Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

wtorek, 28 czerwca 2016

Kobieta- Świder

- Wy kobiety to Świdry jesteście- wygłosił przy śniadaniu złotą myśl Ted.
- Doprecyzuj co to jest świder, według ciebie- poprosiłam.
Zajęty jednak kanapką z polędwicą, serem, warzywami i kiełkami rzodkiewki na chlebie na zakwasie, nie doprecyzował. Albo doprecyzował, ale ja też byłam zajęta swoją... kanapką znaczy.
Kiedy moja zawartość paszczy została przełknięta, ruszyłam szturmem.
- Skoro męczysz się tak, świdrowany i nękany, daj sobie spokój, nic na siłę.
- Ale po co? Pewnych spraw nie przeskoczysz.- zadziwił się, że nie rozumiem, Ted- Nie wiem, na jaki trafię. Po co mi Świder- Idiotka, skoro wiem, że teraz mam Świder z Diamentową Końcówką.

I kuźwa nie wiem, załamać się czy ucieszyć.

Oraz teorię o Kobiecie- Świdrze ukuł ktoś, kto świdrował przez ostatnie półtora miesiąca i w związku z tym zmieniamy samochód :)

czwartek, 23 czerwca 2016

Ojciec

Nie, nie! Nie będzie wspomnienia o moim Rodzicielu, bo Go zwyczajnie nie pamiętam.

Czy Wy myśleliście kiedyś, jakimi rodzicami będą Wasi kumple?
Szurnięte koleżanki?
Nadmiernie wyluzowani koledzy?

Kiedyś wpadli do nas przyjaciele z 'dawnych lat', wokół kręciła się Młoda, wówczas w początkach gimnazjum. W pewnym momencie zwróciła się to Teda 'tatusiu'.
- Ona do ciebie mówi tatusiu...- zauważyła radośnie dziewczyna- jaki czad!
- A twoje do ciebie mówią 'proszę pani'...- skonstatował jej własny małżon.

Zastanawiałam się kiedyś, jakim ojcem będzie Ted.
Trochę się, szczerze mówiąc, bałam.
Relacje Tedowego brata z jego dziećmi pozostawiały wiele do życzenia, a i Ted raczej ukochanym wujaszkiem nie był.
A potem urodziła się Ona.
Ted pilnie uczył się być rodzicem  konsekwentnym, bo szalonym był zawsze.
Kochał mądrze, a nie strasznie.
Budował relację na odległość przez dwanaście lat.

Dzisiaj razem knują.
Jest wsparciem, kiedy trzeba.
Wymaga, kiedy należy.
W środku nocy Koty potrafią przyjechać na dworzec i przywieźć Tatałkowi kawę, bo właśnie jedzie do Warszawy i ma w Poznaniu pięćdziesiąt minut czasu.
W środku nocy odśpiewały mu wczoraj 'sto lat', bo było już po północy i 'to już, dzisiaj'.

Nie pamiętam mojego Ojca, ale gdybym mogła wybierać, chciałabym mieć takie wspomnienia, jak Młoda.


wtorek, 21 czerwca 2016

Lato

Pierwszy dzień lata, co to był jeszcze astronomiczny, a nie kalendarzowy, był moim pierwszym dniem wolnym od pracy.
Dzieciaki naumiane, egzaminy zdane, na wyniki matur ciągle czekamy, można dać na luz.
Jak wyluzowuje dreamu?- zapytałby ktoś.
Otóż, dreamu sprzątnęła szafkę na buty, nagle zrobiło się tam miejsce na nowe :)
Ze swojej szafy wyrzuciła wszystkie za duże ciuchy, nie łudźmy się, nie założę ich, nie ma tego w planach.
Do końca dnia radośnie oddawała się zwalczaniu góry prasowania... i jeszcze nie skończyła.
Po drodze zjadała obiad i kolację i... z pracy wrócił Ted, a zaraz potem skończył się dzień.
Ja to potrafię... wyluzować :D
I muzyka, ( w temacie wyluzowywania oczywiście) żeby było ślicznie i... idzie nowe, oraz podoba mi się baaaardzo, zwłaszcza ze względu na Starszych Panów.

Oraz ciągle jeszcze nie wiem dokąd i  czy w ogóle, jedziemy odpocząć na te pier... pięć dni.
Pełen, kuźwa, relaks :D

środa, 15 czerwca 2016

O uropie słów kilka

Bycie wrednym kapitalistą ma swoje dobre strony.
Nie mam szefa.
Sama sobie jestem sterem i tymi innymi do kompletu.
Ja decyduję z kim i za ile pracuję.
Ale kiedy przychodzi do planowania urlopu, pogodzenie pracy Teda z jego kapitalistycznym ogródkiem, który nie może leżeć odłogiem, i moich obowiązków, kurwica mnie bierze jasna.
I tak, z zaplanowanych dwóch tygodni, zrobił się jeden, a wieści z ostatniej chwili ćwierkają coś o pięciu dniach.
Mam z tego powodu, i kilku innych też, ciśnienie tysiącpięćset na stodziewięćset i w perspektywie duuuuużo wolnego czasu na przemyślenia wszelakie.
Jestem przekonana, że osiągnę pierdolone zen, jeżeli wcześniej nie trafi mnie szlag jasny.
Siedzę w necie i szukam alternatywy dla wyjazdu w góry, bo przecież nie mam czasu bujać się przez kraj nasz piękny, marnując jeden z tych pięciu dni na dojazd i kolejny, na powrót.
Nic mi nie przychodzi do głowy.
Zostaniemy w domu i będziemy chodzili na plażę, jak turyści, jadali rybki na promenadzie, lansowali się pośród gawiedzi i zachwycali się zachodami słońca.
Jesoo!!!
Jakieś pomysły???
I nie zakładajcie, że będzie ładna pogoda, bo z moim szczęściem...

niedziela, 12 czerwca 2016

Balon rośnie, że aż strach...

Na 30 minut przed rozpoczęciem meczu wyludnia się okolica.
Podenerwowani ojcowie wyciągają z Narnii niepocieszone latorośle.
Ostatni kibice pędzą do pobliskiej  biedry po czipsy i piwo.
Samochody oflagowane, balkony ozdobione.
Grupy kibiców zbierają się przed okolicznymi knajpami w których okna zastąpiły plazmy.
Po mieście przetacza się, na razie nieśmiało, 'Polska- BiałoCzerwoni'.
W tivi już mielą wióry.
Ted siedzi obok mnie i ironicznie się uśmiecha.
Ciekawa jestem... chociaż nie tak podekscytowana, jak przed meczami siatkarzy o Rio.

Mam nadzieję, że za dwie godziny odszczekam z balkonu, zgodnie z umową z Tedem, że pierwszy zagramy 'otwarcia', drugi 'o wszystko', trzeci 'o honor'...
Zagrajmy na maxa...
Zagrajmy tak, żeby na koniec powiedzieć, wypluliśmy płuca na boisku.
Zagrajmy tak, żeby na koniec, po naszej stronie była zwyczajnie jedna bramka więcej.

P.S. dopisane po północy

Hauuuuu, hauuuu oraz nigdy nie było mi bardziej przyjemnie palić głupa na własnym balkonie.
Nie wyglądałam głupio, bo wszyscy śpiewali i klaksonami aut wykazywali zachwyt  :D

środa, 8 czerwca 2016

Ja nie mam co na siebie włożyć...

... i to wcale nie jest zabawne.
Kiedy nagle zrobiło się gorąco sięgnęłam do odmętów garderoby w poszukiwaniu moich ulubionych lnianych spodni i żakietów.
Przymierzanie ich nie było przyjemne.
Nie pamiętam, kiedy Ted miał ze mnie taki ubaw.
W ubiegłym roku latem byłam minus osiem, więc większość rzeczy jeszcze jakoś na mnie wyglądała.
Ten rok pokazał, że trzy rozmiary w dół to za dużo, żeby ciuchy z lat ubiegłych obleciały.
Oblatuję sklepy zatem.
W desperacji.
Nie mam się w co ubrać!
Nawet buty są za luźne!
Ted już przestał się śmiać.
Zamiast jednego czy dwóch fatałaszków, dla poprawy nastroju, trzeba odtworzyć garderobę letnią.
Idę w... sukienki i pierwszy raz w życiu chyba baaardzo mi się to podoba, a i Ted, mimo, że trzyma się nerwowo za portfel, zaczyna doceniać ten stan.
Dziecko mnie chwali.
Nadal trzeba dokupić to i owo.
Na cholerę mi to było?

I jeszcze cytat z rozmów śniadaniowych:
- Wiesz, zaraz zrobi się tak ciepło, że będziemy mogli wybrać się na plażę- to Ted.
- ... stroju też nie mam... - ja mu na to :D

niedziela, 5 czerwca 2016

Otoczona kociołkami

Gdzieś usłyszałam ostatnio, że dla jakiegoś wokalisty muzyka jest jak mikstura Panoramixa.
Ktoś wie, o czym piszę?
Mieliście kiedykolwiek tyle z dziecka w sobie, żeby obejrzeć Asterixa i Obelixa?
Otóż każdy z nas, myślę, ma taką miksturę, która go napędza.
Zaczęłam zastanawiać się, co napędza mnie i doszłam do wniosku, że jestem otoczona kociołkami z wszystkich możliwych stron. W każdym jest coś innego, ale ich zawartości, zmieszane ze sobą, tworzą miksturę, dzięki której podnoszę się, za każdym razem, kiedy wydawałoby się, że bardziej na kolanach nie można już być.
Na pierwszy ogień idzie śniadanie.
Jeżeli myślicie, że teraz palnę Wam gadkę o konieczności spożywania zbalansowanego posiłku, który daje nam energię na początek dnia, to możecie dalej nie czytać, albo wręcz przeciwnie.
Nie ma znaczenia CO jem, ważne z KIM. Zestaw idealny to WSZYSCY, ale ostatnio się to nie zdarza, dlatego ważne jest, żeby zjeść je z NIM. Czasem zdarza się, że Teda nie ma, wtedy jem w pośpiechu i bez przyjemności. Razem śniadanie nabiera smaku, a i wartości odżywcze rosną, mam wrażenie :)
Ważna jest też muzyka. Najfajniejsza jest ta niedzielna, kiedy zupełnie nie interesuje mnie, co dzieje się na świecie, ani która jest godzina, słucham wtedy Radia Swiss Jazz- to jest zupełnie inny wymiar muzy, bez papki i sieczki. Tam nawet piosenek Rihanny da się słuchać (wiem, jestem okropna :)
Ważny, coraz ważniejszy, staje się ruch. Bez niego jakoś nie funkcjonuję od czasu, jak postanowiłam coś zmienić. Wieczory, kiedy jestem po pracy, kiedy opada napięcie dnia, są baaaardzo przyjemne, mogę, niespiesznie zrobić coś dla siebie, podreptać bez celu, ale nie bez sensu.
Rozmowy z Młodą i Agą są ważne. Kończę trening, robię zieloną herbatę i dzwonię. Czasem gadamy kilka chwil, niekiedy parę godzin zaśmiewamy się do łez, a czasem jest źle i trzeba wznieść się na wyżyny dyplomacji. Trzeba podjąć trudne decyzje, ale to też mnie napędza, bo mimo, że to już Duże Baby są, chcą dzielić się z nami wszystkim, co je cieszy i tym, co nie daje żyć.
W ostatnim kociołku są... podróże. Uwielbiam włóczyć się gdziekolwiek. Może to być las nad wydmami dwa kilometry od domu, albo Bryce Canyon, na drugiej półkuli. Wiele podróży odbyliśmy oddzielnie, dlatego ważne jest, żeby jednak razem i tu również obowiązuje zasada, jak przy śniadaniu... Teraz marzą mi się góry... jakiekolwiek.
Dobra książka jest mi do życia niezbędnie konieczna i wkurza mnie, że nie mam czasu czytać, czytać, czytać, bo czytanie przerywa mi proza życia, praca, pranie, prasowanie, gotowanie i inne temu podobne, nudne rzeczy.


A Ty, co masz w swoich kociołkach?
Nie musisz pisać, pomyśl.
Czasem taka świadomość, że masz pod ręką miksturę, która podniesie Cię z kolan, wystarczy, żeby zacząć... się podnosić.

czwartek, 2 czerwca 2016

Takie podsumowanie w środku roku, którego i tak pewnie nikt nie przeczyta czyli...

... notatki z  umierającego bloga.
Nie chce mi się pisać bloga.
Chyba już nie.
Nie ma ruchu, blog gaśnie, marnieje, odchodzi...
Nie mam motywacji, a wszystko, o czym chciałabym, obwarowane jest ustawą o ochronie danych osobowych, bo chętnie napierdalałabym personalnie.
Dlatego milczę sobie na vivat.
Ale ja nie o tym
10 maja minął rok.
Obiecałam sobie, że napiszę notkę, ale znajdowałam się w oku cyklonu i mi nie pykło.
Od czego ten rok minął?
Od przejścia na dietę.
Chociaż nie można tego nazwać dietą.
Wywróciłam wszystko, chociaż zmieniłam niewiele.
Żarcie przestało być celem, zaczęło być środkiem.
Po 15 kilogramach trzeba się było uspokoić, bo ileś tam trzeba jednak ważyć.
Uspokoiłam się w grudniu.
Od grudnia utrzymuję wagę z wahaniem rzędu jednego kilograma w prawo lub w lewo.
Nie zamierzam pisać, że było ciężko, bo nie było.
Jeżeli chodzi o straty, oprócz kilogramów zaliczyłam jedną wizytę w szpitalu ze wstrząsem mózgu i wszystkimi badaniami.
Wyniki mam dobre, a powodem wielkiego dup był niski poziom potasu- pilnujcie potasu, bo to bardzo ważny skurczybyk i wali po sercu i ciśnieniu.
Ja pilnuję.
Teraz już pilnuję.
To coś, co początkowo było dietą, a teraz stało się stylem życia, będzie towarzyszyło mi już zawsze, bo to fajne jest.
Nie będę wypisywać co zmieniłam, ani co powinni zmienić inni jeżeli chcą osiągnąć mój sukces.
To była moja droga, nadal jest.
Znajdź swoją, nie idź po cudzych śladach, bo to mało odkrywcze.
Znajdź swoją motywację, swój katalizator, albo tego, kto zupełnie w Ciebie nie wierzy i mu, kuźwa, pokaż.
Moja teściowa twierdzi, że powinnam utyć jakieś  pięć kilogramów, chociaż to ona właśnie powiedziała mi 'w twoim wieku to ty już chyba nie schudniesz', a od szpitalnego dup dzwoni co kilka dni i pyta, jak się czuję.
Ona też była... katalizatorem :)
Siniak z czoła ciągle jeszcze mi nie zszedł, ale nadal nie tracę nadziei.

Idę pouprawiać.
Sport znaczy.
Nie wiem, czy sport to zdrowie, ale mnie po treningu spada ciśnienie.