Już kiedyś pisałam, że nie dlatego, że nie mam nic do powiedzenia, wręcz przeciwnie.
Mogłabym dużo, ale po co? Gadanie nic nie zmieni. Niczego nie przyspieszy i niczego nie opóźni.
Uczę się nowych rzeczy. Fascynujących, jak cholera. Jak się nauczę, opowiem Wam o tym, bo takich rzeczy nie wolno zatrzymywać dla siebie, należy się nimi dzielić.
W tym wszystkim jesteśmy razem, idziemy w jednym kierunku. Ted, jak nigdy dał się porwać mojej zajawce. Chyba oboje rozumiemy, że to, co się teraz dzieje jest bardzo ważne.
W czekaniu na telefon, który nie nadchodzi jest taki problem, że nie ma znaczenia, czy on się pojawia, czy nie. Najgorsze jest to, że od września masz spięte mięśnie brzucha. Ile tak można? Do końca. Żyjemy zatem, jakby nic się nie działo, a mięśnie mamy napięte, jakby działo się wszystko. Nie pomaga milczenie brata. To też trzeba było przepracować. On inaczej nie potrafi. Trzeba ten stan rzeczy zaakceptować.
Złota belgijska jesień zaczęła się tu teraz. Jeszcze jest ciepło, około 10 stopni, jeszcze jest przyjemnie, a drzewa złocą się i czerwienią, żółcą i brązowią. Jest idealnie. A kolor to ostatnio ważna dla mnie rzecz.
Histamina mnie ostatnio pokonuje. Może dlatego, że uspokojona maślanem zaczęłam sobie trochę pozwalać? A może dlatego, że czekanie wywala mi emocje w kosmos, chociaż wydaję się być spokojna. Ale też zachodzi taka opcja, że stresuję się egzaminem, który ma zakończyć pierwszy etap mojej nauki? Bo ja, jak prezydent, ciągle się czegoś uczę.
Idę zrelaksować się, robiąc CZARNĄ chustę dla Młodej. Co mnie podkusiło, żeby się na nią zgodzić? Ja się z tym kuźwa pierniczę od kwietnia. Dam radę, zawsze daję.
Oraz ciasto marchewkowe upiekłam, nie mogłam go zjeść, ale z opowieści wiem, że było zaje… fajne.