Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

czwartek, 30 października 2014

Idzie nowe...

Albo cóś wew tem stylu.
A było to tak.
Dzisiaj rano.
Pracuję sobie w najlepsze, bo rano czasem też działam.
Dzwoni telefon.
Mama Teda.
Muszę odebrać, bo nigdy nie wiem, czy wszystko OK.
- Dreamuuuuu, bo ja bym chciałaaaa- tu chyba dotarło do niej, że niekoniecznie mogę rozmawiać- możesz rozmawiać? Bo ja tylko na chwilę.
- Pracuję, stało się coś?
- Bo przyjeżdża Grzesiu z żoną pierwszego listopada i po cmentarzu zrobimy obiad i ja bym chciała, żebyście ty i Ted też przyszli.
Zapewne baran odmalowany na mojej twarzy był wyjątkowo rasowy, bo ubawił mi uczennicę.
- Eeeee- nie zaczęłam zbyt inteligentnie- Ted pracuje pierwszego listopada.
- To ty przyjdź- świergotała mamusia- a Ted dojedzie, jak skończy.
- Aleeeee, on skończy o 22.
Przyjęłam postawę obronną.
Zgłupiałam.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio dostąpiliśmy zaszczytu.
To Grzesiu z żoną wpadali na obiadki, ciasteczka, kawki.
My nie byliśmy dopuszczani do pańskiego stołu.
Zabawne jest to, że Grześ w żoną za każdym razem kiedy przyjeżdżają do miasta, wpadają również do nas.
Tylko w okolicach obiadu jadą do mamy.

Aż tu nagle...
Nie wiem, czy podoba mi się to zaproszenie.
Pójdę bo Grześ i Kinga...
Cóż... mama dobrze gotuje.

Taka muza mi się kołacze po głowie.


środa, 29 października 2014

Tour de...

Logistyka sięgająca trzy tygodnie wstecz i dwa i pół wolnego dnia.
Musiało się udać.
Kilka dni gotowania i pieczenia, całość spakowana w pojemniki i...
Pojechaliśmy dożywić Młodą i Agę.
Mieliśmy dla nich trochę ponad 20 godzin.
Udało nam się kupić kurtkę Adze (bo rodzice jakoś nie byli zainteresowani) i odkurzacz, gdyż dzieci dostawały szału z powodu jego braku (w poprzednim mieszkaniu był na wyposażeniu).
Boże błogosław tym, którzy wymiślili całodobowe hipermarkety.

Potem była szybka jazda za jedyne 24 złote polskie, ale liczył się czas.
Zastaliśmy pomór.
Brat od 2 tygodni chory, bratowa pracuje z połową ekipy, bo jedna pracownica w ciąży, druga na urlopie a jej osobisty małżon od dwóch tygodni ma stan podgorączkowy..
Nie myślałam, że to mnie przypadnie zaszczyt uprzątnięcia grobu mojej Mamy.
A jednak.
Pojechaliśmy z hasłem 'jedź, nie wiem, co tam jest, nie byłem od dwóch tygodni'.
Begonie padły, zastąpiły je chryzantemy.
Stroik zastąpił inny, na świerku.
Nie mieliśmy sprzętu.
Pożyczyliśmy od Pani Natalii i Pana Czesława.
Sąsiadują z Mamą.
Nie protestowali.
Sprzątanie odbyło się mokrymi chusteczkami z torebki.
Partyzantka pełną gębą, ale efekt był powalający.
Miałam wrażenie, że Mama się uśmiecha.
Zawsze lubiła takie spontaniczne akcje.
Jeżeli pogoda dopisze, brat nie musi nic tam robić.
I tak ma robotę.
Trzeba pojechać i uprzątnąć grób naszej siostry.
Wiosną, mam nadzieję uda nam się spełnić wolę Mamy.

Na koniec była uroczystość Małej- główny powód naszej wariackiej wyprawy.
Mała była wdzięczna, że byliśmy.
Bez Młodej, bo przecież poniedziałek.
Byliśmy, a Mała (wcale już nie taka mała, zaraz będzie mogła pracować dla Młodej, jako modelka) uśmiechała się szczęśliwa.
Dostała od nas serducho.
Złote, jak jej własne.
Mała jest altruistką w czystej postaci, w przeciwieństwie do swojej starszej siostry.
Po uroczystości zadzwoniła nasza Młoda.
Pogadały sobie, pośmiały się.
Młoda, naszymi rękami, podarowała jej książkę, dla ludzi kreatywnych, z otwartą głową.
Wyczuwam porozumienie artystów ;) 
Potem zadzwoniła starsza siostra.
Małej do powiedzenia nie miała nic, mamie, że ma kolokwium z biochemii i potrzebuje pomocy.
Nocna jazda do domu i pobity rekord (bo tylko wariaci jeżdżą nocami) zakończyły wyprawę.
Uff.
Nie lubię wracać do realu w taki brutalny sposób.

Ale nie ma co narzekać, pracować czeba ;)

wtorek, 21 października 2014

Wzór...

Moja Mama była dla mnie wzorem.
Miłości, ciepła, determinacji, pomysłowości, gospodyni... mogłabym tak wymieniać jeszcze długo.
Choroba ją zmieniła, ale kiedy na chwilę wracała ta, właściwa, patrzyła na mnie swoimi dobrymi, czekoladowymi oczami i mówiła:
- Kocham cię, córeczko.
I ja na chwilę znowu byłam córeczką. Małą dziewczynką, której jeden całus poprawiał nastrój na cały dzień.

Przepraszam, powtarzam się, gdyż mną szarpie.

Moja ostatnie doświadczenia, a raczej doświadczenia moich uczniów, opowiedziane gdzieś w przelocie, sprawiają, że zwątpiłam w instytucję-opokę, jaką w moim pojęciu powinna być matka. Nie, nie piszę tu o Adze i Jej chorej relacji z matką, bo nad tym przeszłam już po porządku dziennego.

- Moje wspomnienie, jako siedmioletniego dziecka- mówi jedna z dziewczyn- to mama krzycząca na ojca, że jest żarłokiem, bo zeżarł jej ulubione cukierki i rzucająca w niego zawartością lodówki.
- Co??? - na żadną ambitniejszą reakcję nie było mnie stać.
- No normalnie, zeszłam na dół w sobotę rano, do kuchni, a tam latały jajka, plasterki sera, wędliny.
- A ja dzisiaj na śniadanie dostałam kanapkę z twarożkiem i pomidorem, a jak zapytałam, dlaczego mój brat dostał z nutellą, usłyszałam, że jestem za gruba (!!!) i już się nutellą w życiu nażarłam.
- Mój młodszy brat- odrzuca kolejna-  dostał na urodziny chomika ze wszystkimi akcesoriami i nowy telefon, a ja 100zł, nawet nie w kopercie i polecenia 'kup sobie co tam chcesz'. Jak zapytałam czy ja też mogę sobie kupić chomika, usłyszałam, że jeden gryzoń w domu jest. Tyle, że to ja, od zawsze, prosiłam o zwierzątko, a dostał je on. Teraz czekam, kiedy chomik Młodego zejdzie na zawał, bo tak go męczy, że jak go w końcu dostanę na ręce, serce wali mu nawet w ogonie.
- E tam- dodaje kolejna- mój brat na urodziny dostał cztery stówy, a ja pięć dych i informację, że mam sobie dorobić, coś tam dorzucić i kupić trampki, jakie mi się podobają. Tyle, że mnie podobaja się Conversy... poczekam jeszcze dwa lata i już je będę miała.
- Moja mama zmusiła mnie do chodzenia do prywatnego gimnazjum! Ludzie tam są okropni! Myślą, że sarkazm, to szczyt, na który każdy musi się wspiąć, a reszta ucieszyć. Jak sobie ostatnio wybiłam palec na WF, dwie dziewczyny do mnie podeszły, myśałam, że chcą mi pomóc się ubrać, a one, jak na amerykańskim filmie, powiedziały 'dobrze ci tak', ucieszyły się i poszły. Dopiero, jak nauczycielka wpadła do szatni 'z twarzą', że ona już skończyła i chce iść i zobaczyła mnie we łzach i z tym palcem, pomogła mi się ubrać.- oczy jej się na chwilę spociły na wspomnienie- Powiedziałam mamie, że nie chcę tam chodzić, chcę do pubilcznego, gdzie chodzą wszyscy moi koledzy, a mama mi na to, że nastolatki takie są i ja pewnie też bym nie pomogła.
- Tak źle cię ocenia?- zapytałam zaskoczona.
- Nie, proszę pani, mierzy mnie swoją miarą- zatkało mnie, dziewczynka ma 13 lat.
- Ja muszę chodzić do szkoły muzycznej- dorzuca kamyczek do ogródka kolejna- mój brat skończył muzyczną, to ja też muszę. A... i jeszcze w liceum muszę iść do klasy medycznej, bo Piotrek też chodzi do 'biochemu'.
- A czego ty chcesz?- pytam.
- Ja już nie wiem. Chcę wybrać to, co mama sobie wymyśliła, bo jak zrobię inaczej, każde potknięcie będzie wypunktowane ze zdwojoną energią. Tańczyłam towarzyski też dla mamy, bo to było jej niespełnione marzenie.
- Ostatnio mama, spiesząc się do pracy, poprosiła, żebym zrobiła bratu kanapkę do szkoły. Zrobiłam. Nawet na nią nie popatrzył tak, jak na śniadanie na stole. Na drugiej przerwie zadzwonił do babci, że jest taki biedny, bo mu nie dałam jeść i poprosił babcię, żeby mu przyniosła pizzerkę, pepsi i czipsy. Jeszcze nie zdążyłam wrócić do domu, a już dostałam taką jazdę, że miałam szlaban na wszystko, na miesiąc do przodu.- opowiedziała kolejna z dziewczyn- Po powrocie do domu zrobiłam zdjęcie kanapek, śniadania na talerzu i zimnej czekolady w kubku. Wysłałam smsem do mamy. Nawet nie usłyszałam 'przepraszam'. Nigdy już smarkaczowi nie zrobię śniadania, niech dzwoni po pizzerkę do babci. I tak dostanę szlaban, ale będę chociaż wiedziała za co.

To tylko kilka przykładów... innych nie chcę pamiętać.
Ludzie!!!!!!!!!
Czy mnie otaczają same kretynki???
Kto im pozwolił mieć dzieci???
Powinnam z każdą z nich pogadać, ale wiem, że wszystko, co powiem zostanie użyte przeciw dzieciom.
Zawsze myślałam, że wzory różnych rzeczy znajdują się w Sevres pod Paryżem.
Teraz wiem, że wzory antymatek ocierają się o mnie w sklepach, patrzą na przystankach, rozmawiają ze mną przez telefon.
Nie mówcie mi, że nam się społeczeństwo stacza.
Nie pytajcie, dokąd zmierza ten kraj.
Rozejrzyjcie się wokół i... odpowiedź dostaniecie na tacy.
Histeryczki, egocentryczne, nieomyle psycholożki- amatorki, niezrównoważone emocjonalnie kobiety zostają matkami.
Zamiast leczyć siebie, mają przyjemność w narzucaniu swojej chorej woli innym, w ich pojęciu, słabszym, głupszym i ślepym oraz bez uczuć, dzieciom.

Ich dzieci będą takie, jak one.
Już ich nienawidzą, marząc, że w dniu 18-tych urodzin wyprowadzą się z domu, ale to dopiero początek.
Kiedy matki się zestarzeją, dzieci będą patrzeć w ich, proszące o szklankę wody, oczy i wtedy nieomylne mamuśki zrozumieją, że przegrały.
Dostaną wodę i tylko tyle...
Albo nic, bo przecież wody w życiu się już napiły...
Taki przekazały wzór.

niedziela, 19 października 2014

Taki ze mnie...

gupek.
Pomagam nieproszona.
Przytulam, bo sama tak czuję.
Nie przeliczam wszystkiego na kasę
Nadal wzrusza mnie muzyka.
Ta szczególna sprawiła ostatnio, że zaschło mi w gardle...
I spociły mi się oczy...

Powiedz coś, bo znikam
Będę tym jednym, jeżeli mi pozwolisz
Pójdę za tobą, dokąd zechcesz
Tylko powiedz coś, bo znikam

Czuję się  nikim.
W natłoku myśli
Nic już nie wiem
Potykam się i upadam.
Ucząc się kochać
Dopiero raczkuję*

Powiedz coś... albo posłuchaj

* to tylko moja nieudolna próba oddania nastroju, niekoniecznie treści.

wtorek, 14 października 2014

O jednej Dreamowej słabości i niedzielnym spacerze...

Mam taką słabość, uwielbiam dobrą muzykę.
To, co w moim pojęciu muzyką dobrą jest, w Twoim być nie musi, gdyż mam gust specyficzny.
Muzyka musi bujać, a najbardziej na świecie buja (jak sama nazwa wskazuje) swing.
I tu docieramy do mojej kolejnej słabości czyli filmów muzycznych.
Zwłaszcza takich sprzed lat, do których muzyka wyszła spod palców Andrew Lloyd Webbera, Leonarda Bernsteina, Oscara Hammersteina, Johna Kandera, czy samego George'a Gershwina (Amerykanin w Paryżu).
Ta słabość pozostała mi do dzisiaj i zupełnie nie rozumiem dlaczego 'Burlesque' z Cher i Cristiną Aguilerą w ogólnym pojęciu medialnym zrobił klapę (jedynie nominacja do Złotego Globu). Przecież i teraz można palnąć musical z rozmachem..
Były schody, był balet, były pióra w... gdzieś tam były. Skrzętnie zbierał je Stanley Tucci i oczywiście była muza (the dress is Chanel, the shoes YSL :)
Ale do brzegu, bo ja nie o tym...
Otóż był kiedyś taki polski film.
Myła muza i był balet, były pióra, było libretto na miarę tych z West Endu i Brodwayu.
I była w tym filmie taka scena, w której dziewczyna śpiewa: 'w małżeństwie mi wystarczysz ty, parasol w deszcz'.
Mała Dreamu, zapatrzona dawno temu w ten film, zapamiętała sobie scenę z tą piosenką.
Mała Dreamu myślała sobie wtedy 'ciekawe, czy ja kiedyś też tak będę mogła zaśpiewać?'.

Już, już, przechodzimy do tytułowego spaceru.
Wyrwany niedzieli godzinny spacer w słońcu przywrócił mi tę piosenkę i chyba... odpowiedź.
Idąc tak sobie za rękę i jedząc lody spotkaliśmy naszych byłych sąsiadów, z ulicy jednego malarza (od zawsze tu, nad morzem, mieszkam przy ulicy malarzy, porzuciłam dla nich Juliusza Słowackiego ;)
- Za rękę? Po tylu latach?- zadziwiła się ona- My idziemy conajmniej w odległości trzech metrów (na moje oko był tylko jeden) ;)

I tak sobie pomyślałam, że za dobrze nie... ale On i ten parasol, słońce w plecy, wiatr we włosach i... nawet gwiazdy kraść nie musi ;)))

niedziela, 12 października 2014

Jesień... i co z tego?

Przeglądając ostatnio starego bloga w poszukiwaniu jakiegoś tekstu dla -ątek natknęłam się na którąś tam jesień. Początkowo byłam zaszokowana, potem już się tylko śmiałam.
Młoda chodziła do szkoły, ja nie musiałam pracować czyli pracowałam, ale tak bardziej rekreacyjnie, Ted robił to, co robił za ciężką kasę i jedynym naszym zmartwieniem był fakt, że chwilowo nie ma go w domu.
O matko... co ja tam wypisywałam ;)
Że dramat, że miazga, że zmęczona bo ile można tęsknić... co to będzie, jak przyjdą święta, o jejku, jejku! Jesień!

Kiedyś Młoda pokazała mi kilka seminariów jednego gościa... nie pomnę nazwiska.
Bardzo uderzyło mnie, to, co powiedział: 'Nie zastanawiaj się, czy twoja szklanka jest do połowy pełna, czy do połowy pusta. Odstaw tę cholerną szklankę.'
Odstawiłam szklankę, bo nie mam czasu zastanawiać się nawet, kto mi z niej wychlał wodę i dlaczego był tak bezczelny, że nie dolał.
Biegnę i jak maratończyk wyciągam dłoń. Ktoś mi w nią wkłada garść rodzynek, wodę, banana. Czasem przygotowuję je sama, myśląc do przodu, ale tylko do końca tego konkretnego biegu.
Żeby nie oszaleć uprawiam NW z muzą relaksacyjną na uszach- zupełny brak czasu na sport i relaks uprawiany oddzielnie zmusił mnie do kreatywności.
Jeżeli pogoda nie pozwala wyjść po 20 (wcześniej nie ma mowy), wytaczam stepper...
Nie oglądam seriali, nie oglądam wiadomości, nie karmię się głupotami.

W piątek jedna z dziewczynek podczas zajęć zauważyła, że za oknem jest już ciemno... 'ale tylko do grudnia, potem znowu natura odda nam słońce'.
Trzeba uczyć się od piątoklasistów.

Nawet nie zauważyłam, że topola za oknem pożółkła i zmarniała.

Taaaak, bez tej szklanki jest wygodniej.
Czasem tylko szkoda mi, że nie mam zwyczajowej godziny, na spacer po Waszych blogach, ale to też znajdę, jak mi się plan zajęć unormuje, bo jeszcze ciągle są w nim jakieś nerwowe ruchy.

No i muza... z nadzieją ;)
Oraz wcale nie twierdzę, że lubię jesień ;)

P.S.
Wygraliśmy z Niemcami w piłkę... nożną. Pan Dyrektor nie będzie szczęśliwy czytaj Ted będzie miał swoje pięć minut chwały ;)

niedziela, 5 października 2014

O łososiu, ciepłym białym winie i ciszy po...

- Macie jakieś plany na weekend?- zapytała obsmarkana Młoda- gdyż ona miała w palnie zjedzenie kilograma antybiotyków i chciała się dowiedzieć, czy tylko jej będzie tak smacznie.
- Idziemy do kina, ale wcześniej wpadniemy sobie na obiad, tam, gdzie wiesz i w planie jest łosoś, którego jadłaś ostatnio- plan z ubiegłego tygodnia, pamiętacie?
- Bawcie się dobrze, pożyczyła nam Młoda, bo po filmie atmosfera wam klapnie.
Idąc w słońcu, w sobotnie popołudnie, czuliśmy się, jak na wakacjach. Droczyliśmy się, co do wyboru knajpy, ale w końcu Ted dał się skusić i skończyliśmy w miejscu od łososia.
- Słucham- rzuciła kelnerka na powitanie. Przez oczy Teda przebiagł błysk rozbawienia. Po tym, jak pani 'uprzejmie' przyjęła od nas zamówienie, wróciła z dwiema wiadomościami: 'czas oczekiwania na kuchni to 45 (czterdzieści pięć) minut, a wino białe jest tylko w temperaturze pokojowej'. Mina Teda mówiła wszystko.
Ted poczęstował mnie uśmiechem, że klękajcie narody, po czym ja w desperacji zapytałam czy w trakcie oczekiwania nie możnaby jednak tego wina schłodzić.
Czas upłynął nam na świetnej zabawie.Ted ucieszony obserwował panią, a ja co jakiś czas zamykałam mu twarz tekstem ' nic już nie mów, następnym razem ty wybierzesz knajpę'.
Łosoś z pieca wynagrodził nam wszystko. Wino zdążyło się schłodzić i według Teda było poprawne. Oraz zdążyliśmy do kina. Z jaskini wyciągnęliśmy naszą koleżankę sprzed lat, która wróciła na stare śmieci dyrektorować pewnemu miejscu. Bez popcornu, bez coli, saute weszliśmy nieświadomi. Niczego...
A dziecko uprzedzało...
Dwie godziny i dziesięć minut później wyszliśmy, podobnie, jak wszyscy inni, w milczeniu.
Trudno komentować coś, tak sugestywnego.
Trudno mówić, że gra aktorska, że efekty, że srekty.... skoro jedyne, co przychodziło do głowy całej trójce to zdanie 'jesoo, oni to widzieli, oni to przeżyli, oni do końca życia mieli to pod powiekami'.
- Potrzebuję wina- powiedziała Ewa.
- Ja kawy- powiedzieliśmy jednocześnie z Tedem.
Dobrze, że na tę kawę poszliśmy do knajpy kumpla.
Zamieniliśmy temat.
To dobrze.
Polała się Metaxa.
To też dobrze.
Dzisiaj, z tą wiedzą z wczoraj, jest mi jakoś niewygodnie.
Nie zawsze musi być komfortowo jednakowoż.
Tę wiedzę trzeba posiąść.
Koniecznie.
I przejść się ulicami 'Miasta 44'.