Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

sobota, 25 stycznia 2025

O styczniowych spostrzeżeniach

Jest już prawie luty. Czas zapier… sobie radośnie, a my z nim.

Jutro wracają z nart nasi szefowie, a tymczasem jeden kot oficjalnie się do nas wprowadził, a drugi próbował włamać się dzisiaj przez okno w kuchni. Niestety oba koty się nie trawią, dlatego czarny nie został wpuszczony, bo biały smacznie spał w fotelu. O psach nie mówię, bo one tylko czekają na zachętę. 

W tygodniu sprzątnęłam świąteczne dekoracje bo z tą ‚wiosną’ za oknem jakoś mi nie współgrały. Inaczej było, jak rozbierałam choinkę w Polsce 4 stycznia. Moje świąteczne serduszko jęczało ‚za wcześnie’. Paskudne uczucie, kiedy wszyscy jeszcze siedzą przy choince, a ty musisz sprzątnąć te aniołki i bałwanki, bo jak przyjedziesz tu znowu, potrzebne będą raczej kurczaki i bazie. 

Zaraz zakwitną przebiśniegi. Tu wszystko jest jakoś wcześniej. 

Oraz Ted się ostatnio przeziębił i tak patrzy na mnie, i czeka, a ja nic..,

Wczoraj, po zjedzeniu kimchi, ze zdziwieniem zauważyłam, że nie mam wyrzutu histaminy, nie zalewa mnie pąs, nie piecze twarz, nie wyglądam jak stary alkoholik. Oraz mogę jeść pistacje😀

Co to wszystko znaczy?

Można na malutkim fleciku odegrać mini fanfarki. To, co robię od kwietnia zaczęło przynosić korzyści. Malutkie, ale jednak. Ted mówi, że odtrąbi sukces, jak napiję się z nim wina i przygotuję deskę serów. Nawet sobie nie wyobraża, jak ja o tym marzę. 

Obejrzeliśmy ‚Kuleja’, szpetne czasy skonstatował Ted. Nie zazdroszczę jego żonie dorzuciłam ja. Ale film fantastycznie zmontowany, dobrze udźwiękowiony, co w przypadku polskich produkcji nie jest takie pewne,  z dobrą muzą i ciekawymi kreacjami aktorskimi. Polecam, jak lubicie zajrzeć w czyjeś ciekawe życie. 

Idę się sobotnio poobijać ale najpierw pójdę poszukać tego małego, czarnego oszołoma. Biały nadal śpi, teraz, dla odmiany, na kocyku pod grzejnikiem.

No jak go tu nie wpuścić?



czwartek, 9 stycznia 2025

Podsumowania i postanowienia

 czyli witaj Dwudziesty Piąty. 

Dwudziesty Czwarty był i tu moglibyśmy postawić kropkę, ale nie róbmy tego. Stańmy w prawdzie. Dwudziesty Czwarty był lekcją i nagrodą. Testem i oddechem. I ze wszystkiego wyszliśmy, trochę poobijani, ale wyszliśmy. 

Wdzięczność- za wszystko, bo to, że było fajnie, to jasne, że powód do wdzięczności, ale że tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono, to również powód. Bo skąd mamy niby wiedzieć, jak los nie mówi ‚sprawdzam’. Sprawdził, nadal jesteśmy, nadal murem. Daliśmy radę.

Na Dwudziesty Piąty mam tylko jedno postanowienie. To sukces, bo zwykle nie miewam żadnych. 

Będę zbierać małe momenty. One robią różnicę. Bo na przykład 13 grudnia był masakrycznie trudny, dla każdego z nas z innego powodu, ale wieczorem usiedliśmy razem przy ławie, wypiliśmy herbatę z imbirem, malinami i rumem i zagraliśmy w ‚5 sekund’. Ci z nas najbardziej poobijani poczuli ciepło, od środka i na zewnątrz. Zrobiło się dobrze i bezpiecznie. I to był piękny mały moment. W poniedziałek rzeczywistość zaskrzypiała ponownie, ale jakby lżej. 

Święta były słabe, ale Ciocia, którą zabraliśmy do siebie, mimo, że chcieliśmy Wigilię spędzić sami, była w tak dobrej formie, takie opowiedziała nam historie, że płakaliśmy ze śmiechu. Muszę Wam kiedyś jedną  opowiedzieć, bo jest przednia. Kolejne dwa dni spędziliśmy w samochodzie, za to w każdym miejscu, do którego zawitaliśmy, było nam zwyczajnie dobrze. Czuliśmy się zaopiekowani i otuleni dobrą energią. 

Takich małych momentów było kilka… naście. Każdy rozjaśniał mrok powodu, dla którego byliśmy w Polsce tak długo. 

Właśnie wrócił Ted z polskiego sklepu. Przywiózł makowy wieniec. Zaraz zrobimy kawę… no dobra, ja dostanę Inkę, i będzie kolejny mały moment do słoiczka wspomnień. 

Taaak, to będzie inny rok. Rok wyzwań i ciężkiej pracy, ale i małych momentów, na które pod jego koniec, popatrzę z wdzięcznością.

Idę coś porobić, bo egzamin sam się nie zda. Teraz zatem czas na lekcję, pocelebruję, jak zdam😉