Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

środa, 30 stycznia 2013

Spowiedź frustratki... ?

Kurwamać!
Dzisaj zaczęło się źle, a zaraz potem napięcie, jak u Hitchcocka ruszyło strzałką w górę.
Chyba pierdlonęłam drzwiami, jak schodziłam do biura.
Tu jest cisza.
Orły piszą próbnąmaturę.
Nawet zegar ze ściany zdjęłąm, bo wkurwiająco tykał.

Jest chwila, żeby pomyśleć.
Tylko o czym?

Że mam ferie, ale odpocznek mi nie przysługuje?
Młoda jest chora więc nie bardzo może coś robić.
A Ted?
Well, on też ma urlop...
Więc jego obiad robi się sam, mój, kurwa, nie!
On ma do załatwienia tysiąc zaległych spraw, ja, kurwa, nie!

Oni zawsze na tak, a ja, kurwa, na nie jak w piosence.

Przelało mi się, sorki.
Może jutro będzie lepiej.
A może, kurwa, nie.

P.S.

O Miśce pamiętajcie, pliiiiiz.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Postudniówkowo



O studniówce będzie chaotycznie.
Jeszcze przed, wychodzi Młoda z łazienki uczesana i ubrana.
- Wow- mówi- mam swoje włosy, swoje paznokcie, swoje rzęsy, swoje cycki i sama zaprojektowałam sobie sukienkę. Będzie super.

- To była najlepsza studniówka w moim życiu- orzekła ledwie powłócząc nogami dzień po.
Jej klasa jako pierwsza weszła na parkiet i jako ostatnia z niego zeszła.
O 6 rano.
W drodze powrotnej do domu Młoda wpadła na sąsiada z psem
- Dzień dobry- grzeczne dziecko pozdrowiło sąsiada.
- Dzień dobry- odpowiedział sąsiad mocno zaskoczony.
- Tak, studniówka - oświeciło sąsiada dziecko, pomachało metrową różą i zmęczone tańcami poczłapało spać..
Kontakt z rzeczywstością złapało o 15:00.
Kto wymyślił sprzątanie o 12:00?
Nie mam pojęcia, ale zapewne sprzątał sam, gdyż Młodzi spali.
Skurczybyki zadedykowali Wychowawczyni piosenkę 'Sex Bomb' i wydelegowali jednego tancjora, żeby z nią zatańczył, a sami pląsali wokół.
Największe oklaski zebrał Ksiądz, który, mimo, że już Ich nie uczy, przyjechał specjalnie na studniówkę (100 km).
Bawili się genialnie zaczynając od...  tej piosenki- widziałam.
Jako jedyni na sto procent wiedzieli, co śpiewają, gdyż ich wiodącym językiem jest francuski.
Przeżyli poloneza.
Nikt się nie wyrąbał.
Zrobili furorę śpiewając piosenkę dla swojej Wychowawczyni, chociaż Pani miała lekkiego stresa, ponieważ Ich wyczyny nie były autoryzowane.
Pani Dyrektor, zauroczona, zażądała tekstu po feriach.
Nikt nie rozrabiał.
Wszyscy byli piękni.

Dzisiaj mamy 39 stopni gorączki, anginę i osiem dni z bani.
- Kto choruje w ferie?- jęczy Młoda.
Ogląda pierwsze fotki z podwiązkami na fejsbuku i mówi:
- Ej popatrz jaką ja mam zgrabną nóżkę.
Chrzanić anginę!
Przejdzie.

P.S.
Chyba dałam radę z kopertówką?

P.S. 2
W konkurskie na blog roku po znajomości i bezczelnie popieram Miśkę, gdyż fajterką jest, jakniewiemco!
Pomóżcie, jak możecie, jak nie możecie też pomóżcie ;o))) To tylko 1,23 a ile radości.

wtorek, 22 stycznia 2013

O zakupach we śniegu popas i jak to się skończyło

Upraszam wybaczenia za poniższą przydługość, ale mus, to mus ;o)

- Dzień dobry, czy jest materiał- walnął Zibi wchodząc do sklepu z materiałami, w mieście wojewódzkim.
Cała trójka, dwie panie i pan czyli personel sklepu, parsknęła śmiechem.
- Tu kupimy materiał- pomyślałam.
Zanim się to jednak zdarzyło, pan, ze spokojem tarmoszonego za ucho labradora, wykładał na ladę materiały i... nic.
- Bo my chyba stoimy przed złą półką- orzekła Młoda, gdyż staliśmy przed półką z materiałami na suknie wieczorowe, ponieważ nabywaliśmy właśnie materiał na sukienkę, na studniówkę.
Młoda z panem przenieśli się do innej półki, a Ted i Zibi 'pomagali' podrzucając a to futerko w panterkę, a to flagę w barwach papieskich, o narodowych nie wspomnę.
Na ladzie wrzało, ale raczej na nie, niż na tak i kiedy już nawet Chłopaki stracili serce do 'pomocy', nagle pojawił się TEN materiał.
- Jesoo- jęknęłam w duchu- no jaja sobie robisz, Młoda.
- Jesoo- wyartykułowała Młoda- to chyba ten- oraz rzuciła się go drapować, macać tudzież mięgolić. (rzeczone czynności, którym mus było poddać wybrańca, uniemożliwły nabycie go na necie).
Potem był telefon do Jo, czyli po projektantce, osoby najważniejszej.
- Młoda wybrała materiał, Jesoo, to jest wiskoza w kwiatki!!! Wybij jej to z głowy!
- Spokojnie, podeślijcie zdjęcie- Jo na to i... podesłałyśmy.
Młoda miała gwiazdy w oczach, a ja, cóż... W końcu to nie mój projekt, nie moja przyszła praca, nie mój bal. Dobry projektant musi iść pod prąd i obronić swoje dzieło. Nie będzie lepszej okazji, niż przedefilowanie w pląsach, do rytmu poloneza, przed ciałem pedagogicznym i kolegami.
O nie, to nie koniec tej historii, gdyż Młołda się zawahała.
- Jedziemy do innych sklepów- zarządziła i dzięki temu, że Zibi i Sisi znają miasto, jak swoje, oblecieliśmy większość sklepów z materiałami do 14:00 (te najlepsze znajdują się poza centrami handlowymi, a chyba nie dodałam, iż akcja horroru toczy się  w sobotę).
Na ostatnią chwilę zdążyliśmy wpaść do sklepu, gdzie czekał na nas TEN materiał i nabyć tę łączkę w kolorach ecru i niebieskości.
Brnąc we śniegu popas z językiem na brodzie  dowiedziałam się, że żadne satyny i inne szmaty, ogólnie uznane za wieczorowe, nie wchodzą w grę, ponieważ Młoda nie zamierza dołączać do corocznego kicz party.
Uff, materiał był.
Co działo się w mojej głowie, wiem tylko ja, ale co tam.
Po przerwie na obiad w domu Tubylców z miasta wojewódzkiego, ruszyliśmy na poszukiwanie butów.
Dzielnie towarzyszyli nam Zibi i Sisi. Szczerze mówiąc byłam dla nich pełna podziwu, z drugiej strony nie wiedzieli w co się pchają. A trzeba tu dodać, że jeżeli chodzi o modę, Młoda WIE czego chce i nie ma zmiłuj.
Po kolejnych pięciu godzinach i uganianiu się po, Im tylko znanych, miejscach kupiliśmy buty, tyle tylko, że nie do TEJ sukienki i nie na TĘ studniówkę.
Wszyscy mieli dosyć. Ted zasypiał między półkami, a Zibiemu znudziło się nawet znoszenie największych 'pasztetów' w sklepie, w celu podbudowania upadłego już, w grupie pościgowej, morale.
- To jest ostatni sklep- oświadczyłam- dalej bez kawy nie idę.
- Nooo- jęknął Ted- ja też chcę kawy.
- I ja... i ja... - odezwały się słabiutko kolejne głosy w zastępie.
I nagle mój wzrok padł na piękne, chabrowe, zamszowe buciki z lakierowanym obcasem. Dokładnie takie, jakich było nam trzeba i nie dam sobie nic obciąć, czy nie mierzyliśmy ich w fazie 'mamtowdupietunicniemacotozakraj'.
Upadłe morale osłabiło odruchy obronne i... zstąpiło na Młodą objawienie. Nabyliśmy więc buty, w pośpiechu wybiegając ze sklepu, żeby się nie rozmyśliła, a straż przednia już wkraczała do knajpy na kawę.
Była godzina 21:00.
Chyba w życiu nie piłam takiej dobrej kawy.
Chyba w życiu nie przeżyłam takiej katorgi, próbując nie oszaleć i wyjechać z miasta wojewódzkiego, chociaż częściowo zaopatrzona.
Chyba w życiu nie było mi tak żal Teda (no może jeszcze wtedy, kiedy Młoda, w 40-to stopniowym upale, przeciągneła Go przez Rodeo Drive, zaglądając do sklepu KAŻDEGO znanego projektanta).
Chyba nie widziałam jeszcze tak zdołowanej zakupami Młodej, a potrafi Ona zrobić z procesu nabywania dobrą zabawę.
Dzisiaj, kiedy sukienka wisi już w pokoju i jest piękna, a Młoda wygląda w niej, jak anioł, nadal mam wątpliwości, czy jest wystarczająco studniówkowa. Kit też je ma, ale impreza jest w piątek więc niech się dzieje.
Wzbudzi ogólny szok, to wiem, mam nadzieję, że również zachwyt. Całości dopełniają koronkowe rękawiczki zrobione przez Pania Basię (God bless Allegro*), które dotarły do nas dzisiaj i kopertówka w kolorze butów, która jeszcze nie istnieje, ale to szczegół, bo wypłodzę ją jutro rano.
Matkobosko, jesteśmy walnięte.
Trzymajcież kciuki oraz muza, gdyż polonez musi być.

Akularu dedykuję, jako, że obiecałam.

*Boże błogosław Allegro

wtorek, 15 stycznia 2013

Słowa, słowa...

Frazesów znamy całą masę.
Sypiemy nimi jak z rękawa, kiedy trzeba, bo mus pocieszyć, poruszyć, dokopać, podnieść (niepotrzebne skreślić) i kiedy nie trzeba, tylko, żeby gadać.
Gorzej kiedy coś, albo ktoś pier***nie nam w podbródek tak, że chwilowo głowa zamieni się miejscami z dupą.
Wówczas nasza mądrość, frazes znaczy grzęźnie nam, w gardle, albo w jelicie grubym, zależy, czy już wszystko wróciło na właściwe miejsce, czy nadal tkwi pokręcone.
Mój idol, Terry Pratchett, w książce, co to ją dostałam pod choinkę pisze, że '...broń, którą człowiek trzyma i którą nie umie się posłużyć, należy do jego przeciwnika'.
To nie jest frazes, to fakt.
Idę uczyć się posługiwać pałą.
Oraz zupełnie nie mam pojęcia dlaczego ta piosenka kołacze mi się po głowie.

wtorek, 8 stycznia 2013

My Guardian Angel *

Jakiś czas temu przeczytałam gdzieś, że pewna pani z UK widzi zjawy.
Różne.
Różniste.
Widuje też Anioły.
W trakcie wywiadu, na przykład, widziała Anioła Stróża dziennikarki.
Stał za nią.
Smutny.
Miał szmaragdowe wdzianko i... na chwilę rozłożyl skrzydła.
Taki widok zapiera dech.
Widuje też tych Najważniejszych.
Rałał jest subtelny i uroczy.
Ale najpiękniejszy jest Gabriel.
Milczący, zamknięty w sobie.
Wyjatkowo męski, w skórzanej kurtce.
Harleyowiec.

I tak czytając pomyślałam sobie o Moim.
Aniole znaczy.
Musi chodzić w glanach, gdyż prowadzę Go ostatnio przez pola i bezdroża.
Gdyby na chwilę zniknął, z pewnością udałby się do boskiego magazynu po kij bejsbolowy.
W celu palnięcia mnie.
W łeb.
Dla otrzeźwienia.
Oraz przypomnienia.
Mój Nauczyciel od Wiedzy Tajemniej mawiał zawsze 'be positive or be quiet'**
Zapominam.
Dlatego Mój Biedny Anioł Stróż siedzi sobie pewnie teraz za mną na stole.
Ze  skórzaną kurtką na grzbiecie.
Skrzydła ma złożone, bo przecież kury nie latają więc Mu nie ucieknę.
Z petem w zębach, machając nóżką w Martensie i... nie ma już do mnie siły.
- Nie wiem, czy Cię to Gościu pocieszy, ale ja też już nie mam... do siebie. Wiem też, że tak długo, jak ja się nie ruszę, Twoje skrzydła pozostaną złożone. A szkoda, bo to piękny widok jest, jak twierdzi pani od widzeń i widziadeł.

Ever this day be at my side
To light and guide
And rule and guard. ***

No i jeszcze muza, o Aniole, ja jakże.
Oraz Alcusiowy pomysł na rozmowę z Moim Aniołem, chciaż ten jarzębiak mnie trochę przeraża ;o)

*     Mój Anioł Stróż
**   Bądź pozytywny, albo siedź cicho
*** Od dziś na zawsze przy mnie bądź
       Oświecaj, prowadź
       Strzeż i chroń. (się starałam, ale się słabo rymnęło)

sobota, 5 stycznia 2013

Praca z młodzieżą krzepi

Konwersacje z maturzystami rozszerzonymi (czyli grupą zaawansowaną).
W oparciu o tekst 'New Year's Eve'* gadamy sobie o tym, jak się w Polsce spędza Sylwestra, jak chcieliby go spędzić w roku przyszłym, a jaki byłby ten z ich marzeń.
Nie pytam ich, co porabiali 31 grudnia o północy, bo w większości znam ich rodziców, a nadmiar wiedzy ciąży :o)
Atmosfera luźna, jak zawsze z tymi, którzy nie boją się mówić. Przechodzimy więc do postanowień.
- Przeżyć 2013- pada pierwsza odpowiedź.
- Nie zawieść siebie- pada kolejna.
- Skoczyć na bungee- eskalują.
- I ze spadochronem - to nasza Młoda.
- Jak myślicie, czy ten rok, ze względu na trzynastkę z tyłu, będzie pechowy?- pytam.
- Zależy, jak się do niego podejdzie- rozwijają się młodzi.
- Jak oczekujesz pecha, dopadnie cię i w 2050, mimo, że data wygląda ładnie- to podejście Młodej.
- Na początku każdego roku wydaje mi się nadchodzący nie może być gorszy od poprzedniego- mówi Duży- i zawsze na koniec jestem zdziwiony, że mógł.

Podejście Młodych do życia... cóż, pokrywa się chwilowo z moim, a najważniejsze, że całość rozmowy odbyła się jednak w języku obcym.


*Sylwester

czwartek, 3 stycznia 2013

Szczeniaczek oraz kasa czasem śmierdzi

Ten Nowy Rok przypomina mi szczeniaka.
Małe to, słodkie, ledwie łazi.
W pierwszym dniu pojadło, popiło, zwinęło się w kulkę i posapywało w kojcu, ale już w dniu następnym nabrało siły i energii do zabawy.
Pokąsało dłonie do krwi i wcale nie pociesza fakt, że zrobiło to zupełnie nieświadomie.
Jak będzie tak rosło i żarło, zeżre mnie już za kilka dni.
Od wczoraj boli mnie głowa... od myślenia i kombinowania.
Spotkałam wczoraj kumpla, a ten patrząc na moją minę, zapytał:
- Mało Happy jest ten New Year*, co?
- No kuźwa mało- ja mu na to- ale niech napierdala cegłówkami teraz, w połowie roku mu się skończą.

Oraz wpadłyśmy z Młodą na pomysł skąd wziąć kasę.
Oglądając wczoraj 'Surfera', a raczej reklamy w jego przerwie, zobaczyłyśmy jak bardzo przystojny pan w wieku Teda delektuje się kawą. Jako, że wszyscy wią, iż Ted ma 'medialną' twarz i całą resztę zarządziłyśmy:
- Sprzedamy gościa do reklamy.
- Kawy? - Młoda na to.
- Nie, no wina, na przykład ...(tu padła nazwa 'wiodącego' na polskim rynku sprzedawcy wina z Kalifornii, którego to Ten nie tknąłby nawet za dopłatą, definiując je jako popłuczyny z beczki)
- Zapytaj tatusia czy wystąpiłby w 'takiej' reklamie za sto tysi na przykład.
Idę do łazienki, gdzie goli się Ted:
- Kochanie wystąpiłbyś w reklamie... (tu pada ta nazwa, co to mam zakaz jej użycia, tfu, tfu) za sto tysięcy?
Ted, nie przestając się golić, pyta:
- Dolarów?

I jak go tu teraz przekonać, że wcale nie musi napić się tego wina, żeby się nim zachwycić, więcej nawet, nie musi go nawet powąchać?

I jeszcze muza, ku pokrzepieniu, gdyż mam nadzieję, że to się kiedyś skończy.

* Happy New Year czyli szczęśliwego Nowego Jorku- dla nieczytatych z przymrużeniem.