Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

środa, 30 grudnia 2015

A po pier... oraz najlepszości!

co mi tam, powiem to.
A po pierdolnięciu nastała cisza.
Też tak macie?
Coś jebnie z hukiem, a potem ze zdziwieniem patrzycie, jak w dniu następnym świeci słońce.
Szukam pracy.
W Poznaniu.
Nie dla siebie ofkors.
I nie dla Młodej.
Dla Agi.
Miała pracę przez... miesiąc, kurwa!
Państwo zapomnieli Jej powiedzieć, że przed świętami potrzebują jelenia... renifera raczej.
Już po świętach, nie?
No, to tyle w temacie...
Młoda pojechała i nastała cisza jeszcze bardziej głucha (Dlaczego cisza jest głucha? Jest ciszą i dlatego jej nie słychać, a może to my głuchniemy?)
Planów sylwestrowych nie posiadam.
A w zasadzie tak.
Zapalone lampki na choince.
Butelka wina białego.
Muffiny ze szpinakiem i ricottą.
Książki sztuk niepamiętamile i wszystkie jeszcze pachną nowością.
Kilka nowych płyt do przesłuchania.
Święty spokój
Ted spędza Sylwestra w pracy.
Imperatyw świętowania mamy w dupie, jak widać.
Ale Wy się bawcie!
Niech Wam będzie pięknie teraz, jutro i w całym 2016.


niedziela, 27 grudnia 2015

Już nie potrafię...

Z radością patrzyłam w pierwszy dzień świąt, jak ludzie biegają w samo południe...
Kiedyś, przy tej okazji równie radośnie stukałabym się w czoło.
Wigilia i Boże Narodzenie były wolne od sportu, diety i wszystkiego, co byłoby jakimkolwiek przymusem.
Było leniwie, spokojnie i dobrze.
Było wszystko to, co smaczne... to co uwielbiamy.
Jednak w drugi dzień świąt nie dałam już rady w bezruchu.
Ruszyłam d... się z sofy i po czterdziestu pięciu minutach endorfiny załatwiły wszystko to, czego nie dały rady uczynić pierogi, uszka pieczony karp i makowce.
Nie potrafię się już objadać i czerpać z tego  przyjemności.
Się popsułam :D
Potrafię za to odciąć się od virtuświata, co bardzo mnie ucieszyło.
Dzisiejszy powrót wprawił mnie w zdumienie.
Ludzie spędzili święta na fb, blogu, online.
Nie-do-u-wie-rze-nia!
Boją się zostać sam na sam z rodziną?
Ze swoimi myślami?
Potrzebują odskoczni w postaci stałego punktu odniesienia jakim jest ten nierealny?
Gdzieś przeczytałam, że 'sztuką jest odkryć samego siebie i... nie przestraszyć się'.
To, co odkryłam w te święta raczej mnie cieszy.
Potrafię leniuchować.
Nie potrafię już żreć.
Nadal uwielbiam moją rodzinę, bo są porąbani.
To były dobre święta.
Mam nadzieję, że Wasze też były dobre.

środa, 23 grudnia 2015

To już... Ding Dong, Ding Dong! :D

Najpierw MUZA

Cichutko, na paluszkach, w pantofelkach przyszły Święta.
Bez bucirów ciężkich, kożucha i futrzanej czapy...
Ale z zapachem choinki, przypraw korzennych i maku.
Przyszły i przyniosły radość, spokój i tę pewność, że będziemy razem...
Przy wspólnym stole, nakrytym białym obrusem.
Z siankiem pod i opłatkiem na nim.
I nakryciem dodatkowym w tym roku symbolizującym Tych, Którzy Nie Dali Rady Dotrzeć.
Czekającym na Tego, Który Lekko Spóźniony, ale jednak dołączy.
W oczekiwaniu na Tą, Dla Której Pod Naszą Choinką Zawsze Czekają Prezenty.
Takie połatane będą te nasze Święta.
Ale będą nasze.
Będą dobre.
Będą piękne.

I niech Twoje takie będą, ponieważ dobro jest w nas, a magia kolędy dopełni dzieła.

niedziela, 20 grudnia 2015

Nie jestem pieprzoną anorektyczką

Piętnaście kilogramów temu miałam taki problem, że szłam do sklepu i mogłam tylko  pomarzyć, o tym, co mi się podobało...
Wczoraj doznałam jakże nieprzyjemnego zaskoczenia.
Ruszyłam w miasto, w poszukiwaniu czarnych, eleganckich spodni.
Po tym, jak spadły mi z... bioder te, w rozmiarze 36, opadły mi również skrzydła i ręce.
- Co jest kuźwa ze mną nie tak? - myślałam w drodze powrotnej.
Idąc po zakupy, spotkałam dawno niewidzianą sąsiadkę.
- Nie chudnij już- powiedziała- wolałam cię tamtą z maja ( nie ona dźwigała moje dupsko- mój kręgosłup z nim walczył).
Wpadłam do mamy z jajkami:
- Wejdź- ucieszyła się na mój widok- poczęstuję cię zupą pomidorową. Mam dobrą, na śmietanie.
- Dziękuję, wie mamusia, że nie jadam zup- ja jej na to.
- Ale przecież mówiłaś, że nie jesteś już na diecie- odpowiada z żalem.
Według mamy, brak diety do wpier... do odstrzelenia guzika w spodniach lub w spódnicy.
- Zjedż czekoladkę- mówi ciocia- A, nie!- reflektuje się zawiedziona- Ty się musisz pilnować, żeby teraz nie utyć.
Aaaaaaaa!!!

Frustracja?
Po takim wyczynie?
Jak mogłam dać się tak zdołować?
Poszłam dzisiaj do NORMALNEGO sklepu.
Kupiłam spodnie.
W rozmiarze 38!!!
Od trzech tygodni nie chudnę i nie tyję.
Dla mnie TO jest wyczyn!
Trzymam wagę.
I TAK!!!
Dopuszczam zarobienie kilograma w Święta!

Że też ludzkość nie może się zająć własnymi kilogramami, piernikami, lepieniem pierogów, czy karpiem, tylko moją 'anoreksją'.

Taki obrazeczek znaleziony tu, przyplątał mi się tytułem komentarza.




czwartek, 17 grudnia 2015

Atmosfera przedświąteczna z doskoku

Postanowiłam, zadbać o swoje zdrowie psychiczne.
Moją działalność ograniczyłam do pracy i świątecznych przygotowań... z doskoku.

Prezenty kupione, zamówione- idą, lub są do odbioru, jak znajdę czas, żeby po nie wpaść.
Kulinarnie lecę standardowo, więc nie ma co deliberować i wymyślać koła.
Pierogi w ilości jakieś 300 i 180 uszek udziergała Ciocia Irena (dzięki Ci Boże za Ciocię i jej sprawne dłonie).
Muszę trochę odciążyć menu świąteczno- obiadowe, żeby nie przegiąć, ale to nie jest problem, mam już taką wprawę, że genialnymi potrawami z drobiu sypię, aż sama się dziwię.
Młoda kategorycznie zażądała pierniczków, ale upiecze je sama po przyjeździe, więc nie dokłada mi to pracy.
Wczoraj bardzo późnym wieczorem powstała żurawina do kaczki, gdyż to, że ja jej nie zjem, nie znaczy, że zostanie mi odpuszczona.
W piątek zrobię ciasteczka korzenne, w nadziei, że jak je Młoda zobaczy i spróbuje, daruje sobie pierniki. 

I tak doskakuję, coś robię i wracam do pracy.

Przestałam słuchać wiadomości, na oglądanie nie mam czasu i jakoś zrobiło mi się lepiej.
Póki oglądałam, było mi wstyd.
Za Polaków.
Zresztą nie pierwszy raz.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Taki dziwny stan

Umyłam okna, na które od soboty leje deszcz.
Nie martwi mnie to.
Powiem więcej, mam to gdzieś.
Patrzę w TV i nadziwić się nie mogę.
Czytam opisy ludzi na fb i zastanawiam się, jak mogłam dodać ich do znajomych.
Fala głupoty płynie przez kraj, pomieszana z nacjonalizmem i uwielbieniem z jednej, złością na jednego człowieka, z drugiej strony.
Dzieli i rządzi, jak genialny strateg.
Nie widzi do przodu, bo króciutki jest.
To się zaraz źle skończy.
Polak, Polakowi, tak przy Bożym Narodzeniu, kołek na łbie rozwali albo inny ciężki sprzęt.
Jakież to nasze.
Racja jest moja i mojsza.
Ojczyzna już nawet nie majaczy w tle.

Zerkam w kierunku szuflady z paszportami.
Ciągle jeszcze mamy amerykańskie wizy, a Młoda za rok robi licencjaty dwa.
Może jednak trzeba ponownie rozważyć sprawę.
Nie, nie uciekam.
Nie chcę brać udziału w czymś, na co już nie mam wpływu.
Poszłam, wybrałam, przegrałam...
Ale czy tylko ja?

niedziela, 6 grudnia 2015

To chyba już...

Zapłonęła druga świeca.
Na wieńcu, co to go z poślizgiem pewnym zrobiłam.
Namawianie się z Młodą na Teda.
Z Tedem na Młodą.
Z Nimi na Agę...
Chodzenie po sklepach i szukanie.
Dla Mamy, dla Cioci lokalnej i dla tej wielkopolskiej.
Robienie chust w międzyczasie.
Spełnienie własnych marzeń, przez spełnianie ich innym.

Cały weekend dziergałam kartki dla Starszaków z Niegowa, jeszcze pięć, kończę i wysyłam.

Nadal wkurza mnie piosenka 'Last Christmas', ale chyba cieszy mnie już to, że zaraz wszyscy przyjadą, usiądą przy moim stole i... co najważniejsze dyżur w kuchni pełnić będę nie tylko ja, a naczynia umyje sprzęt.

Chyba już mogę sobie zagrać TO, co w moim domu jest oznaką nadchodzących świąt.
I ciastka korzenne upieczemy... za 62 kalorie sztuka, żeby wszystko się zgadzało :D

czwartek, 3 grudnia 2015

Spryciarz czyli small talk

- Co to znaczy young?- pytam zaczepnie, gdyż wiem, że wiom.
- Young to lewy obrońca Manchesteru United!!!- odpala, z iskrą w oku, Antek.

Kocham Ich.
Uwielbiam ich poczucie humoru.
Dla Nich warto iść do pracy!!!


poniedziałek, 30 listopada 2015

Słoń...

W sobotę, po dwustu trzech dniach skończyła się moja faza odchudzania.
Zaczyna się stabilizacja wagi.
Nagle, z dnia na dzień więcej mi wolno.
Duuuużo więcej.
Nie potrafię z tego korzystać, hahaha!
Jestem jak słoń.
Podobno wystarczy mu do nogi zainstalować łańcuch, żeby zakodował, że jest więźniem, nie musi być przywiązany.
Ja też mam zakodowane.
Tak sobie marzyłam, że jak będę mogła...
I zjadłam.
Kawałek (kawałeczek!) zaległego tortu imieninowego i dwa (dwa!!!) mini eklerki.
Ten drugi mnie przerósł.
Idę kupić olej z czarnuszki.
Gdzieś trzeba nadrobić te kalorie i nie zamierzam tego robić cukrem.
Muszę przestać chudnąć ;)

P.S.
W tym zamieszaniu zapomniałam o wieńcu adwentowym chociaż świece z cyferkami czekają od września :(

środa, 25 listopada 2015

Czasem lubię...

Raz do roku.
Z zaskoczenia, po północy.
Grubą księgę jakubową dostać.
I zamiast kwiatka płytę.
Pod poduszką.
Premierową.
I śnieg po odsłonięciu rolet.
I obiad wspólny.
Bo dziwnym zrządzeniem losu On ma wolny dzień.

Nie upiekę dzisiaj pierniczków.
Nie wiem, czy w ogóle upiekę.
Ale to też chyba lubię.



czwartek, 19 listopada 2015

Tylko mi nie wymiękaj...

Kilka dni temu Ted wrócił do domu późnym wieczorem, a ja powitałam go tekstem:
- Dobrze, że jesteś... zjedz galaretkę.
Tu musi się pojawić małe wyjaśnienie. Nie jadam słodyczy od czasu przejścia na dietę, ale jak już kiedyś pisałam, jestem na diecie, a nie na zesłaniu za grzechy całego świata. Jadam więc słodycze wegańskie, suszone owoce i, od czasu, do czasu, kawałek 'normalnego słodycza', ale zawsze jest to odrobina ugryziona od kogoś :) Taki człowiek próba ze mnie. Ten gryz zupełnie zaspokaja moją potrzebę, bo wiem, że bezkarnie wolno mi to zrobić.
Wróćmy jednak do naszej opowieści.
- Tylko mi nie wymiękaj!- zareagował nerwowo Ted, bojąc się chyba, że zarzucę dietę.
- No coś ty!- obruszyłam się- Nie teraz kiedy jestem prawie u celu!

W sobotę na zakupach.
- Kochanie nie ma już w domu nic słodkiego, na co masz ochotę?- zagaiłam między półkami.
- Wiesz, chyba na nic, kupię sobie suszone figi, już od dawna mam na nie ochotę- zadziałał prewencyjnie Ted.

Hahahahaha! Myśli, że przechytrzył system.
To ja przechytrzyłam.
Ted przestaje jeść słodycze :D
Na zdrowie, Kochanie! Na zdrowie! :D:D:D

piątek, 13 listopada 2015

Petycję mam taką do świata albo dwie

Ten tydzień minął tak szybko, że prawie go nie zauważyłam.
Zapiernicz był raczej standardowy czyli piętami po dupie, ale wolna środa sprawiła, że poszło pershingiem.
I w związku z tym, że idzie nowe i szykują się zmiany oraz mamy nowa miotłę, uprzejmie upraszam o śródweekendzie czy jakoś tak.
Taki wolny dzień w środku tygodnia daje oddech i pozwala na piątek spojrzeć z innej, bliższej, perspektywy.
Chrzanić kasę, pracownik wypoczęty, to pracownik kreatywny.
Ja chcę być kreatywna.
Uwielbiam to.
Wykreuję sobie coś fajnego.
Zieloną herbatę z płatkami róży.
Albo coś innego...
Jeszcze nie wiem co, ale na kreowanie mam cały weekend.
Oraz chyba obejrzę Jamesa Bonda.
Albo nie...
Kreatywni ludzie mają podobno pięćset myśli na minutę.
Tak...
Człowiek wypoczęty to przyszły twórca.
Oraz wkurwiają mnie reklamy świąteczne, które latają w tiwi od 2 listopada.
Jak przyjdzie co do czego, na święta będę miała pełny wyrzyg.
Czy ktoś to może powstrzymać?

środa, 11 listopada 2015

Dzień Niepodległości oczami piątoklasistów czyli...

... strach się bać.
Jako, że nasze Święto Niepodległości pokrywa się z Vetarans Day w USA, chciałam o tym opowiedzieć dzieciom, ponieważ muszą też znać podstawowe święta krajów anglojęzycznych.
- Jakie jutro mamy święto?- pytam wczoraj wiedząc, że Orły są po apelach, przedstawieniach i innych eventach, w których sami brali udział. Naiwnie liczę na szybkie przejście do zakończenia pierwszej wojny światowej i meritum w postaci Święta Weteranów.
- Nooo dzień niepodległości- odpowiadają pewnie.
- Po co obchodzimy to święto?- szybko zmierzam w kierunku...
- Bo odzyskaliśmy niepodległość?- już pytają.
- Mogłam słuchać na apelu- wzdycha Maryśka w tle licząc, że nie słyszę.
- Ale co się wydarzyło, że musieliśmy ją odzyskać?- dociekam wrednie.
- No skończyła się wojna- strzela Kacper i już myślę, że jesteśmy u celu. Jeszcze tylko jedno pytanie...
- Jaka?
- Nooo druga- pada strzał z armaty, Orły nieświadome mojego załamania nerwowego, ciągną niezrażone- pokonaliśmy Rusyjczyków Austryjaczyków i...
-... i Niemców!- duma maluje się na ich twarzach.
Ja tracę nadzieję.

Radosnego świętowania!!!

sobota, 7 listopada 2015

Łykendunio, łykędzik...

Hołubię.
Poprzedniego nie pamiętam.
Pełen bieg i konieczność bycia w trzech miejscach jednocześnie jakoś zamordowała mi święto.
Oraz nie pamiętam, żebym choć na chwilę usiadła nie zerkając na zegarek.
Chociaż nie... usiedliśmy przy kawie i cieście.
Ja upiekłam cukiniowe, wegańskie, moja bratowa placek drożdżowy ze śliwkami.
O matko, jakie to było pyszne.
Pierwszy raz od 180 dni zjadłam 'normalne' ciasto, no... drugi, bo zgubioną dychę świętowałam listkiem czekoladowo-wiśniowego.

Dzisiaj było leniwe wstanie.
Wyprawa do koleżanki na działkę po mini kiwi i kwiaty.
Potem trzeba było z tym urobkiem coś zrobić... ale znowu jest leniwie.

Chyba poczytam.
Zrobiłam sobie prezent czas jakiś temu i teraz zerkam na niego, a on wprawia mnie w doskonały  humor.
Zamówiłam sobie prenumeratę 'Świata Dysku' i raz w miesiącu pan listonosz przynosi mi dwie świeże, pachnące (uwielbiam zapach farby drukarskiej) książki Terrego P.
Zaraz zaaplikuję sobie na głowę princessę kokosową, zrobię zieloną herbatę i... niech tam sobie będzie jesień.

P.S.
Nie chcę zapeszyć, ale niektórzy ludzie przywracają mi wiarę w to, że nasze szkolnictwo nie schodzi zupełnie na psy... i nie chodzi mi o edukacyjne rewolucje nowej miotły.
Napiszę coś, jak się sytuacja rozwinie, bo chwilowo jest to jedynie kiełkujące nasionko.

Leńcie się, jako i ja czynię.

czwartek, 29 października 2015

Bezrefleksyjnie chwilowo


Siedzą i piszą test.
Z dwóch czasów.
Powtarzanych do wyrzygania, spiralnie...

Napisz definicję.
Podaj przykład.
Wypisz określenia charakterystyczne dla tego czasu.
Nie czepiam się szczególnego użycia.

- Mam przykłady, mogę nie pisać definicji?- pada pytanie.
- Nie możesz- odpowiadam krótko.
- Ale dlaczego-?- następuje bunt- Przecież potrafię podać przykład!
- Musisz mi umieć odpowiedzieć na pytanie, w jakim celu używasz konkretnego czasu.

No nie musi jednak.
Pisze" 'czasu teraźniejszego używamy, żeby opisać co działo się kiedyś'.

- A jak skończymy pisać, zagramy w Scrabble?- pytają z nadzieją.
- Nie. Żeby zagrać w Scrabble trzeba mieć podstawy w postaci zasobu słownictwa.
- Ale my mamy słownictwo...
- Tak... - ja na to, a w myślach 'w dupie, jak wszystko inne'- głośno dodaję jednak- Nie lubię grać sama ze sobą, jak będziecie gotowi, to wam powiem, że to już.

Zawsze zadziwia mnie, że nic nie wiedzą, są jak biała tablica i potem, gdzieś w międzyczasie zaczynają myśleć, wyciągać wnioski i pojawia się słownictwo.
I sama nie wiem, nad czym ciężej pracuję.

sobota, 24 października 2015

Princessa Kokosowa

Siedzę w domu i ratuję.
Burzę loków swoich ratuję.
Żeby była burza, musi być ich dużo, a ostatnio nie jest.
Lecą, jak liście z drzew.
Wiem, wiem.
Schudłam, ograniczyłam, mam efekty.
Tyle, że z ilości przeszłam w jakość, ale mój organizm nie docenił jakoś i się buntuje.
Robię mu zatem SPA.
Olej kokosowy na skórę głowy robi podobno tak samo dobrze, jak przyjmowany doustnie.
Mam więc na głowie coś, co sprawia że pachnę, jak Princessa Kokosowa, a wyglądam jak kebab oraz nerwowo odliczam czas do końca akcji.

Ciekawe czy te moje wygłupy dadzą jakieś efekty.
Musiałam się też złamać i nabyć jakiś witaminowy suplement diety.
Nigdy, kurna, tak rozsądnie nie jadłam.
Ja nie jadam, ja się odżywiam!
Kuźwa, czego jeszcze chcesz organizmie mój?
Na jedno możesz liczyć.
Na powrót 13 kilogramów nie masz szans :D


czwartek, 22 października 2015

Ja to się chyba nigdy nie przestanę dziwić

Znasz kogoś sto lat.
Zjadłeś z nim beczkę soli, tak myślisz.
Nic nie może Cię zaskoczyć.
A tu psikus.
Sms w trakcie zajęć jest jak uderzenie w brzuch.
Ale, ale... nie takie ciosy brałeś na miękkie i różowe.
Głęboki wdech, zajęcia nie mogą stracić na jakości, uczniowie nie zasłużyli na bylejakość.
Odsyłasz wiadomość.
Po chwili zajęcia toczą się dalej.
Ten, kto do Ciebie pisze wie, co robisz i zdaje sobie sprawę, że wybija Cię z rytmu.
Wyciszasz telefon.
Smsy przychodzą jeden po drugim, pisane bez ładu, składu i pod prąd interpunkcji.
Rozmówca się sam nakręca.
Oj, oj, niedobrze...
Przez chwilę uśmiechasz się do siebie.
I odpisujesz mierząc celnie, w punkt.
Lata praktyki nauczyły Cię nie kopać się z koniem, ale też nie kładziesz głowy pod topór.
Już nie.
Ostatni sms należy do Ciebie.
Po zakończeniu pracy jeszcze raz czytasz całą konwersację.
Nie dałeś się ponieść emocjom.
Nie zniżyłeś do poziomu rozmówcy.
Nie zjecie już ani grama soli z tej samej beczki.
Uff.
Kolejna znajomość odstrzelona.

I znowu jestem zdziwiona...

Pisałam już o tym.
Wolę być naiwna niż wyrachowana.
Ale czy ja gdzieś napisałam, że lubię być zdziwiona???


środa, 21 października 2015

O srebrnym smoku, który zeżarł nam ogórka

czyli jak używać lodówki.

W naszej kuchni rozgościł się srebrny smok, biały wyprowadził się do biura na dół.
Okazuje się, że ze starym smokiem jakoś się dogadywaliśmy, ale ten nowy jest strasznie narowisty.
Po pierwszej nocy pod naszym dachem, okazało się, że załączone opcje standardowe zabiły nam ogórka i rzodkiewki.
Smok ział... lodem :D

Trzeba jednak poczytać instrukcję.
Ale jakto jakto?
Instrukcję obsługi lodówki mam czytać?
Co to ja nie wiem, jak używać sprzętu, który, odkąd pamiętam, stał w moim domu?

No kurka nie wiem... chyba.
Zamarznięty ogórek jest niejadalny, podobnie, jak mrożone rzodkiewki... nawet po rozmrożeniu.

Na szczęście jestem w pracy.
Liczę na to, że jak wrócę, Ted zaprzyjaźni się ze srebrnym smokiem i przekaże mi wnioski.

Niniejsza notka powstała jako mój komentarz do finiszującej kampanii wyborczej ^,^

czwartek, 8 października 2015

Tęsknona za "Opowieściami z psychiatryka"

Miałam kiedyś taką fantazję, że na każdą nominację do nagrody odpowiadałam 'Opowieścią z psychiatryka'. Ekhhhh, piękne to były czasy.
Dzisiaj jest taka pełna p... , że obdarowana przez Zante, medalem za zasługi na polu, westchnęłam sobie tylko z żalu i tęsknoty za moim niegdysiejszym tempem życia.

Będzie banalnie, bo na nic innego nie mam chwilowo fantazji.

1.Piszę blog, bo … szczerze mówiąc ostatnio nie piszę, trudno mi zatem odpowiedzieć z sensem ;) 

 2. Gdy miałaś naście lat Twoim guru i autorytetem  była/był … była... moja Mama. Nauczyła mnie walczyć zawsze do końca i nigdy nie tracić nadziei. Straciłam nadzieję tylko wtedy, kiedy Ona ją straciła...

 3. Jak tamta fascynacja ma się do dziś, gdy masz dziesiąt lat? Nic się w tym względzie nie zmieniło, chyba tylko to, że do Panteonu dołączyła moja Babcia. Fascynują mnie silne  zwykłe/niezwykłe Kobiety.

 4. Z nieba spadło Ci 10 tyś. zł , ale możesz je wydać tylko na siebie. I co zrobisz?
Zgłupieję ze szczęścia, a potem wsiądę do samochodu i pojadę... do Empiku :) Ostatniego tysia wydam na ciuchy, gdyż nadal ( i już tak zostanie) wszystko na mnie wisi.
Naprawdę nie mogę się podzielić?


 5. W codzienności nie mogłabym  obyć się bez … leniwego śniadania z Tedem. Jak nie ma Go w domu, nie smakuje mi nawet kawa.

 6. A na emeryturze to chciałabym … podróżować i cieszyć się sukcesami Młodej.

 7. Jak książka to z gatunku … fantasy (no Pratchett, ale też Jonathan Carroll, chociaż ostatnio przeczytałam 'Florystkę'- Katarzyny Bondy i nie była to dla mnie kara) oraz biografie różnych popaprańców (czy Kirę Gałczyńską można nazwać popaprańcem?)

 8. Czasem mi wstyd, ale do łez wzrusza mnie … dobroć. Taki program 'Home makeover' (w którym  ludzie pomagają innym, dotkniętym przez los, wyremontować dom) powoduje, że mój mózg wytwarza  jakieś ogromne pokłady emocji, jak głupia cieszę się szczęściem innych i wzrusza mię to do łez.

9. Są przedmioty, które kojarzą się z dzieciństwem. Dla mnie to … nie przedmiot, to smak i zapach szarlotki i tortu śmietanowego z galaretką i czerwonymi porzeczkami, jadanych na ganku domu moich Dziadków 26 lipca.

 10. „Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma..” Masz takiego bzika na jakimś (albo czyimś) punkcie? Ja generalnie jestem nieźle porąbana. Bziki mi się mnożą, niektóre odchodzą, a potem wracają. Teraz to chyba szydełko i zdrowe gotowanie, no i sport... który wrócił po latach, a który odkryłam ponownie, jako ogromną przyjemność (ekhh te rezultaty :) oraz jednak... góry.
 
11. Każdy ma jakiś talent. Ty masz w darze od natury … podobno jestem człowiekiem wielu talentów. Ja cenię sobie ten, który sprawia, że 'uczę nawet kamienie', a one idą w świat i zdają egzamin... z życia.

Więcej grzechów nie pamiętam. Spowiedź niniejsza powstała w trakcie, gdy Młodzi Ludzie pisali testy i rozwiązywali zadania. Nikt nie poniósł szkody na umyśle w związku jakością mojej pracy.

Nie nominuję nikogo, gdyż nie mam czasu wymyślać pytań nękających ;)


Order przekazuję wszystkim, którzy mnie odwiedzają, gdyż szczęście się mnoży, wtedy gdy się dzieli.
Amen :D


P.S.
Dziękowałam już Matce Whitney Huston?
Bo Zante tak, osobistnie, na Jej blogu :*

wtorek, 29 września 2015

Jesień, panie

... rozgościła się bezczelnie w okolicy.
Chłodem wali w okna nocami, aż kołdry ciepłe migusiem wytargaliśmy z garderoby.
Cichaczem wychwalamy decyzję o zainstalowaniu ogrzewania gazowego i wypięcie się na PEC, gdyż po przekręceniu gałki w domu robi się jakby przyjaźniej.

Słońce za oknem nie ogrzewa już klasy.
Jest, ale jakoby go nie było.
Zimno w nogi.
Chętniej wstaję do tablicy... a Oni łatwiej przyswajają, bo wychowani są w kulturze obrazkowej.

Czasu nie mam na nic, gdyż... zawalczyłam o wolną sobotę.
Pracuję, znaczy, w tygodniu do padu na twarz, ale za to cały, caluśki weekend jest mój.
Mogę czytać, pitrasić przysmaki, spacerować (ciągle jeszcze w słońcu) oraz ewentualnie łaskawie robić nic :)
Po dwóch latach odkrywam weekend na nowo.
Bardzo przyjemne jest to odkrycie.
Trochę takie, jakby mnie ktoś wypiął z kieratu.
Chodzę sobie w sobotę po świecie i dziwię się, że nie muszę się spieszyć, nigdzie gnać, nikt nie czeka umówiony.
Ekhhhhh pięknie jest, nawet, jak trochę zimno :D

poniedziałek, 21 września 2015

Podsumowując epitetem pierwszy tydzień pracy...

... mogę tylko napisać 'kurwa mać'.
Przez pierwsze dwa tygodnie września misternie układałam plan zajęć.
Przychodząc w poniedziałek do pracy, nie miałam już planu.
Jakiś idiota (gdyż od uczniów dowiedziałam się, ze Pani A.D., która zwykle układała plan jest na urlopie zdrowotnym) w renomowanym liceum zabłądził w rubryczkach i piąty, tak PIĄTY, raz zmienia plan.
W piątek nie miałam w planie żadnych zajęć z jedną maturzystką rozszerzoną, a dzisiaj od rana nie mam z następną. Ja wiem, że trudno jest ułożyć taki plan, ale może trzeba było zacząć w połowie sierpnia, dzisiaj już by działał. Przecież te dzieciaki maja też szkoły muzyczne, zajęcia sportowe i inne zajęcia, których terminy również trzeba dopracować.

- Pani Dreamu- dzwoni jedna mamusia- dlaczego moja córka dostała się do słabszej grupy na angielskim?
- No i co ja mam odpowiedzieć?
Może kurwa za dużo ma zajęć i pisała test w biegu, bo pędziła na kształcenie słuchu w szkole muzycznej, do której chodzi realizując pani chore ambicje? Z najlepiej poinformowanego źródła wiem, że nienawidzi grać na flecie, bo marzyła o fortepianie. Może rozdrabnianie się na chemię, matematykę i taniec to dla niej zwyczajnie za dużo? Czasem ze zmęczenia płacze i nie jestem w stanie prowadzić zajęć, ale jak mówię, że zadzwonię i porozmawiam z mamą, prosi, żeby tego nie robić.

Ludzie, jeżeli Wasze dzieci chodzą na zajęcia dodatkowe, upewnijcie się, że realizują swoje pasje, a nie Wasze ambicje!!!

I żeby nie siać defetyzmu...
Pierwszy tydzień pracy utwierdził mnie w przekonaniu, że zmiana sposobu odżywiania, to już nie tylko kaprys, to nawyk. Powrót do pracy nic nie zmienił ani w rytmie dnia, ani treningu.
Jest dobrze oraz jestem z siebie dumna.
Dobrze jest do tego stopnia, że żakiety, w których pracowałam jeszcze w czerwcu muszę zostawić w szafie, gdyż wyglądam w nich jak mały powstaniec.
Moja koleżanka na fb napisała ostatnio, że jak w nic się nie mieści, kupuje nowe ciuchy.
Ja też muszę, ale wolę w ten sposób ;)

środa, 9 września 2015

Syty głodnego...

nie zrozumie- mawiał mój Teść.
I przestaję rozumieć jęczących, a zaczynam rozumieć walczących.
Mam świętą cierpliwość do brata, który podejmując walkę o siebie, ma do mnie tysiąc pytań.
Nie znam wszystkich odpowiedzi, wiem, co zrobiłam ja i tu mogę pomóc. Tłumaczę przepisy, podpowiadam, jak przyjąć na klatę kryzys, wspieram mentalnie.
- Fajnie masz, schudłaś- moich znajomych, zenitalnie mnie wkurwia.
- Też możesz- odpowiadam.
- No nie mogę- pada zwykle odpowiedź- tyle razy już próbowałam
Jesoo, jak mnie się na twarz ciśnie tekst mojego Nauczyciela, który kiedyś doprowadzał mnie do szału: 'nie próbuj, zrób to'.

Pozostaje jeszcze pytanie: kto jest syty, a kto głodny?
Bo głodna przecież nie jestem ja :D




sobota, 5 września 2015

Teoretycznie...

... mam jeszcze przez chwilę wolne.
Ale tylko w teorii.
W praktyce bowiem siedzę nad planem i głowię się, jak upchnąć czwórkę uczniów w te trzy ostatnie godziny, które mi zostały.
Napisałam, że oni chcą dwa razy w tygodniu?
Z bólem serca otwieram sobotę.
Nie uniknę.
Kuźwa!
Znowu będę miała tylko pół weekendu!
W międzyczasie szykuję imprezę.
Tedową.
Okrągłą.
Wiem, że za rok się zemści, ale jadę po bandzie, aż boli :D
Liczymy wszyscy na jego dystans do siebie.
Baaaardzo ;)

- Nie chudnij już dreamu- mówi zaniepokojona mamusiaZ- będziesz źle wyglądała.
- A wyglądam źle?- walę w odpowiedzi.
- Nooooo, jeszcze nie...
- I tak zostanie, jeszcze dwa i pół kilograma i odpuszczam- ja jej na to.
- I potem będziesz już normalnie jadła?- pyta mamusia z nadzieją.
- A co to znaczy normalnie?- odbijam piłeczkę zaczepnie- Bo jeżeli chodzi o powrót do poprzednich przyzwyczajeń kulinarnych, to nie! Jest tyle fajnego żarcia, które poznałam w międzyczasie, że szkoda będzie to odrzucić. A pieczona kaczka będzie... na święta, raz do roku.
- Nie jestem z tego powodu szczęśliwa- odparowuje mamusia.
- Ja jestem i... Ted też- i tu ucinamy dyskusję.
Teoretycznie mamusiaZ się martwi, praktycznie ma 20kg nadwagi i wkur... ją, że ja ze swoją uporałam się w sto dni.

Cztery miesiące temu (przy okazji planowania przez Teda urlopu na ten czas) mówiłam jej o imprezie urodzinowej. Teraz tylko uprzejmie przypomniałam, potwierdzając czas i miejsce.
- Ja nic oficjalnie nie wiem- odfuknęła.
TAK KURWA! Nie pamiętasz, kiedy urodził się Twój syn!!!
Trzeba umyślnego, na białym koniu, z zaproszeniem na piśmie, wysłać.
Umyślni mi się skończyli oraz teoretycznie, ciągle jeszcze, mam do niej cierpliwość :D

czwartek, 27 sierpnia 2015

Casu ni ma, kruca bomba

Jedno smoothie* robi się 5 (pięć) minut.
Jak się ma smoothiemaker, to 3 (trzy).
Ale jak czynność trzeba powtórzyć 7 (siedem) razy, to już mija godzina, gdyż niektórzy każdy składnik muszą precyzyjnie odważyć.
Mój wygląd (na wagę nie dałam spojrzeć, po co ma się chłopak denerwować) tak zmotywował (wkurwił znaczy) mojego braciszka, że natentychmiast dołączył do akcji ŻP.
Skutek- MINUS 1 (jeden) kilogram po pierwszym tygodniu pobytu u nas.
Hahahaha!!!
Tyle osób już próbowało!!!
Mnie udało się go zebrać do kupy.
Zaraz wraca do domu.
Trzymajcie kciuki, żeby nie przestał, bo dopiero wtedy wygram.
U mnie była to kwestia dobrego samopoczucia, u niego zdrowia (serducho i cukier).

A, jeszcze jedno, byłam na premierze. Spektaklu. Teatralnego.
Dominika Ostałowska (która nie jest moją ulubioną aktorką) brawurowo (tak, napisałam brawurowo)odegrała rolę ex-żony Jana Jankowskiego w spektaklu "Lekko nie będzie".
Oraz "Ósemki" zawitały na wieś moją.
Z pokazem multimedialnym.
Jak nie spektakl, to nie idę, pomyślałam.
A potem spotkałam Janusza S. (Młoda go wypatrzyła w Amfiteatrze, jak bramę zamykał!!!) i... jak to zwykle bywa, on był naszą motywacją, bo przecież nie jest częścią zespołu, ale to w końcu Janusz.
Srele- morele wybierali się do nas prywatnie... ale im nie pykło.
Ekhhhh, żyzń.

Idę zajrzeć do pstrągów.
Całego piekarnika pstrągów.
To się zaraz skończy... chyba :D

* to taki koktajl owocowy, tylko modniej się nazywa

czwartek, 13 sierpnia 2015

Twinkle twinkle...

... little star...
Tak mi się jakoś samo nuciło, kiedy o 2 w nocy, na wydmach, w towarzystwie jednego przystojniaka gapiłam się w niebo.
A niebo, z minuty, na minutę było nam coraz bardziej przychylne.
Wiatr przegonił chmury, żeby odsłonić spektakl, który natura przygotowała na tę noc.
I leciały, jak szalone.
Spalając się w swym ostatnim tańcu.
Mały Wóz, patrzył na ten szaleńczy taniec z dostojeństwem i pogardą.
Migając słabym, ale jednostajnym światłem, zdawał się nie rozumieć chęci przypodobania się Perseid.
To one jednak były w tę noc gwiazdami show.
Z mocą spełniania życzeń.

Jeżeli to prawda, obdarowałam życzeniami niezłą ekipę.
Niech się spełni chociaż jeden procent.
Niech...

P.S.
Po powrocie Ted wyszedł na balkon zapalić papierosa.
- Wiesz, tu też je widać- powiedział.
- No tak, a my, jak zwykle biliśmy się o sprawę, która niekoniecznie była słuszna :)))

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Mam...

- wywalone na wszystko (czyt. się mi nie chce nic)
- nowego laptopa też mam (ale jakoś odzwyczaiłam się od bywania)
- krótsze o 15 centymetrów włosy (i dobrze mi z tym bardzo, chociaż niektórzy pytają 'byłaś już u tego fryzjera?')
- mam dużo czasu dla siebie (bo chwilowo Młoda wróciła na łono projektowe)
- nadal serce do walki na polu liczenia kalorii i bycia fit (cokolwiek to znaczy zaczynam rozumieć fit freaks)
- nową miłość muzyczną (i chętnie się nią z Wami podzielę, pozostając pod wrażeniem, po wczorajszym koncercie. Na żywo i z orkiestrą symfoniczną ZESPÓŁ brzmiał magicznie wręcz)

I jeszcze jedno
Mam wakacje
Czego i Wam życzę.

wtorek, 28 lipca 2015

Nowa fascynacja?

Laptok mi pada.
Nie mam już do niego cierpliwości i dlatego nie bywam. Przepraszam.
W biurze nie chce mi się siedzieć, gdyż w perspektywie mam spędzenie tam następnych dziesięciu miesięcy ciurem.
Do końca sierpnia zatem zajmuję się własną d...
To dziwny stan.
Mam czas dla siebie, na czytanie, gotowanie, trening.
O tak, trening.
Podobno potrzeba 30-tu dni, żeby wyrobić w sobie nawyk.
Mój jest już starym, 75-cio dniowym, nawykiem.
Jest mi z nim dobrze.
Początkowo musiałam, teraz chcę.
Na liczniku (stan z niedzieli) mam minus (MINUS!!!) osiem kilogramów.
Nie obyło się bez kryzysu.
Kryzys musi być, to normalne, tak usłyszałam.
Ogólnie jednak idzie gładko.
Doszłam ostatnio do wniosku, że skoro mam być zdrowsza i lżejsza, nie mogę być ciągle wkur... zaczęłam zatem szukać słodyczy, które nie zaburzą sposobu mojego odżywiania.
I znalazłam.
Wegańskie.
Teraz do przymiotników lżejsza i, mam nadzieję, zdrowsza  mogę dodać jeszcze jeden: szczęśliwa, gdyż ja jednak lubię słodycze i wcale nie zamierzam z nich rezygnować.
Oraz nie myślałam, że to kiedyś powiem:

Dbanie o siebie może być lekkie, łatwe i przyjemne, a nawet fascynujące...




...czego i Wam życzę, wracając do 'Kąpania Lwa' z Jonathanem Carrollem.

wtorek, 21 lipca 2015

Weekend w strugach deszczu skończył się...

... w poniedziałek wieczorem.

- Jedźmy gdzieś!- rzucił Ted- mam wolną niedzielę i poniedziałek.
- Jedźmy!- podjęłam tę grę.
Szybkie decyzje zapadły i destynacją okazał się Poznań, gdyż tam, w tym roku, wakacje (z racji obowiązków 'służbowych' ;) spędza Młoda.
- Hej, mam dla Was niespodziankę- wieczorem do telefonu zaćwierkała Młoda- będę w domu na weekend.
- Weź sobie tu coś zaplanuj- jęknął Ted.
- Słuchajcie, szykuje się piękny weekend, może byście wpadli do nas, zrobimy grilka, posiedzimy, pogadamy- zaraz potem, z  propozycją zadzwoniła Tedowa Bratowa, czym wydatnie poprawiła mu nastrój.
- Jasne- ucieszył się, żądny podróży.
I pojechał. Pojechaliśmy.
W strugach deszczu, z wichurą szalejącą nad głową i w korku po horyzont, bo wszyscy wiali znad morza, gdzie pieprz rośnie.
Potem jednak było już tylko przyjemnie, strugi deszczu się wyczerpały, a my jedliśmy borówki, maliny, porzeczki wszelkiej barwy i włóczyliśmy się po alejkach, na błoniach, leniwie popijając kawę i piwko.

I jeszcze zostało nam to



Było tego tyle, że udało nam się obdarować kilka osób ;)


P.S.
Frau masz u mnie zimne lody nad zimnym morzem :*

niedziela, 12 lipca 2015

Small talk wieczorny

Sobota, późny wieczór.
Ted po pracy, zmęczony usiadł na sofie.
Zamknął oczy i odetchnął głęboko.
Pogłaskałam go w swoim stylu.
- Nikt tak nie głaszcze, jak ty- westchnął.
- Ej, a kto cię jeszcze głaszcze?
Uniesiona jedna powieka...
- Nie spier... tego momentu.

Mistrz nastroju, prawda? :D

czwartek, 9 lipca 2015

Small talk

Teda wyraźnie cieszy mój upór w dążeniu do utraty zbędnych kilogramów.
Już mówi o dumie.
Wczoraj zaczęłam zaczepnie:

- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jestem gruba, jak krowa?
- Mówiłem, że może powinnaś uprawiać jakiś sport.
- Za delikatny byłeś.
 

wtorek, 30 czerwca 2015

Z pamiętnika grubasa, podróżnika, imprezowicza albo jakoś tak :D

Eeee, nie będzie pamiętnika grubasa, bo grubasa już nie ma.
Po 47 dniach pilnowania nakazów i zakazów ubyło mnie 6 (sześć) kilogramów.
To rozsądny wynik.
Przybyło mi ciuchów, gdyż nagle mam do dypozycji te, OKtórychMogłamZapomniećNaZawsze.
Kilka mi ubyło.
Spadają  mi z d... moje ulubione jeansy.
Wysuszę je w suszarce, może jeszcze je uratuję.
Mimo jadania w różnych dziwnych miejscach z McDonaldsem włącznie, tydzień i tak zakończyłam na minusie.
 Ostatni tydzień bowiem był dziwny.
Podróż sentymentalna mieszała się w nim z nowością jaką jest możliwość dotknięcia świata sztuki naszego Dziecka i serią imprez z cyklu 'jak dobrze was widzieć'.
Jak rozpakuję torby i odkopię aparat, może pokażę Wam to, co ustrzeliło jego oko.

Teraz idę odpocząć, poczytać, ochłonąć i poczekać na telefon od Młodej, która właśnie leci z Londynu z walizką pełną opowieści.
Pięknie jest spełniać swoje marzenia, jeszcze piękniej jest spełnić je własnemu Dziecku.

wtorek, 16 czerwca 2015

To nigdy nie powinno się zdarzyć...

... ale cóż, taki mamy klimat.
Staram się nie epatować tym, co robię, na blogu, ale tak mnie swędzi... klawiatura, że się nie powstrzymam.
Zacznę jednak od początku.
Wiktorię poznałam w ubiegłym roku, kiedy to, w pierwszym dniu wakacji, stanęła z mamą w drzwiach mojego biura.
- Mamy poprawkę z angielskiego, pomoże nam pani?- zapytały błagalnie.
- Zdajecie sobie sprawę, że musimy zrobić w dwa miesiące to, co w szkole było robione przez dziesięć?- zapytałam kontrolnie, zabezpieczając sobie tyły.
- Tak, chcę powalczyć- powiedziała wówczas Wiktoria- i zdaję sobie sprawę, że nie musi się udać.
Rozpoczęłyśmy walkę i w sierpniu dostałyśmy nagrodę za wysiłek.
Wika zdała i została z nami na dłużej.
Od września ruszyłyśmy do regularnej pracy, co sprawiło, że nie dawała sobie stawiać jedynek. Zdziwienie pani w szkole rosło wprost proporcjonalnie do ilości zaliczanych, na oceny powytywne, sprawdzianów i kartkówek.
Pewnego razu, chyba w marcu, Wika wpadła i od drzwi zaczyna:
- Pani Dreamu, musi mi pani pomóc, bo jak byłam chora, oni mieli sprawdzian i oprócz zadań z unitu 7, ziomka dała do opisania obrazek i zadała trzy pytania do niego. Idę w środę pisać, ale koledzy zrobili zdjęcie tego obrazka, więc jak by mi pani pomogła go opisać, to ja się nauczę, bo oni w większości dali plamę, a za to zadanie była oddzielna ocena.
Opis obrazka i odpowiedź na trzy pytania, to klasyczne zadanie numer dwa na maturze ustnej.
- Opiszemy go razem, nie ma sprawy- zgodziłam się- ale na podstawie tego modelu, zrobisz sama podobne zadanie- zaproponowałam, nie dając Wice szans na protest.

Po kilku dnach wpada rozgorączkowane dziecię i ponownie od drzwi woła:
- Dostałam 4+ ze sprawdzianu i 'lacza' z obrazka.
- Jesteś pewna, że wszystko napisałaś dobrze?- zapytałam zaskoczona.
- Tak- potwierdziła wzburzona- nauczyłam się tego prawie na pamięć! Niemożliwe, żebym aż tak spieprzyła sprawę!
Ustaliłyśmy, że poćwiczymy opis, i dziewczyna pójdzie poprawić tę część sprawdzianu. Potem pani nie było, Wika była chora i ostatnio panią olśniło, że Wika ma 'nagrabione' i jeden niepoprawiony sprawdzian spowodował, że wychowawca poinformował mamę, że panna jest (przy pięciu piątkach, czterech czwórkach jednej trójce i jednej jedynce, za karną kartówkę, za gadanie na lekcji) ZAGROŻONA oceną niedostateczną z języka angielskiego.
- Idź to kurna popraw- zażądałam- bo mnie trafi jasny szlag.

I poszła...

Wraca i... śmieje się od drzwi. P
- Proszę pani, ale wyszedł wałek z tej mojej poprawy, bo pani zapomniała przygotować obrazki dla poprawiających więc ją poprosiliśmy, żeby dała ten sam.
- I co? Dała?
- (hahahaha) TAK! I wie pani co ja zrobiłam? Napisałam jej dokładnie to samo, co ostatnio, bo w książce miałam tę kartkę od pani.
- Znowu dostałaś 'lacza'?
- Nie CZTERY PLUS!!! Pani mnie pochwaliła, że tym razem się przygotowałam (hahahaha). Potem poprosiłam ją, żeby mi pokazała tamten pierwszy, z jedynką. I wie pani co? Tu wszystko było idealnie, tam wykreślone były całe zdania, te same, dla jasności. Bardzo chciałam zrobić dla pani zdjęcie, ale patrzyła mi na ręce.
- Powiedziałaś jej o tym, co zrobiłaś?- zapytałam zaczepnie.
- Nie, bo ja bym, proszę pani, chciała być dopuszczona do matury.

Cóż...
Jajko okazało się sprytniejsze od kury, a kura (jak to kura) okazała się koncertową idiotką.


sobota, 6 czerwca 2015

Sobota do czwartku niepodobna

Leniwe wstanie, bo jednak w piątek była regularna praca.
Śniadanie, kawa i plan.
Zróbmy coś, czego jeszcze nigdy nie robiliśmy.
I zrobiliśmy.
Pojechaliśmy tam, gdzie zwykle chodzimy na spacery, jak nie mamy ochoty na spotkania towarzyskie w stylu 'co tam słychać, gdzie się podziewacie, nie widać was w mieście'.
Tyle, że poszliśmy w przeciwną.
W las.

A tam trasy, jak w Karkonoszach, tylko morze szumiało z oddali.
Prawie trzy godziny szaleństwa.
Marszu w nieznane, po znakach, przed siebie, z górki, pod górkę i wzdłuż bagna.


Park krajobrazowy jak ze snu, 15 kilometrów od nas.
Zaopatrzeni jedynie w wodę, śmialiśmy się, że do wieczora możemy iść, ale potem trzebaby gdzieś zakotwiczyć i dobrze by było jednak nie na plaży.
Mijający nas rowerzyści radośnie nas pozdrawiali, co dawało nadzieję na dotarcie do cywilizacji... kiedyś.
Na koniec znaleźliśmy hotel dla owadów, co utwierdziło nas w przekonaniu, że jak komarom i osom buduje się domki, to i nas, w razie zagubienia, ktoś przygarnie :)


Tak Desper, mam ADHD, więc nie wytrzymałam długo zwisając z gałęzi z sercem bijącym 4 razy na minutę.

Mam nadzieję, że i Was ten długi weekend trochę dopieścił, bo mój się jeszcze nie kończy... ale o tym może później, a może wcale, wszystko w zależności od tego, w jakim stanie skupienia wrócimy :D

czwartek, 4 czerwca 2015

Leniwie, że ekhhh

Leniwie się wstało.
Śniadanie niespieszne, a po nim spacer.
Słońce świeci w twarz, jest dobrze.
Zaraz potem rozstanie, bo to wpisane w nasze życie jest jednak.
Obiad, co z tego, że samotny, ważne, że nadal leniwy.
I czytanie i herbata gorąca.
Muzyka sącząca się w tempie, jak wyżej.
Włosy schną same... eh, nie pamiętam, kiedy ostatnio miały ten komfort.
Leniwie piecze się ciasto drożdżowe z rabarbarem.
I jedzą się truskawki na kolację.
Leniwie, jak nigdy minął mi czwartek.
Dzięki Ci Boże, za Boże Ciało.


piątek, 29 maja 2015

Party u MatkiZ

Odpękaliśmy imprezkę matczyną, która w założeniu miała być imieninami dla grupki 'Chrupków'*, a w wyobraźni MatkiZ eskalowała do rozmiarów przyzwoicie zorganizowanego przyjęcia weselnego.
Dreamu z ołówkiem w swej dłoni szlachetnej upier... ograniczyła zapędy Mamusi do ilości żarcia, które dałoby się zjeść w ciągu czterech dni od imprezy.
Takoż się stało, chociaż serniczek nadal snuje się po naszej lodówce.
Jako, że impreza odbyła się w dniu głosowania, tematem przewodnim była polityka i nie pomogło nawet to, że Mama dostała od nas kilka butelek bardzo dobrego wina.
Dobrze, że Brat Tedowy z Małżowinką wstali od stołu wcześnie, żeby obowiązek względem Ojczyzny wypełnić w  mieście dużym, a ja ewkuowałam się do kuchni, celem robienia za zmywarkę, bo nie musieliśmy tego słuchać. Ted był w pracy- szczęściarz :D
Poczucie humoru niektórych gości wyparowało dawno temu i próba ucięcia dyskusji żartem, skutkowała jedynie odpryskami od chrupiącej zawartości.
Impreza skończyła się ogłoszeniem wyroku... wyniku i rozejściem gości w różnym, w zależności od upodobań politycznych, nastroju.
My przeżyliśmy. Gorzej od nas miał Brat z Połowicą, gdyż oni, będąc pod dachem MatkiZ, musieli wysłuchiwać, że o 11 na stole znajdował się jedynie obrus, a przecież zaraz (o 15!!!) przyjdą goście.
O godzinie 14:45 wszystko było gotowe, ale bez dziamgania dziobem świat jest smutny, więc Mamusia wyrabia normę za tych, co zaniechali, albo nigdy tego nie robili.

Uff, następna impreza za rok.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że może na dziamganie, Mamusi też w końcu sił zabraknie.

* Chrupek- czerstwy starszy człowiek, płci obojętnej, ciągle na chodzie.

wtorek, 26 maja 2015

Już tylko tak

... mogę z Tobą świętować, Mamusiu,

ale mogę świętować dla Ciebie.

czwartek, 21 maja 2015

Takie tam... i ból żołądka

Właśnie uporałam się z tegorocznymi maturami.
Znaczy moi uczniowie się uporali.
Niech ich coś...
Nie pamiętam takich marnych wyników.
Rozumiem stres, rozumiem że to język obcy, ale kuźwa na jednej grupie słownikowej matury nie da się zdać, na więcej, niż 30%.
Nie ma jeszcze takiego wynalazku, który pozwoli absorbować wiedzę z powietrza, przebywając w jednym pomieszczeniu z kimś, kto się językiem posługuje.
Niektórzy trafili na wyjątkowo wymagających egzaminatorów i tu spodziewaliśmy się, że będzie ciężko, ale jak ktoś jest, kurwa, pierdolonym (przepraszam, ale nie da się tego inaczej ująć) leniem, to chętnie pogadam z rodzicami na temat osiągniętych, wybitnych wyników.
Wczoraj przez cały dzień bolał mnie żołądek ( z nerwów, Star :)

W niedzielę impreza u Mamy Zet. My ją urządzamy. Mama chce mieć imprezę, ale nie ma siły jej przygotować. No cóż, po to są dzieci, ale w takim razie impreza przeniosła się w czasie, bo dzieci mogą TYLKO w tym tygodniu.
Chrzanię focha. Możemy jeszcze tę imprezke odwołać, ja się chętnie wyśpię i odpocznę.

Od 12 dni jestem na diecie.
Jest zabawnie.
Pierwszy raz w życiu jest zabawnie.
Bez napinki.
Pierwszy tydzień zamknięty liczbą -0,8
Haha, jeszcze nigdy nie schudłam w pierwszym tygodniu odchudzania.
Doooobrze mieć fajnych, byłych uczniów.

Idę poćwiczyć na stepperze.

niedziela, 10 maja 2015

Wyjątkowo trudny maj

O 12 dzisiaj wstałam, Jesoo.
Jak smarkacz jakiś.
Planu żadnego, ani sensu.
Ale trzeba było w końcu odespać.
Bo maj jakiś wyjątkowo imprezowy się trafił tego roku.
W piątek była wigilia... moich urodzin (tak, tak, hepi berzdej tu mi).
I spotkanie po latach było.
Wyjątkowe.
Pierwszy raz w życiu widziałam, jak piją sommelierzy w pakiecie.
Otóż piją kreatywnie.
Czarując magią win kolejnych i bawiąc się reakcją niesommelierów.
Potem była impreza właściwa, a w międzyczasie praca na pełnym zmęczeniu.
I trzeba było odespać, spełnić obowiązek, a potem znowu odpoczywać.
To ja, bo Ted jest w pracy.
Jazz sączy sie leniwie.
Nie robię dzisiaj absolutnie nic.
Chrzanię.
Będę czytać i jeść truskawki.
Czego i Wam życzę oraz miłej niedzieli.

Nabieram sił, bo to jeszcze nie jest imprezowy koniec.

poniedziałek, 4 maja 2015

Długi weekend czyli nic nie zapowiadało takiej jazdy

Generalnie długi weekend miał być czasem odpoczynku, przeplatanego pracą jednakowoż.
Maturzyści w ostatnich konwulsjach paniki coś tam czytali, coś pisali.
Ja miałam w planie pojawienie się na jednej oficjalnej imprezie, Ted miał w planie pracę.
Oficjalna impreza okazała się być jakimś szaleństwem z ilością wina nieprzepitą i jadła nieprzejedzoną, tańcami i karaoke.
Po odśpiewaniu z Jubilatem 'My ze spalonych wsi' i odtańczeniu z Tatą Jubilata utworu ambitnego 'Biełyje rozy' świat już nie będzie taki sam, ale wypite wino złagodziło wstrząs.
Kolejny wieczór, po dniu pracy, okazał się być poprawinami po... tym razem przy piwie, wspomnieniach i genialnej muzyce granej dla Jubilata, przez jego kolegę, który w żyłach ma płynny jazz. Knajpa zamknęła się długo po zamknięciu, ale załoga zniosła to dzielnie.
Niedzielny poranek siostra Jubilata powitała biegami po plaży i kapielą w morzu, a my dzielnie jej kibicowaliśmy okutani w kurtki i szale. Całość uczciliśmy szklanką cydru, albo lemoniadą imbirową na gorąco (to ci, co kibicowali :)
Długi weekend skończył się dzisiaj. Między pracą, z kciukami zaciśniętymi za powodzenie Maturzystów, wzięłam udział w uroczystym obiedzie na cześć jednej obrażalskiej, co to nie rozumie, że dorośli ludzie czasem mają szefa i nie mogą sami decydować kiedy wyjdą z pracy.
Z Sabą, żoną tedowego brata, rozpoczynamy edukację naszych starszaków. Pierwsza lekcja nosi temat 'Świat nie kręci się wokół seriali. Duże dzieci muszą czasem zarabiać kasę i nie stawią się na każde gwizdnięcie'. Pierwsze reakcje to niestety fochy, ale rodzice nauczyli nas działać konsekwentnie, nie ustajemy więc w wysiłkach i nadziei, że zrozumieją.
A jak nie zrozumieją, to... my też użyjemy focha.
Uffff.
Jutro matematyka, a pojutrze, z drżeniem serca otworzę na necie arkusze.
Część pisze jeszcze starą, część już nową, z elementami gramatyki.
Dadzą radę.
Chyba.
Może.
Kuźwa, zawsze dają.


środa, 29 kwietnia 2015

Retrospektywnie/ Filozoficznie albo jakoś tak

W sobotę braliśmy udział w uroczystości Chrztu jednego małego Człowieka.
Człowiek ma osiem miesięcy, pozytywny stosunek do świata, a wodę lejącą się po Jego czole powitał z ciekawością, patrząc dokąd popłynęła, po spotkaniu z Nim samym.
Dumnie siedząc w foteliku i biorąc czynny udział w uroczystym obiedzie, przemawiał do zebranej, za Jego przyczyną, ludzkości ku uciesze tejże oraz Jego samego.
Nikt z nas jeszcze nie wie, jaki będzie, jaki dostał talent. Czy będzie dla mamy pociechą, czy utrapieniem.
Białe kartki przed nim do zapisania jeszcze.
W niedzielę na łeb, na szyję przemieszczaliśmy się w celu kolejnej, ważnej dla nas uroczystości.
Dwadzieścia jeden lat temu to Ona stała u takiego samego progu, jak Młody Człowieczek. Wody płynącej po Jej czole nie powitała z ciekawością. Przespała sprawę. Wtedy też nie wiedzieliśmy czy, i jaki, dostanie talent. Czy będzie utrapieniem, czy pociechą.
Fakt, że jechaliśmy z bukietem róż, jest odpowiedzią, jak sądzę.
Mamy dorosłą Córeczkę, ale na nasz widok rozpłakała się na środku knajpy, do której została doprowadzona podstępem.
Jeszcze wszystko przed Nią, ale patrząc na wybory, których dokonuje, wiemy, że zrobiliśmy dobrą robotę. Reszta należy do Niej i zależy od Niej. Talentów dostała pełną garść... nie wiem, czy to tylko nasza zasługa.

Przypomniała mi się muzyka, związana z Jej narodzinami.
Dostałam płytę, bo nie mogłam pojechać na koncert.
I ten znamienny tytuł jednego z utworów 'High Hopes'.
Nie wiem, czy mieliśmy.
Dzisiaj wiem, że mieliśmy prawo mieć.

Mam nadzieję, że Młody będzie chociaż odrobinkę tak niezwykły, jak Ona- i tego życzę Jego mamie.




poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Z mordą w inhalatorze

No samotna, kuźwa nie jestem.
To coś przyplątało się tydzień temu.
Zaczęło się bólem gardła.
Niby nic, ale zaraz potem przyszedł ucisk w zatokach, ale taki rasowy.
Zatkało mi uszy i pojawiło się coś, czego panicznie boję się od zawsze.
Ból ucha.

Haha, w sobotę muszę być w jednym dużym mieście.
Muszę.

Co zrobić, żeby to gówno się ode mnie odczepiło?
Wzięłam grzecznie wszystkie leki.
Ucisk w uszach i zatokach nie odpuszcza
Chrypa rozwala mi gardło.
Obstawiam, że powinnam milczeć, ale kurwa jaktotak?
Nie mówić? Wew pracy?
Wytaczam najcięższe działa.
Inhalator chodzi na pełen etat.
'Płukanie olejem z czymśtam odczyniam
I czekam.

Kurwa na poprawę czekam.
A ona, leniwa franca jedna, nie nadchodzi.
Chcę już normalnie mówić.
Chcę normalnie spać.
Nie chcę, żeby mój własny glut wybijał mi zęby.

No, tyle w temacie 'koncert życzeń'.
Pozdrawiam szeptem seksownem.

Papa.


piątek, 10 kwietnia 2015

Kiedyś to ja miałam fantazję

 czyli znalezione na starym blogu.

Kolejna potrzeba znalezienia w sobie kogoś...

... no bo mamy już potrzebę znalezienia w sobie dziecka. Co jest zupełnie fajne, a najbardziej potrzebne, jak nas życie pogania, jak stado gęsi i jeszcze w dupę kopie.
Powinniśmy też czasem umieć znaleźć w sobie lenia, chociaż śladowego i od czasu do czasu. Trzeba się umieć lenić, żeby potem mieć przyjemność z pracy.
Fajnie też jest znaleźć w sobie odkrywcę. Poznać siebie i rozkminić otoczenie psychologicznie, a najfajniej jest zostać odkrywcą na urlopie i odkrywać knajpy na Rodos.
Tak sobie zmierzam do kolejnego odkrycia, i jest ono najbardziej odkrywcze z odkryć.
Czy my potrafimy się śmiać?
Tak do łez, do bólu brzucha i błagania, żeby już zamknęli się wszyscy, którzy nam To zrobili?
Niektórzy oczywiście potrafią sami, inni dają się sprowokować, a jeszcze innych jest mi żal. Bo kiedy całe towarzystwo zarykuje się ze śmiechu radośnie posmarkanie, oni muszą na to patrzeć. I nic.
Potrafię rozwalić Młodą.
Ona też mnie potrafi.
Tylko Ona śmieje się na skinienie palcem.
Ja, teoretycznie, nie powinnam.
Ale już jakiś czas temu zauważyłam, że mi zostało...
Z czasów beztroskich.
To jest taka specyficzna umiejętność.
Umiejętność znalezienia w sobie wewnętrznego przygłupa.
Pamiętam, kiedyś ( miałam jakiś dziesięć, dwanaście lat ) spotkałyśmy na ulicy przyjaciółkę mojej Mamy, której właśnie zmarł ojciec. Panie chwilę porozmawiały poważnie, a potem dostały takiego ataku śmiechu, że było mi za nie wstyd. Już w domu, wyrzucając Mamie nieodpowiednie zachowanie i brak szacunku dla zmarłego ( znałam go ), usłyszałam od Niej, że dla przyjaciółki nie mogła zrobić nic lepszego, jak dać jej chwilę zdrowego śmiechu.
Twój wewnętrzny przygłup może działa i ma się świetnie. To dobrze.
A może śpi i trzeba go tylko obudzić łaskotkami.
Ale jeżeli milczy, to niestety znaczy, że uciekł... bo było mu nudno. Wyjdź zatem na ulicę i znajdź nowego, albo na początek zadawaj się z kimś, kto swojego regularnie karmi.
W sobotę pierwszy raz wyszłyśmy na spacer po chorobie.
 Pisałam Wam, że jesteśmy chore? Nasz przygłup na szczęście nie choruje na grypę, ale spacer mu się podobał.
W piątek za to, znudzona nicnierobieniem grypowym,  wpadłam do salonu i oświadczyłam:
- Dzisiaj upiekę bułki drożdżowe!
Młoda podniosła głowę znad Mistrza i Margolci i zapytała:
- To groźba?

A Ty czym smacznym nakarmiłeś ostatnio swojego?

Dzisiaj, kilka lat po napisaniu powyższego tekstu, nakarmiłam swojego owsianką. Niech ma, przygłup :D


wtorek, 7 kwietnia 2015

Kto to wymyślił, żeby tak jeść i jeść?

Nie jestem przyzwyczajona do jedzenia.
Jem, bo muszę mieć siłę do pracy.
Nie grozi mi podjadanie, gdyż w pracy mogę sobie ewentualnie zrobić herbatę.
Aż tu nagle, w Wielki Piątek wparowałam do kuchni i wyszłam z niej w Wielką Sobotę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Dzięki pomocy Młodej i Teda nie musiałam się wyczołgać, czyli opuściłam kuchnię o własnych siłach.
Młoda zrobiła pisanki.
Muszę się pochwalić, że z roku na rok, stają się one coraz piękniejsze.
- Co robisz?- zapytałam w sobotę, widząc, że Młoda coś rysuje.
- Nie mogę się skupić- odpowiedziała- robię projekt na kartce, zaraz go przeniosę na jajko.
No Projektant mi rośnie ;)
Zjedzenie śniadania wielkanocnego było jeszcze znośne. Ciasto po spacerze weszło z kawą, ale potem trzeba było zjeść obiad, bo nie po to faszerowałam te kaczki od cioteczki, żeby ich nie spróbować. Ciężko było, oraz w ilościach śladowych i nawet wino nie bardzo pomogło.
W poniedziałek byłam gotowa odwołać śniadanie, a obiad zjeść na kolację, ale się nie dało, bo miałam gości.
Dzisiejsze śniadane zjadłam już za karę.
Obiad o 16:30, bo Ted jechał do pracy na 17:00, a kolacji... NIE BĘDZIE :)

Jutro zacznę jeść normalnie.
9:00 śniadanie, 16 obiad 20:15 kolacja.
W międzyczanie napiję się zielonej herbatki, albo yerba mate.
Następne święta dopiero w grudniu.
Hurrrraaaaaa!
Oraz przepraszam, że nie odezwałam się i nie odpowiedziałam na komentarze i życzenia.
Real mnie wciągnął z butami, ale mam nadzieję, że Wasze święta były piękne, jako i moje były :D

Dzisiaj jest pierwszy powszedni dzień od niepamiętamjakdawno, kiedy nic nie muszę.
Jest bossssko :D



czwartek, 2 kwietnia 2015

Wielkość wielkości nierówna

czyli Wielki Czwartek.
Im bliżej końca tej wielkości, tym bardziej padam na twarz, a jeszcze nic nie zrobiłam.
Ciocia wpadła dzisiaj i radośnie zakrzyknęła: 'przyniosłam ci kaczki'.
Podziękowałam, tak raczej przez ramię, gdyż właśnie szłam do pracy.
Czy to nie powinno być tak, że może one powinny być już upieczone?- pyta, retorycznie, moje skołatane serce.
Nie, kurwa, przecież u mnie rzeczy dzieją się same.
Same zrobią się piękne pisanki 'bo ty zawsze robisz takie misterne'.
I te przysmaki...serniki, mazurki, patrzę i mam normalnie.
Bunt się we mnie rodzi, że znowu to ja ciągnę ten cały burdel.
Można się dołożyć z pomocą, zwłaszcza, że się nie ma żadnych obowiązków i się siedzi w domu i snuje teorie spiskowe.
No ale przecież ja robię wszystko najlepiej.
Też chciałabym kupić kaczkę i z surową wjebać się komuś na święta, (przepraszam, to my je zaprosiliśmy, ale kiedyś wszystko przygotowywaliśmy RAZEM).
Tyle, że nigdy nie przyszłoby mi to do głowy.

OK, Desper, pozwoliłeś mi na wyrzyg. Nie czepiaj się więc, pliiiiz.

Jutro będzie spokojniej.
NIE IDĘ DO PRACY.

Hej ho, idą białe święta.

środa, 1 kwietnia 2015

Środa...

wielkością równa poprzedniczkom.
Ale jakby inna, weselsza.
Gdyż wieje, ale zaczęło świecić.
Dzieciaki były dzisiaj w pysznych nastrojach albowiem był to ostatni dzień w szkole, przed świętami.
Oraz Prima Aprilis pozwolił jednak na pewien luz.
A to sprzedali dorbne kłamstewko, że ktoś kolegę pobił.
A to, że koleżanki szarpią się przed klasą za owłosienie.
I że pan dyrektor prosi panią do sekretariatu.

Do mnie wpadli szóstoklasiści w nastrojach, jak wyżej.
Bo test był 'spoko' i dali radę.
Po czym jeden wrócił, ze starszą siostrą.
- Ja mam chyba 40 na 40, proszę pani- oznajmił ze skromnym z uśmiechem.
- Wkręcasz mnie- orzekłam.
- Nie, właśnie sprawdziłem wyniki na necie.

Nadal nie mam twarogu na sernik.
Nie wiem, czy dziewczyny kupiły kaczki oraz muszę kupić udka do nafaszerowania.
Jutro w standardzie idę do pracy, dla odmiany, od rana.

Hej, ho idą święta.

wtorek, 31 marca 2015

Wtorek też

Wielki.
Albo nawet jeszcze większy.
Gdyż pierdolnęło z przytupem.
Nawet się cieszę, że nie umyłam okien.
Za nimi bowiem regularna zadymka.
Śnieg pada w poziomie.
Straszą, że wieczorem przyjdzie sztorm.
Haha, jak tu poczuć Wielkanoc?
Mamy jajka... białe.
Będą piękne pisanki.
To tyle, bo w kwestii zakupów dzisiaj odmówiliśmy współpracy.
Mamy dwie zgrzewki wody, gazowaną i niegazowaną.
Zawsze to coś, do tych jajek.
A reszta?
Ekhh, jaka reszta?
Do pracy trzeba iść.

Obejrzę sobie zdjęcia może.
Zobaczę, jak powinna wyglądać Wielkanoc.


poniedziałek, 30 marca 2015

Wielki

Poniedziałek.
Nieświątecznie jest jakoś.
Za dużo błota wokół.
Nie mam siły się rozpychać.
Już.
Okna nieumyte, dywan niewyprany, wszędzie ogólnie zima jeszcze.
Plany świątecznego menu szczątkowe.
Posieję se rzeżuchę dzisiaj.
Może poczuję święta.
Na razie wietrzysko wciska się w każdą szparę domu.
Niech wieje, może przegoni kurz.
W cholerę.


Chcę urlopu.
Boli mnie łeb.
Idę do pracy.

środa, 18 marca 2015

Przemyślenia poważnego człowieka

Skoro piszę o sobie 'poważny człowiek', a wszyscy wiedzą, że jestem porąbana, to znaczy, że jest źle.
Bo w zasadzie jest.
Chociaż, jak otwierają się nowe drzwi, to nie jest jednak.
Więc jak jest?
Jest tak, że słowa Jacka Kleyffa
nic już nie znaczą.
Trzyma mnie tu mój dom- pierwszy własny i praca-pierwsza własna.
Resztę zaczynam mieć głeboko tam, gdzie ma mnie reszta.
I dochodzę do wniosku, że zostawię to bez żalu, a nawet w nadziei.
Na spotkanie normalnych ludzi, z normalnym systemem wartości.
A jeżeli nie, well i tak już nie mam ochoty z nikim gadać.
To co planuję jest blisko i... daleko.
Bardziej blisko jednak.
Nie będzie rewolucji.
Będzie ewolucja, ale chyba pierwszy raz, z moją stuprocentową aprobatą.

Jeszcze tu jestem, ale mentalnie już mnie tu nie ma.
Dla Was jednak będę tu zawsze bo przecież net jest wszędzie, a i paczki i listy daleko nie będą miały przecież :)

Przepraszam Was, za to, że zniknęłam.
Dochodzenie do TAKICH wniosków ma swoją cenę, niestety.

P.S.
Tych, którzy wiedzą, co się święci (są Tacy:) proszę o nienazywanie tego po imieniu.


czwartek, 12 marca 2015

...

"Zrozumieli, że idealny świat jest podróżą, nie miejscem"

- JUŻ CZAS- powiedział jeździec i ruszyli razem, do idealnego świata.

niedziela, 8 marca 2015

Piękny Bałagan


"Masz wszystko, co dobre i złe
Jesteś rodzajem dziewczyny,
Która może złamać faceta,
A potem znowu go podnieść.
Jesteś silna, ale słaba,
Skromna, ale zachłanna.
Bazując na języku twojego ciała
Takie sygnały odczytuję.
Twój styl jest raczej wybiórczy
Umysł zaś zuchwały.
Wydaje mi się, że to wszystko
Właśnie nazywa się szczęście"
Nigdy nikt, tak pięknie, jak Jason Mraz, nie opisał porąbanego umysłu Kobiety. Piosenka nosi tytuł 'Beautiful Mess'.
Tak jesteśmy 'Pięknym Bałaganem', ale właśnie za to kochają nas Faceci.
Nie jesteśmy porąbane, jesteśmy 'Beautiful Mess'.

Wszystkiego Najlepszego Dziewczynom, w dniu naszego  święta, i Chłopakom, bo z nami wytrzymują.:*

poniedziałek, 2 marca 2015

Dziwny weekend a po nim...

dziwny poniedziałek.
Zwaliło mnie z nóg już w piątek.
Ledwie dociągnęłam do końca zajęć.
Przyszłam... nie nie, to zabrzmiało zbyt dynamicznie, przywlekłam się do domu i padłam.
Telepało mną pod dwoma kocami.
Nie pamiętam, kiedy coś takiego przeżyłam.
W sobotę rano było jasne, że o pracy nie ma mowy.
Odwołałam jednym smsem wysłanym do wszystkich.
Przebumelowałam sobotę.
Ted przed pracą ugotował mi rosół.
Robiłam nic.
Nawet dziergane, na wyścigi z czasem, projekty musiałam odłożyć.
W zasadzie odłożyły się same.
Niedziela była leniwa w duecie.
Opiekował się mną Ted.
A dzisiaj...
Wszyscy popędzili zaczynać następny tydzień, a ja... zostałam w blokach.
Rozglądam się zaskoczona, że świat galopuje, a mnie to grzeje.
Nie obchodzi mnie nawet to, ile kosztuje mnie kolejny dzień lenistwa.
Ostatnio nie wyleżałam przeziębienia, skończyło się zapleniem oskrzeli.
Teraz będzie inaczej.
Jeżeli nie dam rady, jutro też odpuszczę.

O co ja się mam bić, jak nie o moje zdrowie, psychiczne również.
Nie galopujcie poniedziałkowo.
Odetchnijcie.
To jest całkiem przyjemne :)

środa, 25 lutego 2015

Szabelkowanie pyskiem czyli poOscarowo

Oskar dla polskiego filmu odbił się echem.
Szerokim.
Równie szerokim odbił się sposób, w jaki polski reżyser śmiał go odebrać.
PO ANGIELSKU.
Na luzie.
Z uśmiechem na twarzy.
Z refleksją na początku.
Z bezczelnym olaniem muzyki oznaczającej 'twój czas minął'.
Z poczuciem humoru, które polscy narzekacze odebrali jako 'paskudzenie wizerunku Polaka'.

Kuźwa, gdyby mój film dostał Oscara, nawaliłabym się ze szczęścia.
Nie uraziło mnie to.
Obraziło mnie 'będę mówił po polsku, bo jestem Polakiem'.
Tamten speach zalinkował w głowie odbiorców obraz Polak- idiota, nie mówi po angielsku.
Cały świat mógł się nauczyć, lepiej lub gorzej, ale mógł, a Polak przemawiał do świata w swoim języku w nadziei, że świat zrozumie, że język Mickiewicza piękny jest.

Anyway, mamy Oscara.
Ida ma.
Agata ma w CV.
Nie poszłam się napić, tylko dlatego, że w chwili, kiedy Pawlikowski odbierał nagrodę, ja wracałam do domu... samochodem :)

piątek, 20 lutego 2015

Czy ja mam kurwa napisane na pysku

wyruchaj mnie i zostaw, nie mam uczuć, nie poczuję?
Mało z Was mnie widziało, nie wiecie więc, ale Wam powiem, że nie mam.
Zastanawiam się zatem czym sobie zasłużyłam na to, że ktoś znowu to zrobił.
Ktoś, kto przez wiele lat, w każdy piątek okupował moją kuchnię, wypijał moją herbatę i korzystał z mojej wiedzy językowej.
Ktoś, dla kogo moja kamizelka była co tydzień sucha.
Ktoś, kogo dzieci uczyłam za pół darmo.
Ktoś, za kogo Ted nadstawiał dupę, żeby miał pracę.

Kiedy nie byłam już potrzebna, skończyły się spotkania.
Nie byłam stosowną osobą do dzielenia się radością z odgruzowanego życia.
Widzieliśmy się ostatnio.
Zero workowatych ciuchów i podkrążonych oczu.
Wypięta dumnie klata.
I ta durna gadka o tym, że wspólna znajoma straciła pracę.

Nic o urlopie.
Nic o radości.
Nic...

Dopiero obrazki z fejsbuka o wyprawie gdzieśtam...

Kurwa!
Mój brat kupuje właśnie nowe auto.
Brat Teda, nowe mieszkanie.
Potrafię się cieszyć szczęściem innych.

Mam zajebistego faceta.
Razem tworzymy świetny team.
Zwiedziliśmy kawał świata osobno i drugi kawał razem.
Jedliśmy razem lody przed Bellagio!

"Podobno los zsyła nam tylko takie problemy, z którymi możemy sobie poradzić. Więc są dwie możliwości: albo sobie poradzisz, albo to nie jest twój problem".
Tak, to już nie jest mój problem.

Przykto mi.
Ale też jestem wdzięczna.
Bang!
Kolejny false friend odstrzelony!

Przepraszam, że Was zaniedbuję.
Dziaram kilka projektów jednocześnie.
Na szczęście to powyżej, to tylko odrobina pary w gwizdek.