Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

wtorek, 31 grudnia 2024

Idzie Nowe

Niech będzie dobre, dobrem, jakiego potrzebujesz.

Miłością, o jakiej marzysz, albo jaką pielęgnujesz.

Spokojem, o którym marzysz, albo wręcz przeciwnie.

Marzeniami i planami, które zrealizujesz krok po kroczku.

Zdrowiem, o które zabiegasz, albo tym, które Ci dopisuje. 

I nadzieją, która otuli miękką mgłą, wszystkie wymierzone Ci kuksańce losu.


Wczoraj, zasypiając usłyszałam 'kocham cię mój aniołku'- nie mam innych życzeń. Po 31 latach (tak, serio wzięliśmy ślub w Sylwestra), nadal jesteśmy dla siebie w słońcu i w deszczu. Kiedy los mówi 'sprawdzam', stajemy obok siebie trzymając gardę, a kiedy odpuszcza bawimy się razem, jak dzieci. 

Jeżeli nie doświadczasz takiej relacji, życzę Ci jej z całego serca…

Dobra hurtem na to Nowe❤️🥂

niedziela, 29 grudnia 2024

Święta, święta…

 … a mięśnie brzucha nadal nadwyrężone.

Dobrze mieć ludzi, którzy rozumieją.

Dobrze mieć takich, którzy nie pytają.

Najlepiej takich, którzy robią swoje.

To były piękne święta. 

Wigilia z Ciocią, która robiła za Kevina i odpaliły jej się takie wspomnienia, że płakaliśmy ze śmiechu.

Pierwszy dzień, przy dobrym jedzeniu, w dobrym towarzystwie i mnóstwie śmiechu. Matko, co my wygadywaliśmy! Na trzeźwo, nawiasem mówiąc.

Apogeum przy pomocy ‚Kart Gentelmenów’ i ‚5 sekund bez cenzury’ osiągnęliśmy w dzień drugi. Tak się śmiałam, że wieczorem bolało mnie gardło. 

Jestem wdzięczna za każdą osobę, która zasiadła z nami do stołu w tych trzech dniach, w trzech różnych miejscach. Za każdy uśmiech, za każde dobre słowo, za każdy głupi żart. 

Jeszcze nic nie podsumowuję, wróciliśmy do rzeczywistości w czwartek wieczorem spotykając się z naszym ulubionym dentystą.

Teraz wróciły falujące emocje i falujące ciśnienie. 

Mam nadzieję, że to się w końcu uspokoi.

wtorek, 24 grudnia 2024

Na te święta

Mamo, 

Jesteśmy zdrowi. Smutni, ale zdrowi.

Święta się odbędą mimo, że bez Ciebie. Wszystko będzie, jak zawsze, tylko rozmach nam przyklapnął. I muzycznie raczej TAK niż Jingle Bells. Choinka mniejsza, ale prezenty są. Dużo, jak zawsze.

Nie rozłożymy dużego stołu, bo Młoda z K. są w tym roku u jego rodziców (my do nich dołączymy w pierwszy dzień świąt) ale wszystko inne będzie. Sianko pod obrusem i opłatek z miodem, do którego bardzo szybko się przekonałaś. Będzie Twój ulubiony barszcz i karp w pieczarkach. Nie będzie karpia w galarecie, bo robiłam go tylko dla Ciebie. 

Nie będziemy sami, zaprosiliśmy do siebie Ciocię. Opiekujemy się nią. Zabraliśmy ją do fryzjera wiesz? Pani Danusia była bardzo smutna, że już jej nie odwiedzisz.

Wszystko jest tak, jak zawsze, zgodnie z Twoim życzeniem, że mamy żyć dalej. 

Żyjemy, tylko z wejściem do Twojego domu mamy jeszcze problem. Może po świętach, z Twoimi przyjaciółkami damy radę.

Odpoczywaj, a my pomalutku ruszamy do przodu, mimo, że za każdym razem, jak przejeżdżamy przez Wyspiańskiego patrzymy odruchowo w Twoje okna. To zaraz minie… chyba. 

Niech Ci będzie dobrze, gdziekolwiek jesteś.



I Wam, gdziekolwiek jesteście niech zadzieją się dobre święta.


poniedziałek, 23 grudnia 2024

Dlaczego?

 Dlaczego ludzie, niektórzy, żeby nie było, że uogólniam, jak dają plamę reagują agresją. Nie będę opisywała historii, bo szkoda nafty, ale koniec końców, ktoś dał dupy, nie odczytał wiadomości, chociaż na nią czekał, popierniczył daty i drze twarz na nas.

Kurwa mało miałam ostatnio stresów?

Nie potrzebuję dodatkowych atrakcji. Mam ich aż nadto. 

Idę parzyć mak na makowiec. 

Kuchnia to teren ZEN. Dzisiaj towarzyszy mi Mama i jej stara książka kucharska❤️


Nie napinajcie się, święta i tak przyjdą, nawet, jak kompot będzie za słodki, a uszka za duże. To są pierdoły.

Dobra Wam życzę.

niedziela, 22 grudnia 2024

Gotuję


 Wczoraj po południu weszłam do kuchni, z zamiarem ugotowania czegoś więcej niż owsianki, pierwszy raz od obiadu dla rodziny po pogrzebie. 

Ugotowałam zupę krem z batatów, kapustę na krokiety oraz podsmażyłam pieczarki, przygotowałam filety z kurczaka i surówkę z kapusty pekińskiej na obiad. Upiekłam faszerowanego fileta z indyka na ‘po świętach’. Zrobiłam ze 40 krokietów z pieczarkami (nie mogę grzybów) i kapustą kiszoną (też nie mogę, ale coś trzeba jeść). Zrobiłam też kostki bulionowe do zamrożenia, żeby łatwiej mi się gotowało. 

Ja gotowałam, a ciśnienie spadało. 

Wygląda na to, że moja głowa odpoczywa przy garach. 

Oraz mamy choinkę. Malutką, ale żywą. W donicy oczywiście. Jest tak mała, że nie ma na niej żadnej bombki tylko aniołki, gwiazdki i dzwoneczki. Urocza jest. 

O właśnie, idę ją podlać. 

Dbajcie o siebie❤️

czwartek, 19 grudnia 2024

Podejście drugie

 Chciałam Wam napisać

że było pięnie, wszyscy stanęli na wysokości zadania, staliśmy obok siebie murem ale… nie napiszę, chociaż to wszystko prawda. Poniedziałkowe wydarzenia położyły się bowiem cieniem na wszystkim. 

Chłopaki zaczęli rano u notariusza, a potem, jak się domyślacie, sprawy tylko przyspieszyły. Ja czekałam u Cioci, trochę jej sprzątając, a żona brata w domu u mamy. Ja cierpliwie, ona nie bardzo. Pod koniec tego czekania strzelała już z dupy, jak z cekaemu. Na poprawę nastroju Ted zaproponował wspólny obiad w knajpie i się zaczęło. Bratowej otworzyły się rany z drugiej wojny światowej i zamiast się dogadywać, siedzieliśmy z rozdziawioną gębą, i słuchaliśmy lawiny zarzutów takich bardziej z dupy i bez związku, a potem odpowiedzieliśmy rzeczowymi argumentami na ‘nie bo nie’, ‘macie mnie gdzieś, to się nie wypowiadam’ (przy czym właśnie skończyła tyradę złożoną z ocen i zarzutów) i tego typu życiowe mądrości. Nie będę cytowała, bo cytuję raczej klasyków w stylu ‘myślenie jest trudne, dlatego większość ludzi ocenia’ (C. G. Jung).


Po wyrzygu spod wątroby zapanowała niezręczna cisza, a przerwała ją panna ‘spierdolę wam humory, bo za gładko idzie’ i obwieściła, że teraz to już nie chce jej się z nami gadać. Tu na scenę delikatnie wkroczyła moja histamina, która mnie odpala. Panując jednakowoż nad tonem oraz językiem stwierdziłam, że nie będę siedziała przy stole z kimś, komu nie chce się ze mną gadać, wstałam, pożegnałam się, powiedziałam Tedowi, że wracam do Cioci i wyszłam. Nie było żadnej dramy. Obiad był zjedzony, rachunek zapłacony, a ja przeprosiłam Teda, że nie wytrzymałam. 


Z dobrych wiadomości mam taką, że panowie dogadali się bez publiczności. Odkładamy chwilowo decyzję ‘sprzedajemy czy wynajmujemy’ na czas po świętach, mając na uwadze święty spokój brata i white, a nie black christmas. Druga dobra wiadomość jest taka, że zabrałam Ciocię do fryzjera i wygląda świątecznie. 

Ta zła jest taka, że jest czwartek, a panna ‘mamwaswdupie’ jest nadal obrażonly . 

Biedny chłopak, dealuje z podwójną diagnozą, jak nas oświecił nasz nadworny psycholog. Bardzo nie chciał zauważyć toksycznych reakcji, ale poniedziałkowy finał potwierdził przeczucie, że nie jest dobrze.


Chyba kupię choinkę w donicy i oddam ją po świętach niani naszego mieszkania. 


Ted szaleje przeorganizowując salon i pokój gościnny (czytaj były pokój Młodej). Każdy inaczej przeżywa żałobę. Ja dla odmiany mam ciśnienie tysiącpięćset na stodziewięćset i tylko nie wiem czy to żałoba, czy trzyma mnie jeszcze akcja z poniedziałku.

środa, 18 grudnia 2024

Sorki

 Nic tu dzisiaj ze mną nie współpracuje. 

Post zapisuje się do cytatu z Junga i tyle. 

Chyba nie mam go siły pisać dzisiaj trzeci raz.

Jestem. Żyję, chociaż z tym ciśnieniem raczej wegetuję. 

Królewna nadal sfochana.

sobota, 7 grudnia 2024

Absurdalnie tak

Żyjemy na autopilocie. Omawiamy szczegóły pogrzebu, transportu ciała, ogarniamy kamieniarza, który rozbierze pomnik, zamawiamy kwiaty, wybieramy restaurację na przyjęcie po (nienawidzę słowa stypa), liczymy gości, umawiamy notariusza a tu… jak co roku ekipa przyjechała ubrać choinkę, chłopaki poprawiają drogę dojazdową, zamawiamy prezenty dla pracowników, zrobiłam bombki dla szefów… się toczy życie. 

W tamten, przygnębiający wymiar zanurzymy się w czwartek wieczorem, w piątek Ją odprowadzimy i to tyle… 

Zostajemy w Polsce do 5 stycznia, chociaż w tym roku plany świąteczne wyglądały fatalnie. Mieliśmy pracować w Wigilię do godziny 22:00, w pierwszy dzień świąt ruszyć do PL i zacząć świętowanie w drugi. 

Z tego wszystkiego nie wiem, co zrobić z tym ‚szczęściem’. Jeszcze nie muszę wiedzieć. Jeden krok naraz. Po piątku zrobimy następny. I następny. 

A tymczasem zaraz ubiorę choinkę, wystawię świąteczne dekoracje. Po południu pojedziemy na świąteczny jarmark do centrum, albo nie… bo leje.

Trzeba żyć… mimo wszystko. 

środa, 4 grudnia 2024

Niby wiesz…

 a i tak cię zmiażdży.

Spadnie na ciebie, kiedy jesteś uśmiechnięty, 

zaraz kończysz pracę.

I zmywa ci uśmiech z twarzy wiadrem lodowatych wiadomości. 


Już odpocznij Mamo.


sobota, 16 listopada 2024

Od jakiegoś czasu

regularnie milczę.

Już kiedyś pisałam, że nie dlatego, że nie mam nic do powiedzenia, wręcz przeciwnie. 

Mogłabym dużo, ale po co? Gadanie nic nie zmieni. Niczego nie przyspieszy i niczego nie opóźni. 

Uczę się nowych rzeczy. Fascynujących, jak cholera. Jak się nauczę, opowiem Wam o tym, bo takich rzeczy nie wolno zatrzymywać dla siebie, należy się nimi dzielić. 

W tym wszystkim jesteśmy razem, idziemy w jednym kierunku. Ted, jak nigdy dał się porwać mojej zajawce. Chyba oboje rozumiemy, że to, co się teraz dzieje jest bardzo ważne.

W czekaniu na telefon, który nie nadchodzi jest taki problem, że nie ma znaczenia, czy on się pojawia, czy nie. Najgorsze jest to, że od września masz spięte mięśnie brzucha. Ile tak można? Do końca. Żyjemy zatem, jakby nic się nie działo, a mięśnie mamy napięte, jakby działo się wszystko. Nie pomaga milczenie brata. To też trzeba było przepracować. On inaczej nie potrafi. Trzeba ten stan rzeczy zaakceptować.

Złota belgijska jesień zaczęła się tu teraz. Jeszcze jest ciepło, około 10 stopni, jeszcze jest przyjemnie, a drzewa złocą się i czerwienią, żółcą i brązowią. Jest idealnie. A kolor to ostatnio ważna dla mnie rzecz. 

Histamina mnie ostatnio pokonuje. Może dlatego, że uspokojona maślanem zaczęłam sobie trochę pozwalać? A może dlatego, że czekanie wywala mi emocje w kosmos, chociaż wydaję się być spokojna. Ale też zachodzi taka opcja, że stresuję się egzaminem, który ma zakończyć pierwszy etap mojej nauki? Bo ja, jak prezydent, ciągle się czegoś uczę.

Idę zrelaksować się, robiąc CZARNĄ chustę dla Młodej. Co mnie podkusiło, żeby się na nią zgodzić? Ja się z tym kuźwa pierniczę od kwietnia. Dam radę, zawsze daję.

Oraz ciasto marchewkowe upiekłam, nie mogłam go zjeść, ale z opowieści wiem, że było zaje… fajne.



niedziela, 3 listopada 2024

Jestem porąbana

… wiem.

Taką jesień lubię. Złoto- czerwoną, przydymioną mgłą. Z liścimi do kolan i wilgocią w powietrzu. Z głośnika płynie muzyka chill out, a ja robię swoje. Jest mi dobrze i ciepło. 

Można to nazwać poczuciem bezpieczeństwa. Bo czy to jest poczucie bezpieczeństwa? Nie, ponieważ działam sobie w ciszy i spokoju, ale robię to, żeby, jak przyjdą ogromne emocje, opanować je na tyle, żeby nie wyrwały mnie z tego stanu równowagi. Rozumiesz coś z tego pamiętniczku? Nie? Ja nareszcie rozumiem. Człowiek uczy się całe życie, wiesz? Moja mama dodałaby tu z przekorą i uśmiechem ‚i głupi umiera’.

Spacer będzie, jak skończę, bo w tę jesień trzeba się zanurzyć. Koniecznie.

Ale ja nie o tym. W ubiegłym tygodniu pojechaliśmy się powłóczyć tu i tam, a skończyliśmy w naszym ulubionym Tuincentrum Bosrand. Wyobraź sobie pamiętniczku sklep wielkości Ikei wypełniony po brzegi kwiatami, roślinami, dekoracjami, zapachami, świecami, poduchami, kocami i innymi przydasiami. 

Weszliśmy tam i zaatakowało nas Boże Narodzenie😀

W kątach stały jeszcze dynie i halloweenowe dekoracje, ale główną rolę grały już gwiazdkowe ozdoby. W takiej sytuacji zawsze dajemy się pobawić naszemu wewnętrznemu dzieciakowi, niech ma😂

Bawcie się i Wy, chyba, że nie lubicie, to udawajcie, że zdjęć nie było😂


Fotki Teda z ogromną czerwoną kokardą pod brodą oraz tańczącego z Myszką Mini Wam oszczędzę😂

Pięknej niedzieli, póki jeszcze trwa, Wam życzę i wracam do mojej pracy❤️

sobota, 26 października 2024

Nie bujam wahadła




 Wiesz co to znaczy, pamiętniczku?

Nie napędzam negatywnej energii, nie odpowiadam na nią. Milczę i to daje dobre efekty.

Dogadaliśmy się z Miśkiem, co poskutkowało kolejnymi informacjami z Polski. Jest źle. Mama nie chce. Nie pozwala sobie pomóc, odmawia zabiegów wspomagających. Jak? Zamyka usta, odwraca głowę, w ekstremalnych sytuacjach gryzie pielęgniarki. Mamy się przygotować na wszystko. Na poziomie głowy jesteśmy. 

Bez względu na wszystko damy radę. Razem zawsze dajemy. 

Od ponad miesiąca biorę maślan, ogromna zmiana. Pozwalam sobie na więcej, czasem nawet na kostkę czekolady i jogurt. Po kimchi nic mi nie jest. Ciśnienie, mimo kulinarnych wyskoków i ogromnej presji, jakiej poddawani jesteśmy od 2 września, ustabilizowało się na poziomie 130/90. Jest jeszcze nad czym pracować.

Nerw błędny czasem działa, a czasem nie, nie wiem, czy ma to wpływ, chociaż Jakub M. twierdzi, że ma. Robię, nie dyskutuję.

W Belgii mamy piękną jesień. Dzisiaj było 20 stopni. Pojechaliśmy się trochę powłóczyć i wróciliśmy z kurtkami bagażniku. Gdzie byliśmy? Pokażę foty w następnym poście.

Poza tym, relaksuję się, pracuję głową, męczę ciało.

Teraz leżę przed TV obok Teda i wspieram Barcę jednym okiem, bo drugim zerkam na czarną chustę dla Młodej. 

W nocy zmiana czasu, pośpimy dłużej, chociaż mam wrażenie, że wizyta w Polsce już z nas wyparowała… albo nie wiem.


niedziela, 20 października 2024

Piękną macie jesień…

 w Polsce. 

Widziałam ją w trasie do szpitala i z powrotem. 

To był bardzo trudny wyjazd. 

Konieczny.

Wiedzieliśmy w co się pchamy. Mieliśmy daja vu sprzed 11 lat. Byłam napięta, jak struna, ale byliśmy w tym razem. Młoda, Ted i ja, Tedowy brat i jego żona. 

Już w drodze do domu zajechaliśmy do mamy pierwszy raz. Genialna opieka, fantastyczni ludzie i ona. Leżąca i patrząca w sufit. 

Doświadczenie nie pozwoliło nam dać się zmieść. Trzy głębokie wdechy, uśmiech na twarz i jedziemy. Przywróciliśmy ją do świadomości, ściskała nam dłonie, ręką komunikowała potrzebę, próbowała się uśmiechać. Cały czas ją głaskaliśmy, stymulowaliśmy. Na koniec ją uśpiliśmy i pojechaliśmy do domu, który nie był pusty. Czekały na nas Mała z moją bratową i szarlotka. 

Kolejna wizyta była chyba jeszcze lepsza. Zastaliśmy u mamy Miśka z żoną. Stali przy jej łóżku, jak przy trumnie. Oboje ze łzami w oczach. Trzy wdechy i weszliśmy na scenę. Stymulacja, pobudzanie, masaż, głaskanie i nagle zaczęła się magia. Reakcja, uśmiech, praca dłonią, a na koniec ‚papa’ do brata. 

Poszliśmy na kawę. Oni nie potrafią w emocje. Nie potrafią z takim człowiekiem z afazją. Na emocje pozwolił sobie Ted. Jestem z niego taka dumna. 

I tak sobie jeździliśmy 140 km codziennie, stąd widziałam jesień, bo pogoda była piękna.

Najlepszy był ostatni dzień. My weszłyśmy do mamy, a Ted wrócił do samochodu po wodę. Mama wyraźnie zauważyła nasze wejście, popatrzyła na Młodą i na mnie i powiedziała ‚Ted’. Przez cały czas była aktywna, coś nam opowiadała, a my masowaliśmy, stymulowaliśmy, głaskaliśmy. 

Nie wyszliśmy od niej, zanim jej nie uśpiliśmy. Nie oglądała naszych pleców, spała spokojnie, zmęczona pracą, którą wykonała i emocjami. Nie pytajcie, jak to robiliśmy, odpowiedzią jest medycyna chińska. 

Ceną za nadrabianie miną, wnoszenie mega energii i latanie do szpitala było to, że w czwartek do pracy wróciliśmy wyprani ze wszystkiego. Dobrze, że przed nami były tylko dwa dni. Przez czwartek jakoś się przekulaliśmy, w piątek za to zaczęliśmy z przytupem, a skończyliśmy wieczornym eventem.

Sobotę przespaliśmy.

Dzisiaj próbowaliśmy się rozpakować. 

Niczego nie żałujemy, dobrze, że pojechaliśmy.



wtorek, 1 października 2024

Tak już mam

Kiedy dzieje się tyle, że nie wiem o czym pisać, nie piszę nic.

Czasem myślę, że szkoda, bo to są rzeczy fascynujące, a czasem myślę, że wręcz przeciwnie. Te wszystkie rzeczy są moje, są wynikiem mojej pracy, istnieją, bo nie gadam, tylko robię. 

 Jedną z tych rzeczy niesamowitych jest fakt, że nie marznę. Przyszła jesień, a ja nie rzuciłam się spać w skarpetkach. Co robię? Tradycyjna medycyna chińska jest na to odpowiedzią. I nie mów mi, że te szamańskie metody nie działają, bo właśnie napisałam, że działają. 

Dzisiaj nastawiłam kolejne kimchi, tak, w słoikach po ogórkach kiszonych, kupowanych w polskim sklepie.Tym razem po bożemu, bo w końcu mam gochugaru. Wszystkie próby jedzenia po łyżce odpalały mi histaminę w kosmos, do dzisiaj. Dzisiaj nie było rzutu, ani rumienia!!! Zobaczymy, jakie jutro będzie ciśnienie (ponieważ post pisałam wczoraj- odpowiedzią na to pytanie jest: wysokie)

Od piątku biorę maślan. Nie wiem, czy to jest przyczyna, że zareagowałam na kimchi inaczej. Nie wnikam. Obserwuję zmiany i cieszę się efektami. Jeżeli tak ma wyglądać moje zdrowienie, to ja jestem bardzo za.

Oraz niby jesień mnie przybija, a energię mam, jak w lipcu. 

Dzisiaj moja mama miałaby imieniny. Jechalibyśmy do niej przez lubuskie lasy. Szkoda, że tego, co wiem dzisiaj nie wiedziałam wcześniej… 

No nic, mam nadzieję, że patrzy gdzieś z góry i uśmiecha się szeroko. 

- Tak Mamuś, daję radę, Ty mnie tego nauczyłaś.

Tak sobie poględziłam, nie ględząc, pamiętniczku.

A teraz wracam do pracy.

poniedziałek, 23 września 2024

Jesień


 Jeszcze w sobotę siedziałam na tarasie w krótkich spodniach. Na termometrze było 25 stopni, ale tu, w słońcu była przyjemna trzydziestka. 

A dzisiaj? Zimny wiatr i pachnie jesienią. Rano na ganku, nie wiem skąd, było całe mnóstwo żółtych liści. W lesie też. Przecież jeszcze wczoraj tak nie było.

Na kolana wgramolił mi się, bez pytania, mały czarny gówniarz i w sumie dobrze, bo jest mi ciepło. Wolałabym białego, bo nie jest takim oszołomem, ale on dla odmiany nie gramoli się nawet na wyraźne zaproszenie. 

Trzeba zaakceptować tę nagłą zmianę aury, bo w kalendarzu już jesień. 

Z jesienią mam dziwną relację. Początkowo nie lubię, bo wygania mnie z tarasu i każe wyciągać z szafy ciepłe ciuchy, o których zapomniałam, że je w ogóle mam. Potem, jak już przyzwyczajam się do kolejnych warstw, zaczynam lubić. Otulam się szalami i chustami. Piję jesienne herbaty… No w tym roku muszę coś wykombinować, bo herbaty czarne, zielone i moje ulubione, białe, nie dla mnie. Pewnie coś gdzieś znajdę, a jak nie to zawsze są zioła. Taki rumianek, lipa, albo koper włoski. 

Chodzę i szukam jakiejś popapranej włóczki, żeby ubarwić sobie jesień kolejną chustą. Chwilowo robię czarną, oczywiście dla Młodej, ale jako, że dojrzewam do tego, żeby przestać farbować włosy, będę potrzebowała koloru, bo mniej więcej w wieku lat trzydziestu zaczęłam siwieć. 

Planuję być wiedźmą z burzą siwych fal i w popierdzielonych szalikach i chustach. Ciekawe, czy wystarczy mi cierpliwości?

No nic, jesień i tak mi ją testuje. Mogę dołożyć jeszcze łepetynę.



piątek, 13 września 2024

Listy do B. part two czyli suple

 Taaaaka byłam mądra, taka ogarnięta, aż pojawiła się ja- Ewa i zaproponowała, żeby posłuchać Jakuba Mauricza. I posłuchałam. Bardzo Ci Ewuniu dziękuję, za tę polecajkę, bo dowiedziałam się, że w sumie to minimalizuję straty, a nie leczę, chociaż do tego też dojdziemy.

Ale od początku. Wszyscy ci, którzy dotknięci są problemem nietolerancji histaminy mówią o konieczności suplementacji witaminy C (u mnie tylko, jak szaleje ciśnienie, bo inaczej tyję 2 kg w ciągu tygodnia) i witamin z grupy B, ja biorę B6 i B12, do tego witamina D3 i magnez. Od miesiąca biorę regularnie wapń z kwercetyną. Dodatkowo biorę monolaurynę, która zmniejsza stany zapalne oraz hamuje autoagresję oraz Gotu Kolę- adaptogen, który wspiera układ pokarmowy i pomaga w redukcji zmian skórnych. W przypadku poważnych problemów z trawieniem, jakie przydarzają mi się tuż przed omdleniem, biorę Esseliv, jak się pospieszę i dorzucę wapń z kwercetyną, udaje mi się nie wylądować na glebie.

Dwa razy dziennie wspieram się olejami, rano TrioGLA i wieczorem olejem z czarnuszki. Oba oleje są bardzo wyselekcjonowanymi produktami za miliony monet, ale tak ma być, bo one leczą. 

Do tego wspieram się napojem aloesowym, który łagodzi skutki podrażnień i ziołami (pół łyżeczki mięty, pół łyżeczki nagietka, łyżeczka rumianku i kawałek imbiru, przy nasileniu kaszlu dorzucam macierzankę).

Co mówi Jakub, a czego nie robię (jeszcze!) ja? Jakub mówi o Kolostrum i Maślanie Mikronizowanym. Zaraz to ogarnę. Tak, jak przypuszczałam muszę również dorzucić probiotyk i też już wiem jaki, bo przy nietolerancji histaminy nie każdy mogę, a o tych reklamowanych w tv mogę zdecydowanie zapomnieć.

Co w moim przypadku okazało się game changerem? Wapń z kwercetyną, usunął bowiem wysypkę z twarzy (nie do końca, ale nie mam tam już pożaru) i trzyma ciśnienie w ryzach. 

Ciśnienie w ryzach, i to jest odkrycie z tego tygodnia, trzyma praca z nerwem błędnym, ale o tym innym razem, bo sprawa jest jeszcze w toku i boję się cieszyć oraz ciągle myślę, że to placebo. Z drugiej zaś strony piszę to wszystko przy ciśnieniu 120/81 i pulsie 70. Nie pamiętam, kiedy tak było, nawet z tabsami.

Nie suplementuję DAO i jest to moja świadoma decyzja poparta reaserchem. Nie podam organizmowi czegoś, co ma produkować sam, niech się wysila. Mam tabletki, ale używam ich tylko wtedy, kiedy jestem poza domem i nie mam pojęcia, co jem. Biorę wtedy jedną tabletkę 15 min przed posiłkiem i działa ona do 4 godzin. 

Zrobiłam kimchi. 

Generalnie nie mogę jeść kiszonek, zwłaszcza takich ogórków i kapusty przygotowanych na zimę, ponieważ im dłużej stoi kiszonka, tym więcej w niej histaminy. Dlatego kimchi, krótka fermentacja, mała ilość i do lodówki, po tygodniu zrobię nowe, albo ukiszę główkę kapusty i zasada ta sama, krótkie kiszenie, mała ilość i do lodówki. Jak mówi mój mistrz od mikrobioty jelitowej, Oskar Kaczmarek (nawiasem mówiąc posłuchajcie sobie Człowieka, bo jest genialny i to on jest twórcą mieszanki TrioGLA) nawet przy nietolerancji histaminy i nawet zakładając chwilowe pogorszenie stanu jelit, należy eksponować się na minimalne ilości produktów fermentowanych, bo tylko w ten sposób namnażamy te właściwe bakterie. Pozostałe dwa sposoby namnażania są również smaczne, pierwszym są borówki, które jem codziennie, a drugim (tu niestety w bardzo ograniczonej ilości) gorzka czekolada. Pierwsze testy kimchi jutro, zacznę od łyżeczki.

Myślę, że wystarczy tego bełkotu pseudomedycznego oraz tradycyjnie przepraszam tych, których temat nie dotyczy.


Jesień idzie. Wytłumacz psu, że tydzień temu mógł leżeć na tarasie, a dzisiaj nie, bo jest 10 stopni i go połamie, gdyż ma inklinacje.

___________________________

Teksty o histaminie powstają tylko i wyłącznie na podstawie moich doświadczeń jako pacjenta. Nie jestem lekarzem. Ty musisz przetestować wszystko  na sobie i zobaczyć co jest dla Ciebie dobre, a co nie, gdyż nietolerancja histaminy jest sprawą bardzo indywidualną.


środa, 11 września 2024

O zaufaniu

 Jesteś dorosłym człowiekiem, więc ufam twojej ocenie sytuacji. Mówisz ‚mama jest warzywem’, przygotowuję się zatem na najgorsze. Przeżywam, bo utknęłam w Belgii, moi szefowie są w Australii, a ja odpowiadam za wszystko. Wszystko.

I nagle jedzie do babci moje dziecko. I dzwoni.

- Babcia nie jest warzywem- mówi spokojnie- zareagowała na nas całym ciałem. Słyszy, uśmiecha się. 

- Daj mnie na głośnik- prosisz i mówisz tych kilka słów. Ważnych zarówno dla niej, jak dla ciebie. 

Po kilku chwilach oddzwania dziecko. 

- Jedziemy po wodę- mówi, bo babcia nie miała (!!!) i pielęgniarka nas poprosiła, żebyśmy to ogarnęli. Powiedziałam babci, że jedziemy i niezadowolenie widziałam w całym ciele. Próbuje mówić. 

Kolejna rozmowa z dzieckiem wracającym do domu.

- Bardzo się cieszę, że pojechaliśmy. Bo jak wróciliśmy z tą wodą to babcia zawalczyła, żeby otworzyć oczy i nas zobaczyć. Patrzyła na nas bardzo świadomie. Trzymała mnie za rękę mocnym uściskiem. ‚Umówiłyśmy się’, że następnym razem będzie bardziej rozmowna. Uśmiechała się.

A nas tu, w oczekiwaniu na wieści zżera, Teda zgaga, a mnie histamina. I po co? Ona walczy. Nigdy nie była fighterką, ale od roku jest. Nie poddaje się. 

I nie jest, kurwa, warzywem.

Zjebałeś.

niedziela, 8 września 2024

Wiem, wiem

Miałam napisać o suplementach i kiszonkach w kontekście nietolerancji histaminy, ale nie mogę się na niczym skupić. 

Nie słucham książek, nie czytam, oglądam bez zrozumienia. Idę z psami i zmuszam się do skupienia na oddechu, żeby nie puścić myśli samopas, w myśl zasady ‚kontroluj swoje myśli, albo one przejmą kontrolę nad tobą’(nadużycie rzeczownika ‚myśli’ w pełnej krasie odzwierciedla stan mojego umysłu).

Proces pogodzenia się z faktami trwa. Myślę, że na poziomie głowy wszystko się już zgadza. Jak przyjdzie co do czego, wjadą emocje i spieprzą wszystko. 

Nie mamy już na nic wpływu.

Popatrz pamiętniczku do jakich wspomnień się uśmiechamy. Ted czyta magazyn Polski Caravaning (to go uspokaja). Następne lato pod wieloma względami będzie inne. Pod wieloma…



 

środa, 4 września 2024

Chciałam ci napisać pamiętniczku

 o naszym kamperowaniu, ale spokój wyjazdu numer trzy zakłóciły telefony z Polski. 

O tym, że z MatkąZ jest słabo w porywach do fatalnie. Że rozległy udar, że jedzie do szpitala poza wyspą. 

Teraz siedzimy i czekamy na telefon. Że stan chujowy, ale stabilny wiemy. Że oddycha sama wiemy, że się nie porusza, nie komunikuje nawet wzrokiem, wiemy. Że sama nie przełyka, wiemy. Nie wiemy co z tego wyniknie. Pani doktor coś przebąkuje o wypisaniu jej do domu po 10 dniach (!!!), brat Teda jest przerażony. Działamy na wszystkich frontach… 

Tylko to czekanie. 

I myślenie.

Czy brak wiadomości, to dobra wiadomość?

Takie to wrześniowe atrakcje dostaliśmy w gratisie.

Histamina wybija mi zęby. 

Ratują mnie spacery. 

Z psami. 

piątek, 30 sierpnia 2024

Listy do B. part one

 czyli moje histaminowe opowieści. 

Basiu, jeżeli czytałaś moje poprzednie teksty to wiesz, że jedziemy na jednym wózku. Zamiast opowiadać o niejednoznacznych symptomach, które na logikę nijak się nie łączą, przytoczę Ci sytuację z wczoraj. 

Wyrzut histaminy może powodować wszystko, po pierwsze żywność o wysokiej jej zawartości, żywność, które nie zawiera jej dużo, ale ‚odpala’ się w naszym organizmie, intensywne ćwiczenia fizyczne, duży stres, wysoka temperatura oraz ugryzienie owada. 

Wiem już, że mnie odpala stres, Ciebie pewnie też, stąd rumień na twarzy. Wczoraj do stresu dołączyły komary i jedna (JEDNA) nieumyta morela. Morele same w sobie są ok, ale pewnie była czymś pryskana i poszło. 

Rozbolała mnie głowa, potem żołądek ( żołądek to mało powiedziane, wszystko w środku) zaczęły przeszkadzać mi zapachy, na twarzy rozlał się rumień, a na końcu ciśnienie wyskoczyło w kosmos. 

Co możesz w takiej sytuacji zrobić?

Obniżasz ciśnienie doraźnie, bierzesz coś na trawienie (ja wzięłam Esseliv forte), tabletkę wapnia, tabletkę kwercytyny i popijasz dużą ilością wody (ja popiłam niewielką, ponieważ było mi niedobrze), trzeba wypłukać toksynę. 

Jak już poczułam się trochę lepiej, zrobiłam sobie herbatę miętową - mięta neutralizuje histaminę. 

To był pierwszy taki masywny rzut, po którym nie zemdlałam. Dla mnie to sukces. 

Bez względu na to, jak zły jest teraz Twój stan, można go opanować. Patrz, po czterech miesiącach stosowania wszystkich rutyn jednocześnie, nie dałam się zmieść. 

Nie podam Ci wszystkich rutyn teraz. Trzeba je wprowadzać jedną po drugiej, żebyś wiedziała, co na Ciebie działa, a co nie. 

Dzisiaj zapamiętaj, że kawę i herbatę zastępujemy ziołami. Mięta i rumianek to Twoi nowi kumple. Z menu wyrzucamy wszystkie sery oprócz świeżych, jak twaróg (niewędzony oczywiście), serek wiejski, mozzarella (kulka), ricotta i mascarpone. 

To się wszystko da ogarnąć. 

I błagam, odstaw IPP czyli te leki na nadkwasotę, to nie kwas Cię podrażnia.

Ciąg dalszy oczywiście nastąpi😀

_______________________

Teksty o histaminie powstają tylko i wyłącznie na podstawie moich doświadczeń jako pacjenta. Nie jestem lekarzem. Ty musisz je przetestować na sobie i zobaczyć co jest dla Ciebie dobre, a co nie, gdyż nietolerancja histaminy jest sprawą bardzo indywidualną.

#histamina #nietolerancjahistaminy

P.S.

Wszystkich, których temat nie interesuje przepraszam, coś komuś obiecałam, a powstające w temacie notki trafią zaraz do oddzielnego folderu.

niedziela, 18 sierpnia 2024

Początek

Na początku był chaos, a z niego wyłoniło się marzenie. Chcemy kamper. Dwa lata jeździliśmy na targi do Düsseldorfu, w poszukiwaniu inspiracji. Mamy swojego wymarzonego, ale… chwilowo nie mamy na niego środków. Pewnego jednak razu, przeszukując w jakimś celu internet zobaczyłam materac do SUVa, taki, żeby w nim można było nocować. I zaświtała mi myśl. 

- Teduuu, a czy nasze fotele w samochodzie składają się płasko?

- Chyba tak- odpowiedział zagadnięty- a co?

- Bo może my nie musimy czekać na kupno kampera i możemy pokamperować już dzisiaj?

I oto jesteśmy, na kempingu gdzieś w Holandii, po przespanej, w miarę komfortowo, nocy i odczuwamy pełnię szczęścia. Już przejrzeliśmy net. Potrzebujemy jeszcze namiotu na klapę bagażnika, który ochroni nas od słońca, w dni upalne, i od deszczu i chłodu w te mniej upalne😀 Ale to za chwilę. Teraz siedzimy w fotelach, patrzymy w niebo, z jednej strony mamy jezioro, a z drugiej morze.

Czegóż chcieć więcej?

No może, żeby mnie dzisiaj Ted nie wyłupił do zera w Świnki😂

P.S.

Codziennie rano na polu kempingowym sprzedawane jest świeże pieczywo. Nie powstrzymaliśmy się😀

sobota, 10 sierpnia 2024

Milczę sobie pamiętniczku

Nie dlatego, że nic się nie dzieje, raczej dlatego że dzieje się za dużo. 

Pobyt w Polsce, z wyjątkiem pierwszego weekendu, który był fantastyczny, mnie poskładał. Mimo pogody liczba dni spędzonych na plaży, to piękne, okrągłe zero. Jeden spacer, jedna kąpiel, to znaczy oni się kąpali, ja pilnowałam ciuchów. Nie wchodzę do wody poniżej temperatury Adriatyku. Nawet nie zamierzam opisywać tego co się działo, żeby delikatnie zobrazować jednak całość powiem tylko, że w poniedziałek od 10:00 próbowaliśmy wyjechać, udało nam się o 14:30. Bez nas świat się kończy. 

W Belgii zajęły nas dwie sprawy: jak zrobić z SUVa kamper i jak ogarnąć histaminę. 

W przypadku sprawy pierwszej, temat jest ogarnięty, test w przyszłym tygodniu. Tu trzeba robić rezerwację na polach kempingowych, ponieważ nie wolno nocować na dziko więc nie mogliśmy nigdzie się ruszyć bo  tam, gdzie chcieliśmy jechać, nie było już miejsc.

W temacie drugim kroczę po polu minowym, jak każdy mierzący się z tym problemem. Dlaczego ruszyłam do przekopywania netu? Moja pani doktor raczej nie przejęła się sprawą, czyli nie ma pojęcia, jak destrukcyjny dla organizmu jest to problem, a zamiast podpierać mnie w nietolerancji, zapisuje mi leki na obniżenie ciśnienia, bo nie widzi związku. Ja widzę. Do tego nadmiar histaminy podczas pobytu nad Mozelą spowodował, że straciłam przytomność. Tak to jest, jak nie mam wpływu na to, co jem. 

Moje odkrycia z ostatnich trzech tygodni spowodowały, że unormowałam ciśnienie (bez leków 120:80, puls około 70), zeszło mi prawie do zera uczulenie z twarzy, nie boli mnie żołądek ani mięśnie, śpię i mam energię. Nie mam zawrotów głowy, już nie pamiętam, kiedy bolała mnie głowa dłużej niż pół godziny oraz nie mam potrzeby kompulsywnego jedzenia. Jeszcze chwilami mam kołatanie serducha i nierównomierne uderzenia za co opier… mnie mój ciśnieniomierz i nadal, mimo, że jest już lepiej, nie udało mi się opanować kaszlu. 

Nie pytaj pamiętniczku co muszę robić, żeby mieć takie efekty. Suple, zioła, masaże, akupresura, ćwiczenia oddechowe i trening (nie wolno mi trenować ostro, bo przy ciężkim treningu, podobnie, jak przy dużym stresie następuje wyrzut histaminy). Jeszcze nie jestem specjalistką, ale… pojawiają się pozytywne efekty. 

Znalazłam bloga dziewczyny, która po pięciu latach wyszła z nietolerancji na tyle, że może pozwolić sobie na normalne posiłki ‚na mieście’. Ja po czterech dniach takiego jedzenia z hukiem wylądowałam na kaflach w łazience. 

Tak pamiętniczku letko nie jest, ale daję radę, zawsze dawałam. Siłaczka pieprzona😂

Za oknem świeci słońce. 

Chyba pójdziemy się gdzieś powłóczyć. 

Może jutro skoczymy na plażę do Holandii? 

Się zobaczy.

Poszliśmy😂

poniedziałek, 15 lipca 2024

Lato w Dolinie Mozeli


Dzień pierwszy

Trewir (Trier)


Tu jest nasza baza wypadowa. Trewir obeszliśmy podczas długiego weekendu w maju. Dzisiaj był tylko spokojny spacer po starówce, zaglądanie tu i tam. Obiad w knajpie Ziemniaczanej i spokojny spacer do hotelu. Generalnie dużo odpoczynku, leżenie przed telewizorem, oglądanie piłki nożnej, taka przyjemność dla Teda i leniwe dzierganie czarnej chusty dla Młodej. 


Dzień drugi


Wcale nie wczesne wstanie. Umówiliśmy się, że z zegarkiem w ręku żyjemy, jak jesteśmy w pracy. Bardzo leniwe śniadanie. Ustalenie priorytetów na dzisiaj. Szybki, rytualny, niedzielny telefon do MatkiZ i ruszamy w drogę. Dzisiaj Luxembourg- stolica. Niespieszne włóczenie się po mieście, bez celu, ale i tak z przystankami na miejsca ważne. Z kupowaniem bransoletek po angielsko- polsku i naleśników… po francusku. Z czasem na kawę, herbatę i kolację, już w Trewirze, w uroczej knajpce blisko starówki. Jak szybko pojawiły się nasze ulubione miejsca.


Dzień trzeci

Zaczął się źle. Histamina wybiła mi zęby i po śniadaniu zmiotło mnie na kilka godzin. Odetchnęłam chwilę, a nawet dwie i jak już zebrałam się w sobie, była 14:00. Ted spokojnie znosił moje kiepskie samopoczucie i był w stanie zrezygnować z włóczęgi, ale nie ja.

Szybki przegląd miejsc do obejrzenia i wybraliśmy Bernkastel- Kues. Urocze miasteczko z malutkimi uliczkami, przyjemnymi knajpkami, otoczone winnicami z górującym nad nim zamkiem i oczywiście dzielącą go na pół, Mozelą. Spędziliśmy tam sporo czasu, bo ja czułam się coraz lepiej. Na koniec zjadłam rosół i nie pamiętałam już o porannych problemach. Do hotelu wróciliśmy koło 21, czyli mimo wszystko dzień nie był zmarnowany. Muszę tylko spokojniej podchodzić do moich wyborów kulinarnych. 

Dzień czwarty

- Byłeś kiedyś w Koblencji- zapytałam Teda po śniadaniu.

- Nie- stwierdził Ted

- Ja też nie i koniecznie trzeba to zmienić. 

Dzień w Koblencji był dniem leniwym. Zajrzeliśmy w parę miejsc z przewodników, ale ze względu na temperaturę (30 stopni) skierowaliśmy kroki ku wodzie. Bo wiesz pamiętniczku, w Koblencji Mozela spotyka się z Renem. Plan był taki, że popłyniemy sobie statkiem, wypijemy piwo, zjemy coś dobrego i wrócimy. Tyle tylko, że zaglądanie tu i tam sprawiło, że spóźniliśmy się na ostatni statek, który odpływał o 14:30. Zabrano dzieciom zabawkę więc znalazły sobie drugą. Pojechaliśmy kolejką gondolową na drugą stronę Renu do Twierdzy Ehrenbreitstein i uganialiśmy się po niej ze trzy godziny. Było piwo, lemoniada, a potem wróciliśmy i zjedliśmy obiad/ kolację w uroczej neapolitańskiej knajpce. Jako osoba z lękiem wysokości zamknięta w szklanej gondoli czułam się dziwnie, ale do odważnych świat należy.

Dzień piątąty



Wiedzieliśmy, że nastąpi dzień łażenia po krzakach. Zawsze, jak tylko zbliżamy się do pagórków mamy w bagażniku plecak ze sprzętem i buty. Dzisiaj był ten dzień, żeby wyjąć plecak. Ruszyliśmy w kierunku Bremm wdrapać się do Calmont, najbardziej stromej winnicy w Europie. Trasa jest bardzo wymagająca, my jednak odpuściliśmy żelazną perć i poszliśmy równie stromą, ale jednak trasą. Wdrapaliśmy się na punkt, który nagrodził nas widokiem na najpiękniejsze zakole Mozeli. No i te tarasy!

W drodze powrotnej złapał nas deszcz, ale i tak stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy tak blisko, wpadniemy jeszcze do Cochem, gdzie wdrapaliśmy się na zamek Reichsburg ale nie mieliśmy już siły oblecieć go z przewodnikiem. Oblecieliśmy jednak kilka knajp, bo mnie zachciało się zupy gulaszowej. Cochem jest kolejną perełką nad Mozelą.  Jutro nie kiwniemy palcem, chociaż plany są inne, ale dzień był piękny.

Dzień szósty


Miało być delikatnie, ale nie aż tak. Postanowiliśmy wpaść do Traben-Trarbach czyli miasteczka po obu stronach Mozeli, które, zanim zostało połączone mostem było… dwoma miasteczkami. Naszym celem były historyczne piwnice winiarskie i ruiny zamku oraz może rejs po Mozeli. Na pytanie co nam z tego wyszło odpowiedź brzmi- nic. Piwnice otwierają się na weekend, do ruin nie mieliśmy sił dotrzeć, a rejs okazał się bez sensu, bo albo 20 min do Kröv, wysiadka i czekanie 2 godz na powrót (przy czym przyjechaliśmy od tej strony i przez miasteczko jechaliśmy całe 5 minut), albo do Bernkastel i powrót autobusem, albo do Cochem i powrót pociągiem. Rozczarowani usiedliśmy w knajpce i zjedliśmy po największym pucharze lodów, w godzinę zwiedziliśmy oba brzegi rzeki i już mieliśmy wyjeżdżać, kiedy zobaczyliśmy hasło ‚muzeum Buddy’. Na dwie godziny przepadliśmy w innym świecie, z relaksującą muzyką i ogrodem na dachu budynku. Potem mogliśmy wracać. Ostatnia kolacja w Trewirze i… 

Dzień siódmy czyli ruszamy dalej

Droga do Polski to standardowe 12 godzin jazdy z przerwami. Dojechaliśmy do Poznania, żeby tu spędzić weekend i poświętować. 

Dzień ósmy… to już zupełnie inna opowieść bo przenieśliśmy się nad Wartę i zaraz potem ruszymy nad Bałtyk,

niedziela, 23 czerwca 2024

Dzień Ojca

 Nie mam wzoru ojca, ani w sercu, ani pod powiekami. Moja Mama wzięła na siebie odpowiedzialność za to, że lepiej nie mieć ojca wcale, niż mieć takiego, który na każdym kroku zawiedzie. Zawiódł moją siostrę i mojego brata, dlatego jej nie zdążyłam poznać. 

Mama była mamą i ojcem. Czuła i opiekuńcza, chwilami bywała wymagająca i do bólu konsekwentna. Miałam z tym problem, ale dzisiaj, z perspektywy czasu, rozumiem to, szanuję i doceniam. 

Dzień Ojca jest zatem dla mnie Dniem Matki, ale Młoda ma fantastycznego Ojca. Ojca, który był dla niej nawet wtedy, kiedy fizycznie go nie było, z którym rozumie się bez słów, dla którego warto zrobić coś zwariowanego. 

- Mamooo, pomożesz mi z Dniem Ojca?- zapytała kilka dni temu.

- Co masz na myśli?- zapytałam.

- Zabierz go gdzieś w moim imieniu, proszę, do knajpy, na koncert, popatrz, jakie mamy możliwości. 

Możliwości napatoczyły się same. 21 czerwca w nowo oddanej galerii Dive, centrum sztuki cyfrowej, otworzyła się wystawa Klimt- The Immerse Experience. Wrzuciłam Młodej link i zapytałam, czy może być. Mogło.

- Zabieram cię w niedzielę na wycieczkę- oznajmiłam Tedowi.

I zabrałam. W drodze na wystawę zadzwoniła Młoda i zaskoczonemu ojcu złożyła życzenia, jednocześnie informując, że to, co się wydarzy w ciągu najbliższych kilku godzin, to prezent, ma się zatem dobrze bawić. 

Klimta z wiedeńskiego muzeum widzieliśmy u Van Gogha w ubiegłym roku. Tym razem było interaktywnie, relaksacyjnie, na leżakach w sali 3D z piękną muzyką i w okularach VR z Klimtem wszędzie. 

Potem Ted wybrał włoską knajpkę z rozbawionym teamem dyskutującym po włosku i świetną pizzą, a na koniec były włoskie (genialne), lody robione na miejscu. 

Cieszę się, że Młoda ma fajnego ojca. Takiego, o którego warto zadbać, którego warto dopieścić. 

To dobrze, dla jej głowy i serca.

czwartek, 13 czerwca 2024

Nie bój się

 Nie lękajcie się- zaczęłam jak jakiś wieszcz, albo inny kaznodzieja, a chodzi o to, żeby nie bać się używać ziół, jak mawia moja ulubiona instagramowa zielarka z Zielonego Zagonka. 

Nie za bardzo mam wybór, więc stwierdziłam ‚co mi tam i tak jest chujowo’. I wjechała herbatka z kwiatów malwy z suszoną skórką pomarańczy, suszoną skórką jabłka, imbirem, kardamonem i syropem klonowym, bo nie mogę miodu. Tak nawiasem mówiąc wiecie, że miód nas wzmacnia TYLKO, jak jesteśmy zdrowi. Podczas infekcji wzmaga produkcję śluzu. Tak, miód nam produkuje dodatkowe pokłady gluta. Piję to coś od poniedziałku. Do tego oklepywanie pleców, 20 minut pod lampą i nacieranie pleców olejem z czarnuszki. Jest czwartek. Kaszel złagodniał. Jest, ale nie wyrywa mnie z kapci. Jak na to, co działo się jeszcze w niedzielę, jest pięknie. 

Tym razem nie przestanę. Wyleczę to do końca. Aura w Belgii przypomina chwilami listopad i tylko drzewa jakieś dziwnie zielone, co nie pomaga w leczeniu. Ale decyzja zapadła. Nie odpuszczę, bo to działa.

Czytam dzienniki Alana Rickmana. Niesamowity człowiek. Nie gwiazda, człowiek. Uroczo się wkurza na to, że wszyscy wypominają mu ‚Szklaną pułapkę’. Kurczę, facet przyjaźnił się z tyloma ciekawymi ludźmi, a szukał w nich prostoty i poczucia humoru. Już mi przykro, że to się zaraz skończy. 

Lecę się przebrać. Zaraz przyjeżdża szef Michael i zaczynamy rock&roll part 2. 


P.S. 

Fryniu (biały kot) dostał czarną siostrzyczkę, ale jej nie polubił. Zagląda tylko do nas i tylko jak jest głodny. Szefowa pomogła, aż zadudniło.

sobota, 8 czerwca 2024

Tak sobie choruję

 … w kąciku.

Poniedziałek ledwie przeżyłam, ale dwie imprezy poszły gładko i wyszły pięknie. Jubilatka była w siódmym niebie. Drugą połowę dnia przespałam. 

Od wtorku robiłam tylko to, co musiałam i wychodziłam do domu spać. 

Ale w czwartek nie było już czasu na spanie. Szef Michel przyjechał o 16 i zaczęła się magia. Keep it simple to zasada szefa. I było prosto, i smacznie, i pięknie. Trzy startery, przystawka, ryba jako pierwsze danie główne, jagnięcina jako drugie danie główne i owoce w obłędnym sosie na deser. 

Wczoraj obijaliśmy się sami o siebie. Nikt nie miał na nic siły, ale też nikt niczego od nikogo nie wymagał i dobrze. 

W międzyczasie umarł Jędruś. Wziął i umarł. Zostawił schorowaną Krysię, która jest na niego wkur… bo to przecież ona miała umrzeć pierwsza. Wszystkich zmiotła ta informacja, bo Jędruś był zdrowy. A tu pyk udar numer jeden, pyk, udar numer dwa i to tyle.

Ostatnio zbyt często zajmuję się wysyłaniem do Polski kasy na wieńce.

Idę się leczyć. Jestem słaba i został mi kaszel, to mnie tak męczy, że nic mi się nie chce. Mam zamiar robić zupełnie nic w ten weekend bo za tydzień powtarzamy imprezę z szefem Michelem.

niedziela, 2 czerwca 2024

Jak nie urok…

 to wiesz co, pamiętniczku. 

Plany na ten weekend były bardzo zacne. Do Vlissingen, naszego ulubionego miejsca plażowego przypłynął Dar Młodzieży, a na nim moi uczniowie. Mieliśmy wejść sobie na żaglowiec, a potem zabrać ich gdzieś do ‚cywilizacji’. W niedzielę po południu zaś z Finlandii przez Antwerpię jechali kamperem Ula z Pawłem i chcieliśmy się spotkać ale…

W sobotę rano obudziłam się chora. Zebraliśmy się więc i pojechaliśmy do apteki po krople do nosa i porost islandzki.

Wieczorem miałam już 38,5 na liczniku i tu mnie mój własny organizm zaskoczył, bo taką temperaturę ostatnio miałam, jak miałam zapalenie płuc, a Młoda chodziła do liceum. Moje czary- mary chyba działają, bo dzisiaj temperatury już nie mam i mimo, że jestem jeszcze słaba, upiekłam ciasto. 

Leczyłam się naturalnie, inhalacje, lampa, herbata z tymianku, imbiru i miodu (którego mi nie wolno, ale mam to gdzieś, mówimy tu o leczeniu przeziębienia, a bez miodu się nie da) i akupresura. Wieczorem, jak już celcjusze mi skoczyły piłam herbatę z lipy z sokiem malinowym i… imbirem of course. Podczas weekendu pochłonęłam jego  spory kawał.

Ten tydzień będzie najeżony wydarzeniami i imprezami, muszę więc być na chodzie. Jutro nasza szefowa ma urodziny, o 12:30 mamy uroczysty lunch, a w międzyczasie skontaktowały się z nami jej przyjaciółki i o 11:00 wpadają z prezentem, więc my musimy być na to przygotowani i dlatego dzisiaj piekłam ciasto😂 Jeszcze nie miałam dwóch imprez w ciągu dwóch godzin, w tym jednego przyjęcia niespodzianki😂

Plan jest taki, że wpadam do pracy, odwalam dwie imprezy i wracam do domu pochorować jeszcze chwilę, a we wtorek jestem już zdrowa, jak koń, bo w czwartek mamy event z szefem z gwiazdkami Michelin. Muszę zobaczyć faceta w akcji, po prostu muszę. 

Dbajcie o siebie, bo jak nie zadbacie, to plany się kurczą, jak nam🤪

poniedziałek, 20 maja 2024

Zgodnie z powiedzeniem

ojca mojej fumfelki Aśki ‚pokaż mi swoje buty, a powiem Ci, jak się bawiłeś’ my bawiliśmy się dzisiaj świetnie, żeby nie powiedzieć zaje..ście.


Zrobiliśmy 13 kilometrów w bardzo trudnych warunkach.


Mozela wylała, a okoliczne strumienie zagarnęły dla siebie szlaki turystyczne.Trochę się wpakowaliśmy, ale generalnie było fajnie, trudno, lekko niebezpiecznie i mokro w butach. 

Szliśmy z aplikacją Komoot. Sama apka bez fajerwerków, niby powinna być precyzyjna, ale nadrobiliśmy 2 kilometry, bo chwilami pakowała nas na minę. Szlak oznaczony słabo, podobnie jak te, we Francji. Zero porównania do polskich oznaczeń stąd też czas przejścia lekko różny od sugerowanego, a i błoto i konieczność szukania przejść, kiedy szlak był zalany, też swoje dodała. 


Ogólnie malowniczość trasy 10/10 i zabawa 10/10. Zjazdy w błocie były dodatkową atrakcją


Zupełnym przypadkiem nagle wyszliśmy z lasu wprost na dom Roberta Schumana







Rekonesans zrobiony, hotel zarezerwowany, wracamy tam w lipcu, tyle, że już do samego Trewiru (tym razem za późno się zabraliśmy do rezerwacji i wylądowaliśmy w Konz, które to miasteczko nie było złe i wrócimy tu na lody i do chińskiej knajpy, ale…) Trewir będzie naszą bazą wypadową przez tydzień, żeby odkrywać Dolinę Mozeli i to, co powyżej😀

niedziela, 19 maja 2024

Powiem Ci pamiętniczku,

że Trewir (Trier) bardzo na tak.

Jeszcze dzisiaj włóczyliśmy się po mieście, ale jutro (JUTRO!) lecimy w krzaki (tak mówimy, jak trzeba się gdzieś wysilić idąc pod górkę).

Nie zobaczyliśmy wszystkiego, ale to dobrze. Wracamy tu w lipcu, rezerwacja już jest zrobiona😀

A teraz niech przemówią obrazy. 




Rynek


Porta Negra






Katedra św Piotra


Kornmarkt


Pałac Książąt Elektorów i Bazylika Konstantyna (ten ciemny dach po lewej)


Pełne skarbów muzeum regionu




Termy cesarskie



Bazylika Konstantyna, najbardziej niesamowita budowla sakralna w jakiej byłam)

Wleźliśmy i wspięliśmy się, gdzie się dało. Niektóre miejsca zwiedza się za darmoszkę (kościoły i bazyliki) inne, jak termy czy Porta Negra za 4€. Muzeum miejskie było dzisiaj otwarte za free, chociaż zwykle to koszt 8€ od osoby dorosłej, parking przy Rynku wczoraj 12€, dzisiaj podobny czas za 3,60€,  takie niedzielne bonusy😉

Dobrego tygodnia❤️