48 godzin w Polsce.
MatkaZ wyszła ze szpitala. Na własne życzenie wyszła. Bez konsultacji z nami. Bez potwierdzenia, czy dom i my jesteśmy na to przygotowani. W piątek o 5 rano ruszyliśmy do Polski. Mięliśmy czas do poniedziałku do 12:00.
Czy ja już pisałam, że mama nie chodzi?
Po drodze zdążyłam załatwić opiekunkę, pełną dokumentację do MOPR i rehabilitanta. Jak przyjechaliśmy Monika- opiekunka właśnie wychodziła.
Rehabilitantką jest moja bratanica, która, zupełnym przypadkiem, jest na wyspie. W pierwszym dniu nie było współpracy. Mama jednakowoż twierdzi, że jest w stanie o siebie zadbać.
- To pokaż babciu, jak wstajesz z łóżka- Mała jej na to.
- No normalnie- babcia bojowo- siadam na chodzik i jadę do łazienki.
- No to wstań- asertywność Małej mnie bawi, bo ona jest już fizjoterapeutą, a ja ją pamiętam, jako kochanego aniołeczka.
- Ale najpierw mnie muszą postawić- babcia złotousta przydzwoniła, aż zadudniło.
-KTO- ja się uprzejmie pytam- KOSMICI?
W sobotę wyrwała nas z łóżka o 7:28 (przypominam tylko, że w piątek wstaliśmy o 4:00 i przejechaliśmy pół Europy) tekstem:
- No co ty robisz synek (to do Teda), jest w pół do ósmej i nikogo tu jeszcze nie ma.
Pojechaliśmy.
Roszczeniowa mamusia, rozmawiając ze mną zapytała, atakując, tonem ostrym jak brzytwa:
- To kto do mnie przyjdzie w poniedziałek rano?
- Bardzo dobre pytanie- ja jej na to- kto przyjdzie do mamusi w poniedziałek rano? Może trzeba było o tym pomyśleć, jak podjęła mamusia decyzję, mimo sugestii lekarki, iż nie jest ona dobra, że idzie mamusia do domu, wiedząc, że jeden syn mieszka 100, a drugi 1000 kilometrów stąd.
Łzom nie było końca. Znowu ja byłam ta wredna i powiedziałam głośno to, co wszyscy myśleli.
Jedyna korzyść z pobytu, to fakt, że Ted dogadał się z bratem i jest pełen przepływ informacji.
Teraz pracują dla niej dwie opiekunki, rehabilitant, pielęgniarka środowiskowa, moja bratowa, przyjaciółki i sąsiadka i cały czas jest źle. Nie komunikuje potrzeb, nikt jej bidulince nie robi kolacji… bo każdy myśli, że kto inny zrobił. A ona milczy i czeka… królowa angielska, aż przyjdzie Ksawery w liberii, ze srebrną tacą i poda do stołu.
Przed chwilą rozmawiał z nią Ted. Wcześniej dzwonił jego brat. Obaj ‚szturchnęli’ ją za to, że nie mówi, czego potrzebuje. Co usłyszał?
Że ma się nad sobą zastanowić, bo dzwoni i się jej czepia, a ona robi wszystko, żeby było dobrze.
Cóż, Ted przejechał 2 tysiące kilometrów, żeby sprzątnąć burdel, którego narobiła mamusia.
Niewdzięczność powoduje, że moja empatia paruje, jak amoniak
Widzę, że przygód jak zwykle Wam nie brakuje ;) Przykro mi strasznie... Z powodu zdrowia i nastroju MatkiZ, jak i dlatego, co musicie przez to znosić :( Trzymajcie się tam jakoś!
OdpowiedzUsuńPiter, trzymamy się jakoś, bo lepiej już pewnie nie będzie, ale wiesz, z odległości problemy wyglądają inaczej. Na szczęście pielęgniarki się meldują i wiemy, że wszystko jest pod kontrolą, chociaż ze strony technicznej.
UsuńPoczytałam ten i wcześniejsze posty i nie wiem nawet, co napisać. Trochę mi się własna przeszłość przypomina, ale nie ma porównania, bo u mnie nie było jakiejś super roszczeniowości, tylko raczej namolne próby zwrócenia na siebie uwagi i chęć bycia zabawianą. Najchętniej cały czas. Mocno współczuję i siły życzę - zarówno fizycznej, jak i psychicznej.
OdpowiedzUsuńDzięki, przyjmuję każde dobre słowo, bo jak patrzę co się dzieje wiem, że będzie mi potrzebne.
Usuń