Jestem po pierwszym egzaminie.
Nie znam wyniku, arkusze poleciały do Londynu, 'o wynikach zostaniemy poinformowani...'.
Po pierwszej części kolejnego kursu 'wiem, że nic nie wiem', czyli standard.
Wróciłam do domu i postanowiłam mieć ferie.
Tylko trzy godziny pracy dziennie dawały nadzieję na odpoczynek... chociaż trochę... odrobinkę?
Ale nie, no nie ze mną takie numery.
Inni mają ferie, a ja mam... grypę.
Odwołałam zatem zajęcia, odłożyłam książkę, gdyż i tak nie widzę liter, przede mną karton chusteczek, kubek z herbatą imbirową z miodem i cytrusami i leżę.
Nie potrafiłam zwolnić, grypsko zwolniło mnie.
Z jednej strony jestem wściekła, że mam chwilę czasu na nadrobienie zaległości i gluta do pasa, a z drugiej mam czas się nad sobą poużalać, czego zwykle nie robię, gdyż nie mam na to czasu :)
Koc miękko otula, herbata rozlewa się ciepełkiem wew środku.
Chyba sobie pośpię.
Czyż ja o tym nie marzyłam?
No proszę bardzo, marzenia się jednak spełniają.
Always look on the bright side of life :D
zdrowiej szybko!
OdpowiedzUsuńI rzetelnie wyleż!
My już na chodzie, za to słabi jak dzieci!
bidluko ...ale powiem Ci, że tak miałam, gdy byłam zarobiona, tylko odpuszczałam a mój organizm się natychmiast rozkładał...nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam grypę...a teraz grypowy czas...współczuję. zdrowiej.
OdpowiedzUsuńMieć ferie i chorować? Kiepski pomysł! :)
OdpowiedzUsuń