zakupy uprzedziliśmy o glucie i czekamy… 

Na gości. Razem przywitamy Nowy Rok. To oni pilnowali, żebyśmy 30 lat temu nie zwiali sprzed ołtarza. To też będzie dobry czas. Mamy nadzieję. 

Na ten czas zatem życzę Wam dobra. Pod hasłem dobro mieści się wszystko. To Wy wiecie, czy mieści się tam jeszcze nadzieja, czy już tylko czas bez bólu, od jednego, do drugiego plastra. 

Dobra Kochani.

Niech Nowy Rok będzie dla Was łaskawy🥂❤️

Foto to plac Wolności na mojej wyspie.


sobota, 23 grudnia 2023

Dobrych


 To taki czas, że wszyscy składają życzenia. Trochę nie pytając czy inni chcą je przyjąć. Życzą sobie i innym zdrowych, rodzinnych, radosnych, pogodnych i tak dalej… 

A może są tacy, którzy wiedzą, że nie są zdrowi?

Może nie mają rodziny i nie mają z kim spędzić tego czasu?

Może są tacy, którzy nie mają powodów do radości?

Albo zwyczajnie nie jest to dla nich szczególny czas, a miejsce, w którym mieszkają od pięciu miesięcy raczy ich deszczem?

Przecież takie życzenia sprawią im jedynie przykrość. Jak zatem złożyć życzenia, żeby nikomu nie zrobić przykrości?

Nie mam pojęcia, ale może powinny być zwyczajnie absurdalne?

Mam nadzieję, że nikogo tymi życzeniami nie urażę😉

Kochani:

‚Merry Everything and Happy Always’

wtorek, 12 grudnia 2023

W nawiązaniu i podsumowując

Z pracy wróciliśmy, jak Sejm bił brawo ‚temu Niemcowi’. Bardzo pięknie się odgryzł btw opowiadając o swoich Polskich Dziadkach, bo w końcu mógł.

Wypiliśmy za ‚wolność waszą i naszą’ łącząc się z Ulą i Pawłem w Londynie.

Potem zadzwoniliśmy do mojej bratanicy. Miała wczoraj urodziny. 

- Dostałam najlepszy prezent urodzinowy i najlepsze ciasto- stwierdziła, szczując nas kawałkiem, zupełnie przypadkowo, biało- czerwonego red velvet😂

Podsumowanie tego wieczoru napisał Tuwim, dawno temu, prorok jakiś, ja je tylko przytaczam mając nadzieję…

‚Lecz nade wszystko- słowom naszym,

Zmienionym chytrze przez krętaczy,

Jedyność przywróć i prawdziwość:

Niech prawo zawsze prawo znaczy,

A sprawiedliwość- sprawiedliwość (…)

Niech więcej Twego brzmi imienia

W uczynkach ludzi niż w ich pieśni,

Głupcom odejmij dar marzenia,

A sny szlachetnych ucieleśnij  (…)’

Dokładnie w tej kolejności🙏

Nie spier…my tego, Kochani. 


środa, 22 listopada 2023

Dobre wiadomości i złe


Kilka dni temu skończyła się w Belgii pora deszczowa.

Mam nadzieję, że się skończyła, bo wczoraj było już sucho i zimno. 

Dzisiaj rano świat wokół zasnuła mgła i taką jesień lubię. Kiedy już pogodzę się z faktem, że skończyło się lato, przyzwyczaję do noszenia kurtek i szalików, kiedy opadną liście, jest chłodno i mgliście, jesień zaczyna być dobra, otulająca. Grzejąca kocykiem i gorącą herbatą, ostatnio białą z figą i kwiatem wiśni, dopieszczającą również aromatem.

Siedzę w pracy i myślę już o wieczorze. Herbata, druty (robię Młodej otulacz, takie trzy metry szalika z mankietami) film (ostatnio Peacky Blinders- zaje… fantastyczny) i Ted obok. Nic więcej nie trzeba. Mogę nawet chwilę poczekać.

Z dobrych wiadomości mamy jeszcze taką, że mam portret. Jeszcze nie fizycznie, ale ma go Młoda. 

Pamiętacie opowieść o spadku po cioteczce i dwóch pazernych kuzynkach. Otóż otwarcie testamentu odbyło się sądownie… w marcu. Nikt z nas go nie podważył ze względu na najstarszego brata mojej mamy i stan jego zdrowia. Chcieliśmy mu zaoszczędzić żenady, a on na to przystał. W protokole po rozprawie prawniczka kuzyneczek (kuźwa myślały durne, że będziemy się z nimi kopać i przyszły z obstawą) zaznaczyła, że pamiątki po dziadkach (po ciotce nikt nic nie chciał) zostaną wydane w najbliższym czasie. Najbliższy czas nastąpił… w październiku. Nie wpuszczono nas do domu, żebyśmy mogli coś sobie coś wybrać. Musieliśmy powiedzieć w ciemno. Ja, nudna do wyrzygu, chciałam portret ślubny moich dziadków, który cioteczka wpier.., za szafę, jak nic niewarty śmieć. A mój brat, ku mojemu zaskoczeniu poprosił o dwa ogromne portrety dziadków zrobione przez znanego lwowskiego fotografa, nazwiska niestety nie pamiętam. Wujek nie miał dostać nic. Nic z domu swoich rodziców, nawet albumu ze zdjęciami.  

Po fanty pojechała Młoda. Była w domu swojej cioci oraz matki chrzestnej pierwszy raz w życiu (i zapewne ostatni) mieszkając 30km od niej. Taka to, widzisz pamiętniczku, rodzinka.

Przysłała mi zdjęcie i napisała ‚Mam go!’. Miała również portrety dla mojego brata, których to odbiór (UWAGA!) musiała pokwitować😂 Coś mówiłam o rodzince?

- Brat, po co ci te portrety?- zapytałam- Są ogromne i zupełnie nie pasują do wnętrza twojego mieszkania.

- Ja ich nie chcę, ale one nie będą ich miały, nie zasługują- odpowiedział spokojnie- muszę poprosić, żeby Młoda pilnie odwiozła je do wujka, on umiera. 

Taaaak.

Życie, pamiętniczku, życie. 

Nie mogę się z nim nawet podzielić tym moim portretem, bo jak? Zresztą od stania za szafą jest zniszczony i muszę go gdzieś oddać do renowacji. Ale jest i nigdy już za niczym nie stanie.


Przepraszam za jakość zdjęcia, ale Młoda, podekscytowana strzeliła je na blacie w kuchni.

sobota, 4 listopada 2023

Żyję

 W pierwszych słowach mojego listu donaszam, że żyję.

Orkan Ciaran czy jakoś tak, zakończył swoją działalność w nocy. 

Rano nasz park był obrazem nędzy i rozpaczy. Ścieżki usłane połamanymi gałęziami, dwa zwalone z hukiem drzewa.

Już wcześniej coś wisiało w powietrzu, bo pożarliśmy się z Tedem o jakąś bzdurę. Początkowo myśleliśmy, że jesteśmy zwyczajnie zmęczeni tym bałaganem i remontem, ale przedwczoraj w nocy już się zaczęło i tak wyło i zawodziło przez 24 godziny.

Dzisiaj (piątek) pojechaliśmy sobie za to na wycieczkę. W drodze widzieliśmy jeszcze służby sprzątające bałagan po nocnych harcach tego tam. Dlaczegóż do macie wolny piątek myślisz zapewne Czytaczu mój miły. Otóż pracowaliśmy 1 listopada mimo, że w Belgii jest to dzień wolny i dlatego teraz mamy trzy dni weekendu, co brzmi znacznie ładniej niż wolna środa😉

Do brzegu jednak. Nasza czarna Bestia przejechała z nami od kwietnia 10 tysięcy kilometrów (jesteśmy jak ta księżniczka z bajki dla potłuczonych, wszędzie mamy cholernie daleko😂) i trzeba ją było przejrzeć. Pojechaliśmy zatem do salonu, w którym ją nabyliśmy (jakieś 150km od nas, pisałam, że wszędzie mamy daleko?) i po drodze wpadliśmy do Gandawy (czytaj Gent przy czym G czytamy jak H).



Wnioski z Gandawy są takie, że trzeba tam wrócić, a i zapomniałam napisać, że odkryliśmy Tilburg, to dla odmiany Holandia tyle, że lało, więc nawet zdjęć nie mam. Czas spędziliśmy w knajpie i włócząc się po sklepach, bo ileż można moknąć. Tilburg również do poprawki. 

Dzisiaj było znośnie, ale zimno.

No nic, byle do wiosny😂

Trzymajcie się, to coś, jakmutam…  zmierza w Waszą stronę.

poniedziałek, 30 października 2023

Dzień dobry,


że tak pozwolę sobie uprzejmie skłamać. 

Bo jesień i leje. 

Może być jesień, ale bez permanentnych ulew od których mam depresję i ujemną energię.

Pora deszczowa nie mieści się w moim systemie akceptacji świata.

Remont w robocie mnie wykańcza. Kretyn od parkietów przychodzi, kiedy chce, a co za tym idzie, skończy, jak skończy, a to nawet nie jest połowa pracy. Jest 10:56, właśnie się pojawił.

I jeszcze zmiana czasu. 

Co za idiota, jednym podpisem zafundował całemu kontynentowi jet lag? I po co to? Mam to w dupie, że podobno miałam spać godzinę dłużej. Po cholerę majstrować przy zegarze biologicznym?

I tak to warunki zewnętrzne z całkiem pozytywnej jednostki przerobiły mnie na marudę.

Zjadłam dyniowe ciastko. Nie powinnam…

Wiecie, że podjadanie między posiłkami demoluje Wam mikrobiotę?

Pieprzyć to, zjem sobie jeszcze jedno.

Ekhhhh, byle do wiosny.

niedziela, 15 października 2023

Pierwszy raz

Pierwszy raz głosowaliśmy za granicą. Byliśmy podekscytowani, jakbyśmy głosowali pierwszy raz w życiu.

O 7:30 Lusia napisała ‚wstawajcie bo my stoimy od 7:00 i przed 8:00 na bank stąd nie wyjdziemy’. No to wstaliśmy. Wypiliśmy po szklance gorącej wody. Zjedliśmy bo kanapce z dżemem i ruszyliśmy. Do przejechania było 20 kilometrów, ale autostrada była pusta. 

Antwerpia też była. 


Ruch zagęścił się w okolicach Sint Josefstraat, przy której znajduje się polska szkoła i dwa lokale wyborcze.

Podjechaliśmy na parking przy szpitalu, bo uliczki w centrum nie dają szans na spokojne zaparkowanie.


Byliśmy gotowi na wielkie stanie. 




I staliśmy sobie jakieś pięć minut, aż tu nagle ludzie z kolejki wołają, że jak ktoś ma nazwisko na litery od A do J, to ma wchodzić. Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni i ruszyliśmy wzdłuż kolejki. Okazało się, że są trzy stoliki z listami alfabetycznymi. Jako, że przed nami było tylko kilka osób na rzeczone litery, nagle z kolejki liczącej setkę ludzi znaleźliśmy się w dziesięcioosobowej. Potem wszystko poszło już gładko oraz nie było żadnego problemu z rezygnacją z referendum i odnotowaniem tego faktu.



Dwa iksy później…


To jest stan urny na godzinę 8:50.
My swoje zrobiliśmy. 
Teraz Wasza kolej✌🏻

Przepraszam za bałagan w zdjęciach. Dzisiaj blogger ustawia je, gdzie chce.




wtorek, 3 października 2023

Widziałam…

 Nowego Znachora widziałam. 

Myślałam, nie poprawia się klasyki, po co to? Można zrobić coś nowego. 

I twórcy odpowiedzieli na moje wątpliwości. Tym filmem odpowiedzieli. Bo dlaczego nie można klasyki zrobić lepiej? Dlaczego nie odposągowć profesora Rafała Wilczura? Dlaczego nie pokazać barwnej (nie sielskiej) polskiej wsi z lat trzydziestych dwudziestego wieku. Można być lepszym od Jerzego Bińczyckiego. Leszek Lichota zagrał człowieka z krwi i kości, który cierpi ale i ciężko pracuje i… kocha. Mistrzowskie role drugoplanowe Mikołaja Grabowskiego, Artura Barcisia oraz Izabeli Kuny dopełniają całości. A osadzenie części akcji w żydowskiej karczmie było posunięciem genialnym. Gratulacje dla reżysera- Michała Gazdy oraz głęboki ukłon dla operatora-Tomasza Augustynka, bo ta historia przepuszczona przez wrażliwość obu panów stała się historią prawdziwą.

Oraz zarejestrowałam się na wybory w okręgu drugim  Antwerpia. Przede mną zrobiły to 1003 osoby. Trochę słabo, bo Polaków słychać tu wszędzie, a i polski sklep ma pewnie więcej klientów. No nic… jeszcze jest czas. 

Pozdrawiam Was deszczowo. Podobno wczoraj był ostatni ładny dzień z wysoką temperaturą. Jakoś ogarnę tę jesień. 

Nie lubię jednak.

sobota, 30 września 2023

Co tam panie w polityce i list… do Teatra

Gorąco jest w kraju rodzinnym. Dosłownie i w przenośni. 

Przenośnia mnie brzydzi. 

Nagonka na Agnieszkę Holland, mieszanie sztuki z polityką. 

Plucie jednych na drugich. 

Współpraca/ kolaboracja tych, których bym nie posądzała, z tymi, których nie zamierzam tu promować, bo są paskudni jako politycy i jako ludzie.

Jak słyszę, że człowiek pełniący funkcję premiera pier… o wracających emigrantach, ogarnia mnie pusty śmiech. 

I przeczytałam wywiad z Prezydentem Lechem Wałęsą z okazji jego urodzin. Kurczę, jak on mądrze mówi. Nie był moim wymarzonym prezydentem, jak został wybrany, nie było mnie w kraju. Na pytania Amerykanów, czy się cieszę odpowiadałam pytaniem: ,A ty się cieszysz, że twoim prezydentem jest aktor (Reagan)? Bo moim jest elektryk’

A potem okazało się, że Reagan był jednym z najlepszych prezydentów USA, który w ciągu dwóch kadencji doprowadził do spadku inflacji z 12,5% do 4,4% na przykład, ale obniżył też podatki i umocnił pozycję USA na arenie międzynarodowej. 

Podobnie jest też z Wałęsą. Słucham, co mówi i zgadzam się w większości z ‚niemoim’ byłym już prezydentem.

Myślę, że nie muszę mieć idealnej partii, na którą zagłosuję. To musi być ta, która rozumie zasady i daje nadzieje na uporządkowanie tego burdelu, który jest dzisiaj. 

I wiecie co? Źle mi bardzo, że nie mogę zostawić komentarza u Teatra, pomyślałam zatem, że będę pisała do Niej listy u siebie. 

List do Teatra nr 1

Masz rację Teatru, bez pasji jest dupa. Patrzę na Młodą, którą przez długi czas pasja trzymała przy życiu, dzisiaj dodaje jej skrzydeł mimo wora, który za sobą wlecze.

I tak, jest barwna (mimo czerni, która dominuje w jej szafie) i wydziarana i nie milczy w sprawach ważnych, po mamusi kuźwa. Moich uczniów też uczę, że mają szukać swojego miejsca, swojej niszy, czegoś co każe im wyjść z domu i robić swoje.

Pozdrawiam Cię,

Jeszcze nie świnia, ale od zawsze lewicowa szmata.


P.S. 

U nas dzisiaj świeci słońce, ale kuźwa jesień niestety.


 

środa, 20 września 2023

Dobytek nie pozdrawia

 Nie będę się unosić. 

Nie będę przypominać, że ten kretyn (nazwiska nie wymienię, bo taką mam zasadę, że nie promuję u siebie przypadków beznadziejnych) bez kobiety byłby plamą spermy na gaciach ojca. Szkoda mi czasu na jałowe dyskusje. 

Wczoraj po meczu polskich siatkarek Ted włączył wiadomości. Wiadomości, a nie opowieści z zielonego lasu. Popatrzyliśmy, posłuchaliśmy, Ted westchnął i powiedział:

- Boshh, jak dobrze, że my stamtąd wyjechaliśmy, tego się nie da słuchać na trzeźwo.

Znowu wstyd się przyznać, że jestem Polką. Cała Europa patrzy na nas z obrzydzeniem, za handlowanie wizami. 

Żenada.

I wiecie co? Zawsze mówiłam, że jak wyjadę z Polski nie będę wybierała władzy ludziom, którzy tam zostali. 

ZMIENIŁAM ZDANIE!

Mam tam Dziecko, Starszaki i dom!

Nawet gdyby mój głos, jak to przewidują spece, poszedł do niszczarki, stanę pod polską szkołą w Antwerpii i będę stała. Z innymi. Żeby mnie zobaczyli. Żeby zobaczyli, że już wystarczy. 

Bo kurwa wystarczy! 


A miałam napisać, jak pięknie jesień przejmuje panowanie nad lasem.

czwartek, 14 września 2023

Bez empatii czyli

 48 godzin w Polsce. 

MatkaZ wyszła ze szpitala. Na własne życzenie wyszła. Bez konsultacji z nami. Bez potwierdzenia, czy dom i my jesteśmy na to przygotowani. W piątek o 5 rano ruszyliśmy do Polski. Mięliśmy czas do poniedziałku do 12:00.

Czy ja już pisałam, że mama nie chodzi?

Po drodze zdążyłam załatwić opiekunkę, pełną dokumentację do MOPR i rehabilitanta. Jak przyjechaliśmy Monika- opiekunka właśnie wychodziła. 

Rehabilitantką jest moja bratanica, która, zupełnym przypadkiem, jest na wyspie. W pierwszym dniu nie było współpracy. Mama jednakowoż twierdzi, że jest w stanie o siebie zadbać. 

- To pokaż babciu, jak wstajesz z łóżka- Mała jej na to.

- No normalnie- babcia bojowo- siadam na chodzik i jadę do łazienki.

- No to wstań- asertywność Małej mnie bawi, bo ona jest już fizjoterapeutą, a ja ją pamiętam, jako kochanego aniołeczka.

- Ale najpierw mnie muszą postawić- babcia złotousta przydzwoniła, aż zadudniło. 

-KTO- ja się uprzejmie pytam- KOSMICI?

W sobotę wyrwała nas z łóżka o 7:28 (przypominam tylko, że w piątek wstaliśmy o 4:00 i przejechaliśmy pół Europy) tekstem:

- No co ty robisz synek (to do Teda), jest w pół do ósmej i nikogo tu jeszcze nie ma.

Pojechaliśmy. 

Roszczeniowa mamusia, rozmawiając ze mną zapytała, atakując, tonem ostrym jak brzytwa:

- To kto do mnie przyjdzie w poniedziałek rano? 

- Bardzo dobre pytanie- ja jej na to- kto przyjdzie do mamusi w poniedziałek rano? Może trzeba było o tym pomyśleć, jak podjęła mamusia decyzję, mimo sugestii lekarki, iż nie jest ona dobra, że idzie mamusia do domu, wiedząc, że jeden syn mieszka 100, a drugi 1000 kilometrów stąd. 

Łzom nie było końca. Znowu ja byłam ta wredna i powiedziałam głośno to, co wszyscy myśleli. 

Jedyna korzyść z pobytu, to fakt, że Ted dogadał się z bratem i jest pełen przepływ informacji. 

Teraz pracują dla niej dwie opiekunki, rehabilitant, pielęgniarka środowiskowa, moja bratowa, przyjaciółki i sąsiadka i cały czas jest źle. Nie komunikuje potrzeb, nikt jej bidulince nie robi kolacji… bo każdy myśli, że kto inny zrobił. A ona milczy i czeka… królowa angielska, aż przyjdzie Ksawery w liberii, ze srebrną tacą i poda do stołu. 

Przed chwilą rozmawiał z nią Ted. Wcześniej dzwonił jego brat. Obaj ‚szturchnęli’ ją za to, że nie mówi, czego potrzebuje. Co usłyszał?

Że ma się nad sobą zastanowić, bo dzwoni i się jej czepia, a ona robi wszystko, żeby było dobrze.

Cóż, Ted przejechał 2 tysiące kilometrów, żeby sprzątnąć burdel, którego narobiła mamusia.


Niewdzięczność powoduje, że moja empatia paruje, jak amoniak

wtorek, 29 sierpnia 2023

Opowiem Ci historię

 … trudnej miłości.

Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Od pierwszego była to raczej niechęć, ze wskazaniem na zniesmaczenie. Ale tak to bywa, jak się człowiek przesiada z konia na osła. Tylko… kto powiedział, że osiołek nie może być miły, dobry i, na swój sposób, piękny. 

O czym ja tak enigmatyczne, że aż bez sensu? 

Mijają właśnie dwa lata naszego mieszkania w Antwerpii (mieszkamy na przedmieściach)  czyli trochę w wielkim mieście, trochę na wsi. 

Pamiętam, jak w pierwszy weekend naszego tu pobytu wybraliśmy się do centrum. Znaleźliśmy parking (do dzisiaj, jak pchamy się do miasta tam właśnie parkujemy z tym, że dzisiaj jest tam paskudny plac budowy i żeby do niego dojechać, trzeba wbić się pod prąd, co namiętnie robimy) pod Central Station czyli jednym z najpiękniejszych dworców świata, ale zanim tam dotarliśmy, doznaliśmy załamania nerwowego. Musisz mieć na względzie Czytaczu Szanowny, że przyjechaliśmy tu z Amsterdamu, który jest piękny nawet, jak jest brzydki. Antwerpia, w porównaniu do Amsterdamu, była slumsem. Nie pomogło nawet to, że dworzec nas oczarował. 


Dzisiaj się z tego śmiejemy, bo z tego rozczarowania nie zauważyliśmy nawet bramy do China Town, która jest dokładnie po drugiej stronie Koningin Astridplein czyli placu Królowej Astrid.

Potem odkryliśmy Groote Markt- uroczy rynek główny z Ratuszem Miejskim, pięknymi kościołami i urokliwymi uliczkami oraz całym mnóstwem knajp wokół. Znaleźliśmy tam parking na którym za 6€ możesz parkować cały dzień, pół dnia pod Central Station dla porównania, to koszt ok 14-16€. To na Groote Markt spędziliśmy nasze pierwsze Boże Narodzenie z Młodą jeżdżąc na diabelskim młynie, jedząc gofry i pijąc gorącą czekoladę. 




Ciągle jeszcze nie dotarliśmy do MAS, czekamy z tym na chłodniejsze dni, ale mamy już w pobliżu ulubioną cukiernię. 

Nie sposób nie wspomnieć o Meir- głównej ulicy handlowej. To taki deptak, na którym wydasz pieniądze jak masz i zjesz potrawy z różnych regionów świata. Na Meir jeździmy czasami w sobotę, żeby zjeść lunch w naszym ulubionym bistro, siedząc na piętrze, przy oknie i gapiąc się na pulsujący, charakterystycznym rytmem, barwny tłum. 


Meir jest pełne niespodzianek. Włócząc się tam ostatnio dotarliśmy do jednej z najpiękniejszych hal targowych Handelsbeurs, zwanej Matką Wszystkich Targów,  a w niej na wystawę Bodies. Jestem cykorem, więc miałam opory, żeby obejrzeć ludzkie ciała od środka i na zewnątrz, ale… 

BODY WORLDS zasługuje na uwagę. Towarzyszy laikowi z dziedziny medycyny i anatomii,
pomagając odkrywać ludzkie ciało, pokazując i tłumacząc prostym językiem życiowe mechanizmy.


Warto było. 

Po co ja to wszystko piszę? 

Taka jest moja Antwerpia. Zaskakująca. Wielobarwna.  Brzydka i piękna. Nudna i fascynująca i tak,  już moja. 

O ulubionych lodach i gofrach nie będę pisała, ale napiszę kiedyś o frytkach, bo przecież jesteśmy w Belgii, chociaż czasem na frytki jeździmy do Holandii, ale to już zupełnie inna opowieść.


środa, 23 sierpnia 2023

Otóż jest źle

 W życiu tak nie zaczynałam tekstu. Ale chyba trzeba zmierzyć się z prawdą.

MatkaZ od jakiegoś czasu leży w szpitalu. Wylądowała tam z niewydolnością krążeniowo oddechową. Dlaczego? Bo ją sobie sama kur… wyhodowała. Młoda była u niej dwa tygodnie przed nami. Oddech płytki, nogi opuchnięte. ,Babciu idź do lekarza’- prosiła. Potem przyjechaliśmy my. ‚Mamo to musi obejrzeć lekarz’- prosiliśmy. ‚Tak, tak, jak pójdę po recepty’. I poszła. Po 8 tygodniach. Dostała wybór, albo za godzinę melduje się na oddziale, albo lekarka wzywa pogotowie. Tak, to już było zagrożenie życia. 

Wyciągnęli ją z tego ale jest tak słaba, że nie jest w stanie chodzić. Dlaczego? Bo nie je!!! Kur… szpitalny chlebek jej nie smakuje. Coś jej się stało w kolano, bo za mało chodzi i nigdy nie była aktywna fizycznie, więc tym bardziej leży.

Wczoraj zadzwonił do nas tedowy brat (to my go nawiasem mówiąc, oświeciliśmy, że mama jest w szpitalu) jęcząc co tu zrobić.

Nie wiem, kur… co można zrobić z kobietą, która chce chodzić, ale, żeby się wysilić, to już nie. Poświęciliśmy Starszakom dwa tygodnie naszego urlopu. Teraz niech on coś poświęci. Jego żona coś tam pier… w tle, że oni już nie mają wolnego bo byli trzy tygodnie na urlopie (to kur… akurat boleśnie do mnie docierało każdego dnia naszego pobytu w PL) i co oni mają zrobić, jak są sto kilometrów od mamy. My jesteśmy tysiąc, ale to my ruszyliśmy z tematem swoimi kanałami i wiemy, że z medycznego punktu widzenia z mamą wszystko jest w porządku. On pierwszy raz z lekarzem rozmawiał uwaga… wczoraj. 

Nawiasem mówiąc MatkaZ jako osobę do kontaktu podała CiotkęI z demencją, która nie wychodzi z domu. 

Możecie pomyśleć, że jestem okrutna, ale nie zamierzam już walczyć za innych. Prosiliśmy, żeby mama się ruszała, żeby poszła do lekarza, żeby zdrowo się odżywiała. Pytaliśmy, czy mamy przejąć (podobnie jak w przypadku cioci) obowiązki bankowe czyli wszelkie opłaty. Usłyszeliśmy ‚jeszcze nie’. Teraz niech się  mierzy z całym tym bigosem, do którego próbowaliśmy nie dopuścić, a tedowy brat nas nie poparł.

To były decyzje dorosłego człowieka nieprzyjmującego do wiadomości, że może się mylić.

‚Nie myślałam, że w kilka dni stanę się kaleką’- tak mówi ktoś, kto walczy?

Jeszcze raz powtórzę, z medycznego punktu widzenia z mamą wszystko jest w porządku.

My nie możemy zrobić nic, bo do połowy października nie możemy się ruszyć z pracy. Naszych szefów nie ma, a my jesteśmy odpowiedzialni za wszystko i wszystkich plus dwa psy i dwa koty. 

Przepraszam Was, Czytacze i ciebie pamiętniczku, ale musiałam gdzieś upuścić trochę tej pary. Jest szansa, że to już cała toksyna, jaką uwolniłam, chociaż nie spodziewam się, że to koniec tej historii.

P.S.

Przed chwilą rozmawiałam z przyjaciółką MatkiZ, bywa w szpitalu codziennie, pomagała jej się wczoraj wykąpać. ‚Ona jest okropna. Marudzi jak rozkapryszony dzieciak, wszystko jest nie tak. Ja jej nie znałam z tej strony’.

Taaak, my znaliśmy.

niedziela, 30 lipca 2023

Favourite things part two

‚Może odnajdziesz oddech w codziennej rutynie’- napisała Mo. 

Odnajduję. Pomalutku. 

Wróciłam do regularnego picia wody. Już mi tego brakowało, że w biegu zapominałam o sobie. Po konsultacji z dietetykiem wiem, że zaczęłam tyć, bo… za mało jem😂 Organizm wyciska kalorie z czego się da i magazynuje na czas po 19, kiedy jeść nie dostanie. Zapomniałam o tym, że podczas poprzedniej utraty wagi jadłam wieczorem orzechy i suszone owoce- dobre żródło tłuszczów, białka i minerałów. No doobra, przestaję się głodzić😂

Zajadamy się morelami. Zastanawiam się czy to nie są moje ulubione letnie owoce. Może na przyszły weekend zrobimy knedle z morelami. Uwielbiam😍

Spacery po lesie na zakończenie dnia to kolejna mała radość. Psy już oficjalnie na nas czekają i zabierają się z nami. Jak ich we wtorek nie zabraliśmy bo lało, w środę czarny bezczelnie czatował pod naszymi drzwiami😂 Do spaceru dołączają koty i tak idziemy sobie w las całą szóstką. Czasami dołącza do nas Patryk. Patryk jest… myszołowem. Ted go woła gwizdaniem, a on siada na gałęziach drzew, gdzieś wysoko, i jak dochodzimy w jego okolicę, leci 50 metrów dalej wołając i znowu przysiada. Ted mu odpowiada gwizdem i tak jakieś 500 metrów prostej alei mamy dodatkowego towarzysza. Nie obraził się nawet, że nas nie było. 

Weekend nie rozpieścił nas pogodą. Zrobiliśmy ostateczne porządki powyjazdowe, przygotowaliśmy coś dobrego do jedzenia, kibicujemy Idze, oglądamy Wiedźmina (tak, w końcu się odważyliśmy) leżymy i czytamy, wygrzewamy się po lampą (o tym pewnie w następnym tekście, bo dopiero ją testujemy) i  odpoczywamy. Młoda się cieszy, że u nas leje- ‚w końcu posiedzicie na dupie i odpoczniecie’.

Oraz sam powrót do pracy i ulga na twarzy szefowej, że jest ktoś, kto ogarnie tę kuwetę na powrót była czymś, co trochę nas, muszę przyznać, połaskotało w ego. 

Mamy nowego ogrodnika, o którym ten stary wypowiada się pozytywnie! Od dwóch lat nie słyszeliśmy, żeby wypowiadał się w superlatywach o kimkolwiek, więc dla odmiany może ten uchowa się dłużej niż tylko na okres próbny😉

Lecę kibicować Idze w finale, kończyć chustę UFO (unfinished object😂) a potem na spacer, dzisiaj z kijami, nie z psami i kotami. 

Odpoczywajcie, jeszcze jest kawał niedzieli do przebimbania.

niedziela, 23 lipca 2023

Favourite things czyli podsumowanie

 … urlopu w PL. 

Pamiętacie taki film ‚Dźwięki muzyki’? Julie Andrews opowiada przerażonym wojną dzieciakom co robi, kiedy jest jej źle.

Raindrops on roses and whiskers on kittens 

Bright copper kettles and warm woolen mittens

Brown paper packages tied up with strings

These are a few of my favourite things…

Krople deszczu na różach i wąsy kociąt 

Wełna rękawiczek i jasny garnków mosiądz

Pakunki brązowym sznurkiem związane

To niektóre z moich rzeczy ukochanych…

Właśnie siedzę na sofie w moim belgijskim domu. Dwa tygodnie minęły, jak dwa mrugnięcia i albo zacznę szukać w nich pozytywów, albo oszaleję. Jutro bowiem wracam do pracy, a jestem bardziej zmęczona, niż 7 lipca po pracy. Zacznę zatem szukać rzeczy ukochanych.

🙏 spędziliśmy fajny czas w Poznaniu

🙏 wparowaliśmy do mojego brata drąc się na cały głos ‚stooo laaat’ na dwa dni przed czasem, ale co tam.

🙏 byłam u Mamy

🙏 przejechaliśmy się TUNELEM bo w końcu JEST

🙏 ogarnęliśmy wszystkie sprawy CiociI, z opieką, obiadami, opłatami i wszystkim tym, co sprawia, że jesteśmy o nią spokojni

🙏 ogarniając CiocięI, odciążyliśmy MatkęZ

🙏 przewieźliśmy Mamę tunelem

🙏 spędziliśmy z nią dobry czas

🙏 urządziliśmy jej urodziny z przytupem

Ale też

🙏 zjedliśmy dużo dobrych rzeczy w kilku nowych i kilku starych miejscach

🙏 przeszliśmy duuużo kilometrów

🙏 spotkaliśmy się z przyjaciółmi 

🙏 zjedliśmy lody w naszym ulubionym miejscu

🙏 i gofry w zupełnie nowym

🙏 oraz górę żelków w tym, otwartym na naszych oczach

🙏 nie kiwnęłam palcem w kuchni, bo nasze ulubione bistro karmi codziennie do 19

🙏 spędziliśmy cudowny czas z Młodą i nie tylko 

🙏 trochę się mimo wszystko, opaliliśmy

🙏 niedokończone sprawy przejęło następne pokolenie

Nie ma tego wiele więcej, ale na ekranie nie wygląda to tak beznadziejnie, jak w mojej głowie. 

W Belgii leje, odpoczywamy zatem. W przyszłym tygodniu też będzie lało, więc też odpoczniemy, aczkolwiek… mamy bilety na fajne wydarzenie w Antwerpii, ale o tym napiszę po fakcie. 

Dbajcie o siebie Kochani i odpoczywajcie w lepszym stylu niż my😂

Muzę Wam zagram, Favourite Things ale takie my way😘

P.S.

Dzięki Mo😘

poniedziałek, 17 lipca 2023

Urlop w PL

Pierwszy tydzień urlopu za nami. Tak bardzo w biegu, że na plaży pojawiliśmy się pierwszy raz dopiero w sobotę. 

Nasze seniorki są bardzo absorbujące. Ogarniamy sprawy urzędowe, wsparcie, wozimy obiadki, załatwiamy banki inne ważne sprawy. Dzisiaj jak wyszliśmy z domu przed 9:00 na spotkanie z lekarzem rodzinnym CioteczkiI, wróciliśmy o 15:30.

Teraz siedzimy na plaży. Przez chwilę padał deszcz, wieje niemiłosiernie, ale musieliśmy się na chwilę zatrzymać. Żeby nie oszaleć. 

Dużo rzeczy udało nam się załatwić, bo ‚tacy jesteśmy mili’, ale część oparła się o poważne upoważnienia. Jutro jesteśmy umówieni z notariuszem. 

I wszystko byłoby fajnie, gdyby żona Tedowego brata, który mieszka godzinę drogi stąd, nie publikowała foteczek na fb jakiż to oni mają cudowny urlop. 

Kurwa mać! Też bym chciała mieć! 

No nic. Deszcz nie pada, słońce świeci, morze szumi. Ch*j z nimi. W grudniu na pewno nie będziemy mieli dla nich czasu. Bo o czym mamy z nimi gadać? O wakacjach w Chorwacji?

piątek, 30 czerwca 2023

O wodzie będzie,

o wodzie, nie wódzie. Wódy nie tykam ze względów estetycznych, ani w tym smaku, ani urody nie dodaje😉

Ale wróćmy do wody. O tym, że składamy się w iluśtam procentach z wody (60-70, a dzieciaki nawet 75) wiedzą wszyscy i co z tego? Ja też wiedziałam, ale jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby tę wodę uzupełniać. 

-Mamooo- zagadała ostatnio Młoda- a ile ty pijesz wody dziennie?

-No ile piję, ile piję- zaplątałam się już na starcie- kawę na śniadanie, herbatę w ciągu dnia, czasem nawet dwie (oklaski), kawę na lunch, no i wieczorem dzbanek herbaty.

-Mamooo, czy ty słyszałaś jakie było pytanie?- przywołało mnie do porządku dziecko- pytałam o wodę.

-Nie umiem pić wody- przyznałam zrezygnowana- nie odczuwam pragnienia, nie pamiętam, nie wiem. 

I tak zaczęłam przyglądać się tematowi. Okazało się, że jak woda stoi pod ręką, to piję. Więc postawiłam. I piję. W chłodny dzień, jak teraz w Belgii, 8 szklanek ze spokojem i bez napinki. W upalny nawet 10. 

-Można? Można- podsumowała Młoda. 

A efekty? Oprócz częstych wizyt w toalecie, bardziej nawilżona skóra, więcej energii i, to, czego nie mogłam ostatnio ruszyć, średnio minus pół kilko na wadze tygodniowo. Bez wysiłku, bez zmian w diecie. 

Tak, że ten… pijcie wodę, a nie mleko (produkty mleczne według TCM wprowadzają do organizmu wilgoć, co powoduje infekcje zatok, gardła i inne tego typu) będziedzie… zdrowsi? Mój kumpel z liceum, pytany dlaczego  pije tyle wody, odpowiadał zawsze, że jego geniuszek wymaga podlewania, żeby stał się geniuszem. Podlewajcie geniusze, co Wam szkodzi? 😉

Pięknego weekendu Wam życzę, odliczając dni do urlopu

😎

sobota, 24 czerwca 2023

Dlaczego morze?

Nie myślałam, że to kiedyś powiem, bo przecież mój dom jest nad morzem, ale najlepiej odpoczywam nad morzem. Nie ma szumu fal, nie ma wiatru, nie ma piasku? Nie ma odpoczynku. 

Na wyspie było łatwo. Tam się było, chodziło na spacery po plaży, na Nordic Walking wzdłuż wody, a na urlop jechało się w góry albo gdzieś, gdzie nigdy wcześniej nie bliśmy. A teraz? Trzeba było poszukać miejsca, gdzie będziemy odpoczywać w weekendy. 

W ubiegłym roku włóczyliśmy się po okolicy, a tu nie ma morza tylko jezioro i rzeka, i kanały. Ale to nie było to. Trzeba nam było morza. 

Znaleźliśmy je 80km od domu po holenderskiej stronie. Nie jest to szczyt marzeń, (jak się w domu ma jedną z najszerszych i najczystszych plaż w Polsce, nic nie jest)  ale jest, szumi i jest piasek pod nogami. Jest godzina 18, sobota. Siedzimy na plaży i jest nam dobrze. To kolejny weekend, który tu spędzamy, ponieważ pogoda jest wyjątkowo łaskawa. Od trzech tygodni mamy poczucie, że nasz odpoczynek nabrał innego wymiaru. 

Taaaak, chyba tego było nam trzeba 😎

niedziela, 18 czerwca 2023

Wdałam się ostatnio

 w dyskusję z kimś, komu trochę zawdzięczam i usłyszałam, ogólnie mówiąc, że moje dziecko miało poważne kłopoty, bo jestem chu…wym pedagogiem i potrafiłam pomóc innym, a na swoim podwórku zawiodłam. 

Co kiedyś zrobiłaby dreamu? 

Pożarłaby babę i wypluła kosteczki.

Co zrobiła dzisiaj?

Nic. 

Oceny. Jak łatwo nimi rzucamy na prawo i lewo nie myśląc, że są krzywdzące. 

Nie jestem pedagogiem i nigdy nie twierdziłam, że jestem. Fakt, że nie posiadam wykształcenia pedagogicznego raczej mi pomógł, niż zaszkodził, bo relacje z dzieciakami przepuszczałam przez swoją wrażliwość, a odpowiedzi na pytania szukałam na własną rękę, stale się rozwijając. 

I chociaż została mi tylko garstka Orłów, dla nich rozwijam się nadal i nigdy, NIGDY, nie rzuciłabym w nich taką oceną, jaką rzucono we mnie.

Taki apel mam kochani. 

Empatia- to takie ładne słowo i taka ładna umiejętność. Nie musimy odczuwać lęku rozmówcy, bo ta poznawcza pozwala nam spojrzeć na świat jego oczami. To pomaga. W relacjach. 

A ja mam nauczkę. Nie będę już dyskutowała z kimś, kto MÓWI, że ma wielkie serce. Postoję z boku i zweryfikuję wielkość. 


Ta foteczka pięknie spina temat. Nigdy nie wiemy ile kosztowało naszego rozmówcę to, żeby zakwitnąć. Nie oceniajmy go pochopnie bo możemy jednym zdaniem zmieść jego powód do dumy.

środa, 14 czerwca 2023

Life goes on oraz rozkminy różne


 Zastanawiam się czasem dla kogo piszę. Znaczy piszę dla siebie, bez dwóch zdań. Blog jest zapisem pewnego procesu i ważne jest, aby mieć punkty odniesienia, ale czy kogoś, oprócz mnie of course, jeszcze ten proces obchodzi? 

Nie, nie, nie musicie odpowiadać. Może zostać tak, jak jest. Widzę statystyki, widzę Was, ale tak się zastanawiam brakiem potrzeby interakcji. Czy my już nawet nie musimy rozmawiać? Wpadamy gdzieś, zostawiamy po sobie ślad w postaci serduszka lub okejki i to tyle? 

Kiedyś (nie, nie, to nie sentyment, to stwierdzenie faktu) na bloga wchodziłam z wypiekami na twarzy. Blog żył. Notka była tylko pretekstem do tego, co działo się w komentarzach. A tam się odbywał wieczny kabareton albo poważne dyskusje o życiu w zależności od tekstu. Tyle, że ja się wtedy tak uroczo nakręcałam, że masakra. Dzisiaj milczymy i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. 

I tak sobie myślę, że może zapis mojego procesu jest zwyczajnie nudny, ponieważ nie znacie tła. I natychmiast pojawia się pytanie czy chcę, żebyście znali. Bo skoro od pięciu lat w pewnych kwestiach konsekwentnie milczę, po co teraz dłubać w zaleczonym? I kolejne pytanie, czy to jest zaleczone? Skoro proces trwa? Bo w gruncie rzeczy nie chodzi o zaleczenie. Chodzi o wyleczenie. 

Ubiegnę pytania. Nie chodzi o zdrowie, chociaż w zasadzie chodzi bardzo, tyle, że raczej całościowo, a nie w boku czy w kolanie. 

I najważniejsze. Nie lubię grania na remis. Jak mnie ktoś ujął, to łażę do niego i czytam. I ch… z tym, że nie mogę skomentować. Wiem, co dzieje się u Człowieka, na tyle, na ile uchyla drzwi do swojego realu. Czasem nie komentuję nawet, jeśli mogę bo czasy, kiedy dreamu waliła prosto z mostu dawno minęły i nie zanosi się na ich powrót i to jest wynik procesu, ale jestem. Nie gram już w grę komcia za komcię, widzę jednak, że niektórzy grają. Na zdrowie!

Zaraz zaczynają się wakacje. Moi uczniowie są pięknie ustawieni. I ja zaraz odpocznę gdyż jedna praca jest lepsza od dwóch prac.

Szukamy nad Morzem Północnym plaży zbliżonej do… chyba jednak pogodziliśmy się z faktem, że te idealne są na naszej wyspie albo na Barbadosie przy hotelu pewnej sieci na H. W tym roku nasza wyspa, Barbados musi poczekać. 

Idę oddawać się procesowi… może to kiedyś opiszę. A może wręcz przeciwnie, nadal będę konsekwentnie milczała. Jeszcze nie wiem.

Dobrego wszystkiego Wam życzę❤️

___________________________

Na zdjęciu sufit w piwnicach Pommery, 36m nad nami, żeby szampanowi było dobrze. A może to taka metafora życia? Jak jest dystans, to jest dobrze.


poniedziałek, 5 czerwca 2023

Tyle było okazji,

żeby coś napisać po drodze, ale jakoś nie było kiedy. 

Belgowie mają dwa długie weekendy w odstępie tygodnia. Szkoda, że w maju, bo biorąc kilka dni urlopu pomiędzy, moglibyśmy urządzić niezły objazd dzielni… bo wiecie, tu jest wszędzie blisko. 

Zauroczeni Szampanią postanowiliśmy tam wrócić. 

Wniosków z wyprawy numer dwa jest kilka, jednak żaden z nich nie brzmi: nigdy więcej do Szampanii, wręcz przeciwnie. Do brzegu jednak. 

Domaine Pommery to jedyny dom szampański, który za rozsądne pieniądze wpuszcza wszystkich. 

Jeżeli poważnie chcecie zobaczyć Veuve Cliquot, Tattingera,  Moet et Chandon czy innego Perrier Jouët postarajcie się o bilety na długo przed przyjazdem. W maju tak jakieś pięć, sześć miesięcy wcześniej. Miły pan, albo pani w garniturze oprowadzi Was po piwnicach, a na koniec poczęstuje kieliszkiem, lub pięcioma w zależności od wybranej opcji cenowej, szampana non vintage i to tyle. Jak patrzę na ceny przytoczonych wybrańców, myślę sobie, że szkoda czasu. Wejdźcie do Pommery, może do Vranken po drugiej stronie ulicy i to absolutnie wystarczy. 

Dzięki temu, że nie weszliśmy do żadnego dużego domu poza Vranken (nie tylko my, takich zabłąkanych baranków snujących się bo ulicach obu głównych miast Szampanii było więcej), który jest częścią Pommery nawiasem mówiąc, znaleźliśmy muzeum szampana i obejrzeliśmy Reims by night oraz znaleźliśmy bazylikę, gdzie koronowani byli pozostali trzej królowie Francji, którzy nie załapali się na Notre-Damme de Reims. 

Jeżeli chcecie posłuchać jak się robi szampana, poszukajcie ludzi z pasją poza Reims i Epérnay. Różnica będzie taka, jakbyście zwiedzali fabrykę sera, gdzie nikt nie widział krowy i odwiedzali pasjonata, który od dwustu lat robi sery według receptury pradziadka. 

Nasza perła, czyli zwycięzca tego wyjazdu to mały dom szampański w Trelou-Sur-Marne. Zapamiętajcie nazwę Météyer Père et Fils bo stoi za nią piękna historia. Produkują szampana od 1860 roku, przekazując wiedzę i talent z ojca na syna. Dzisiaj prowadzi go małżeństwo Anna i Frank. Frank to winiarz, nie gawędzi z gośćmi, nie kokietuje kupców, przebywa w swoim świecie. To, że produkuje szampana tradycyjnie nie znaczy, że nie korzysta z nowoczesnych sprzętów, nie lata po piwnicy w rękawiczkach i nie obraca butelek sam, ale sam blenduje wina z trzech podstawowych szczepów, z których powstaje szampan tak, jak nauczył go dziadek. Anna… jest Polką i pewnie dlatego mimo, że bezczelnie wbiliśmy tam uprzedzając na godzinę przed przyjazdem, poświęciła nam czas i energię. Zwykle taka prezentacja to dwa trzy spróbowane szampany. Nie wiem, ile spróbowaliśmy, ja miałam pełną śrubę. Wiem za to ile kupiliśmy i każda kupiona butelka była warta swojej ceny. 

Na drogę zostaliśmy wyposażeni w informację, że 20km od Trelou urodził się Jean de la Fontaine, oszołomieni dziełami Franka pojechaliśmy szukać śladów Kruka i Lisa.

Ten weekend spędziliśmy w domu, kiedyś trzeba odpocząć, ale myślę, że wrócę jeszcze do historii mnicha, który jest ojcem szampana z wypadku i opowiem Wam dlaczego ta historia to urocze banialuki i co wspólnego z szampanem mają Anglicy😉

A teraz niech przemówią obrazy:



Pani Ania zaprosiła nas do swojej galerii sztuki w piwnicach Météyer .


Bazylika świętego Remigiusza, tu koronowano pierwszych trzech królów Francji, tu również znajduje się grób świętego. 

A to już Vranken z 1904 roku.


Notre-Damme pięknie oświetlona nocą.



Nie, to nie są narzędzia tortur, tylko sprzęty do produkcji szampana.


Mistrz od bajek pilnuje porządku na rondzie.





Wszystkie wioski mają swój urok, ale te w Szampanii mają go jakby więcej, a i drzewa przybierają tu dziwne kształty kieliszków… do szampana😉

niedziela, 21 maja 2023

C jak Szampania

Nasz pobyt w Ardenach był krótki ale bardzo intensywny. Zjedliśmy tam najlepsze makaroniki w życiu. Przeszliśmy około 24 kilometry w półtora dnia i stwierdziliśmy, że jak na to, że pojechaliśmy w góry pierwszy raz od rozpoczęcia covidu, jesteśmy w niezłej formie. Nie kusiliśmy losu jednakowoż i stwierdziliśmy, że w kolejnym dniu trzeba pochodzić po płaskim. 

Płaskie było półtorej godziny drogi od Charleville Mézières- naszej ardeńskiej bazy wypadowej, a nazywało się Szampania (Champagne). 

Naszym celem było miasteczko Hautvillers, serce Dom Perignon i, jak głosi legenda, miejsce, gdzie powstał pierwszy szampan. 

Jadąc do Hautvillers, zupełnie spontanicznie zjechaliśmy do Reims. Nawigację szybko przestawiliśmy na centrum miasta, dzwoniło mi gdzieś, że to tam koronowano kilku królów Francji (jak się na miejscu okazało, jedynie kilku nie koronowano), a Ted wiedział, że mieści się tam kilka domów szampańskich. 

Wjeżdzając do miasta zauważyliśmy piękny dom za imponującym płotem. Widniał na nim napis Pommery Vranken i tak szybko jeszcze nigdy nie wrzucaliśmy kierunku, żeby zjechać w prawo. 




Mogło się nie udać wszystko, nie było miejsca do zaparkowania, ale krążąc w kółko kolejny raz zauważyliśmy miłego pana w uniformie z logo, otworzył bramę i zaprosił nas gestem na prywatny dziedziniec. Nie mieliśmy biletów, udało się je kupić. Nie było już możliwości zwiedzenia piwnic z przewodnikiem, ale pobraliśmy aplikację na telefon, która pięknie, w piwnicach 36 metrów pod ziemią, oprowadziła nas po świecie powstającego tam szampana. Byliśmy tacy szczęśliwi, że nawet nie sprawdziliśmy, czy w aplikacji można było wybrać inny język, niż angielski. 




W jednej z piwnic pozostawiono po butelce z 
najlepszych roczników jakie powstały w Domain Pommery. Poczytajcie sobie daty. Piwnica jest ogromna, ja zrobiłam zbliżenie tylko na te najstarsze.





Na koniec wypiliśmy po kieliszku szampana (we Francji możesz jeździć po jednym kieliszku, o czym powiedział nam miły pan w barze, jak zeszliśmy z gór do Monthermé) i ruszyliśmy do katedry z dokładnym namiarem na parking najbliższy temu przybytkowi. Pan, który zaprosił nas do zaparkowania na wewnętrznym dziedzińcu doskonale pokierował nas do centrum… a podobno Francuzi nie mówią po angielsku. 

Katerda jest przytłaczająca i piękna. 





Spędziliśmy tam godzinę i ruszyliśmy na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Francuzi znają się na kuchni, znają się na przygotowywaniu deserów, znają się na serwisie i na kreowaniu atmosfery. 

Po idealnym lunchu ruszyliśmy dalej.., odwiedzić braciszka Pierre’a, ale to już będzie zupełnie inna opowieść.

I jeszcze kronikarski obowiązek: wejście do piwnic Pommery to 26€ od osoby, w cenę wliczony jest kieliszek szampana, parking gratis. 

Parking przy katedrze to 4€ z tym, że nie wolno tam było parkować dłużej niż 2 godziny.