Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

niedziela, 25 lutego 2024

Dyplomacja

 Świat obiegło nagranie naszego Ministra Spraw Zagranicznych, odpowiadającego na bzdury, które opowiadał jego rosyjski odpowiednik na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Po to uczymy się języka, żeby powiedzieć to, co trzeba, wtedy, kiedy trzeba, w sposób, w jaki należy to powiedzieć. Nie dukając ‚this is, this is, this is…’ 

Ktoś kojarzy taką definicję dyplomacji? 

‚Tak komuś powiedzieć spier…, żeby poczuł tylko lekkie podniecenie przed podróżą’?

OTO model, który powinien być przechowywany w Sèvres pod Paryżem.

Szach- mat bando dyplomatołów bez wiedzy i klasy. 

Dziękuję za uwagę.

czwartek, 22 lutego 2024

Kawa, ciśnienie i inne tematy

Siedzę w pracy, obok mnie śpią dwa psy, ogrodnicy uganiają się po lesie, Ted pojechał załatwiać coś w mieście, reszty nie ma. Cisza i spokój.

Kawa z czekoladą pachnie w kubku obok. Bezkofeinowa of course. Mam zakaz kofeiny gdyż ciśnienie… No właśnie. Od miesiąca, codziennie rano mierzę. U pani doktor (chyba teraz mówi się doktór, albo jakoś tak) za pierwszym razem było 180/110, taki wykręciłam wynik😀 Po dwóch tygodniach już tylko 149/98. W międzyczasie stwierdziłam, że nie zamierzam całe życie brać tabletek i wdrożyłam plan. Zaczęłam od masażu w celu obniżenia kortyzolu, potem wpadłam do Decathlonu po stepper, bo niby mamy siłownię, ale zimno tam jest nieziemsko i niefajnie. Zamiast steppera kupiliśmy step. Niewielka różnica, ale jak bez pomocy trzeba ruszyć swoją masę na stopień, to wychodzi piękne obciążenie. Zaczęłam od 30 minut i już po pierwszym treningu okazało się, że się ze stepem polubimy. Dzisiaj, w tygodniu czwartym robię 40 minut i dorzuciłam ćwiczenia somatyczne. I tak, pierwszy raz od początku choroby moim oczom, na wyświetlaczu, ukazał się wynik 117/80 jeszcze przed wzięciem tabletki.

W międzyczasie pojawiły się wyniki badań, które są dobre, więc wszystko byłoby git, gdyby nie kaszel, który nigdzie się nie wybiera i jednak trochę przeszkadza. Nagle pojawiają się łzy w oczach, drapanie w gardle i atak, który trwa kilka minut, a potem wszystko wraca do normy. Tylko ja jestem dziwnie spłakana, usmarkana i wyczerpana. 

Waga zjechała w dół o całe 30 dag😂 ale nie o wagę tu chodzi, chociaż trochę też. Z moich 15 zgubionych kilogramów zostało mi tylko 5, troszkę mnie zatem ubodło. Ted się ze mnie początkowo śmiał, że znowu obudził się we mnie byk, ale sam po cichu układa sobie plan treningowy w tej zimnej siłowni😉

Kawa z czekoladą to jest coś, co dodaje mi energii, chociaż nie do końca potrzebne mi jest te 50 kalorii.



W Belgii już wiosna. Leje i wieje, ale kwiecie kwitnie, jak oszalałe. Dla nas to kwiecie nic nie znaczy, bo równie dobrze, w każdej chwili może je pokryć śnieg, ale jak przy wejściu zaczynają kwitnąć krzewy, co to nie znam ich nazwy, to temat nadejścia wiosny mamy zamknięty. Jest i tyle. 

Paul odszedł 13 lutego, dzień po tym, jak się z nim pożegnaliśmy. Wszystkich tak zmiotło, że Akademia na swojej stronie opublikowała informację dopiero wczoraj. Wiecie, że tu trzeba mieć zaproszenie, żeby przyjść na pogrzeb? Nie mieliśmy. Myślę, że rodzina nie chciała zjazdu jego studentów z całej Europy. 

Kończy mi się kawa, psy zerkają na mnie z nadzieją. Chyba pójdziemy powłóczyć się po lesie, co też jest dobre dla obniżania kortyzolu😉

Dobrego dnia.

sobota, 17 lutego 2024

O chińskim nowym roku

 Wyświetliło mi się info w socjalach, że zbliża się chiński nowy rok. 

- W Antwerpii jest China Town- poinformowałam odkrywczo Teda.

- Leje- rzucił zdawkowo Ted- nigdzie nie jedziemy zanim nie wyleczysz kaszlu.

- A jak nie będzie lało?- zapytałam błagalnie.

- To pomyślimy- obiecał. 

W sobotę 10 lutego nie lało, no, nie lało do czasu. Ale zdążyliśmy. Po pół godzinie znaleźliśmy nawet miejsce do parkowania i ruszyliśmy do chińskiej dzielnicy. Tłumy waliły w jednym kierunku. I my, w tę ciżbę, ale co tam. Raz się żyje.

Weszliśmy przez piękną bramę i na ulicy, gdzie królowały chińskie markety i knajpy, zobaczyliśmy ciemność. Tłum blokował wszystko. Ale usłyszeliśmy też dźwięki bębnów. 

- No nic- powiedział zrezygnowany Ted- powiedzieliśmy A, brnijmy dalej. 

Taniec smoków zaczął się w momencie, w którym przechodziliśmy bramę. Zawsze myślałam, że te smoki tak idą i tańczą ale nie… one nie idą bez sensu. Mieszkańcy dzielnicy na sznurkach z okien wywieszają główki sałaty z dołączonymi kartkami. Na nich, pięknymi symbolami wykaligrafowane są życzenia. Smoki przy dźwiękach bębnów i huku petard tańczą od sałaty do sałaty. Zrywają ją i rwą na strzępy, gospodarze domu wychodzą do smoka i zostają obrzuceni sałatowym deszczem. 

Wszystkiemu towarzyszy dym petard, w zasadzie jednak nie chodzi o ten dym, chodzi o hałas, który ma odegnać złe moce. 

Smoki przeszły, a my ruszyliśmy pogapić się na festyn, który takiemu wydarzeniu towarzyszy. Jak lubicie chiński street food, to jest raj dla Was. Sajgonki, spring rollsy, dim sumy, chińskie szaszłyki (nie mam pojęcia jaką mają nazwę) i baozi czyli bułeczki na parze. Obeszliśmy się smakiem, bo płatność kartą była niemożliwa, a do bankomatu nie chciało nam się iść. Pogapiliśmy się na chińską kaligrafię i pokaz tai chi. Ponieważ bardzo podoba mi się ta praktyka, chętnie się zatrzymałam.

Lać zaczęło po naszym powrocie do domu😀

Jak mówi tradycja Smok w swojej drewnianej postaci zaprasza nas do świata kreatywności, wizji i nieograniczonych możliwości. 










Niech nas ten smok poniesie w zdrowiu i dobrej energii.